— To wariactwo.
— Jedna sprawa. Obiecaj, że nigdy me spróbujesz wyjść do pequeninos. Ponieważ nie będę mógł ci na to pozwolić, a jeśli dokonasz tego mimo wszystko, Gwiezdny Kongres przerwie wszystkie nasze badania i zakaże wszelkich z nimi kontaktów. Obiecujesz? Inaczej wszystko: moja praca, twoja praca — wszystko pójdzie na marne.
— Obiecuję.
— Kiedy zaczniesz testy?
— Natychmiast! Czy mogę zacząć zaraz?
Roześmiał się cicho, po czym wyciągnął rękę i nie patrząc dotknął klawiatury. Ekran ożył nagle i pierwsze modele genetyczne pojawiły się w powietrzu nad terminalem.
— Przygotowałeś egzamin — stwierdziła. — Mogliśmy zaczynać w każdej chwili. Od samego początku wiedziałeś, że się zgodzisz. Pokręcił głową.
— Miałem nadzieję — wyjaśnił. — Wierzyłem w ciebie. Chciałem ci pomóc osiągnąć to, o czym marzysz. Jeśli to coś dobrego. Nie byłaby Novinhą, gdyby powstrzymała się od ostatniej jadowitej uwagi.
— Rozumiem — powiedziała. — Jesteś sędzią marzeń. Może Pipo nie wiedział, że to obraza. Uśmiechnął się tylko.
— Wiara, nadzieja i miłość, to wspaniała trójca — odparł. — Miłość jest z nich najpotężniejsza.
— Ale ty mnie nie kochasz — stwierdziła.
— Coś takiego… ja jestem sędzią marzeń, a ty sędzią miłości. W takim razie uznaję cię winną dobrych marzeń i skazuję na życie wypełnione pracą i cierpieniem dla ich realizacji. Mam tylko nadzieję, że nie uniewinnisz mnie kiedyś w sprawie o zbrodnię miłości do ciebie. Zamyślił się.
— W czasie Descolady straciłem córkę, Marię. Byłaby teraz o kilka lat starsza od ciebie.
— Przypominam ci ją?
— Miałem nadzieję, że będzie zupełnie do ciebie niepodobna. Zaczęła egzamin. Trwał trzy dni. Zdała z wynikiem lepszym niż wielu studentów uniwersytetu. W jej wspomnieniach jednak test przetrwał dlatego, że był początkiem kariery, końcem dzieciństwa, potwierdzeniem decyzji o celu życia. Miała go pamiętać, ponieważ wtedy rozpoczął się jej czas w Stacji Zenadora, gdzie Pipo, Libo i Novinha tworzyli społeczność, do której należała — pierwszą od dnia, gdy złożono do grobu rodziców.
Nie było to łatwe, zwłaszcza na początku. Novinha nie od razu odzwyczaiła się od prowokowania konfliktów. Pipo rozumiał to i był przygotowany, by uformować ją uderzeniami stów. Dla Liba sytuacja była trudniejsza. Traktował Stację Zenadora jako miejsce, gdzie mogli być z ojcem sami. Teraz, bez pytania go o zgodę, pojawił się ktoś trzeci, osoba zimna i oschła, traktująca go jak dziecko, choć w tym samym wieku. Czuł rozgoryczenie, gdyż miała pełny status ksenobiologa i wszelkie wynikające z tego uprawnienia, przysługujące dorosłym, gdy on wciąż był tylko uczniem.
Starał się znosić to cierpliwie. Był z natury spokojny i przychodziło mu to bez trudu. Rzadko reagował na zaczepki, Pipo jednak, znając swego syna, widział, że chłopiec płonie. Po pewnym czasie Novinha, mimo swej niewrażliwości, dostrzegła, że prowokuje Liba bardziej niż potrafiłby wytrzymać normalny młody człowiek. Zamiast jednak zmienić swe postępowanie, potraktowała sytuację jak wyzwanie. W jaki sposób może wymusić jakąś reakcję tego nienaturalnie cichego, delikatnego chłopca?
— Chcesz powiedzieć, że przez te wszystkie lata nie poznaliście nawet sposobu reprodukcji prosiaczków? — spytała pewnego dnia. — Skąd wiecie, że są samcami?
— Wyjaśniliśmy im, na czym polega różnica płci, kiedy uczyli się naszych języków — odparł spokojnie Libo. — Zdecydowali, by nazywać się mężczyznami. O innych, których nigdy nie widzieliśmy, mówili jako o kobietach.
— Ale z tego co wiecie, mogą się równie dobrze rozmnażać przez pączkowanie! Albo przez podział!
Mówiła tonem pełnym pogardy. Libo milczał przez chwilę. Pipo wyobrażał sobie, jak syn starannie układa w myślach odpowiedź, aż stanie się uprzejma i bezpieczna.
— Chciałbym, by nasza praca bardziej przypominała antropologię fizyczną — stwierdził. — Moglibyśmy wtedy lepiej wykorzystać twoje badania nad systemami wewnątrzkomórkowymi do tego, czego się dowiadujemy o pequeninos. Novinha wydawała się wstrząśnięta.
— To znaczy, że nie pobieracie nawet próbek tkanki?
Libo zarumienił się lekko. Tak pewnie by się zachowywał podczas przesłuchania przez Świętą Inkwizycję, pomyślał Pipo.
— To chyba rzeczywiście głupie — przyznał chłopiec. — Ale obawiamy się, że pequeninos zaczną pytać, po co zabieramy kawałki ich ciała. Gdyby potem któryś przypadkiem zachorował, to czy nie pomyślą, że to my sprowadziliśmy chorobę?
— Możecie przecież zabrać coś, co tracą w sposób naturalny. Ze zwykłego włosa można się wiele dowiedzieć.
Libo kiwnął głową; Pipo, obserwujący wszystko ze swego miejsca przy terminalu po przeciwnej stronie pokoju, rozpoznał ten gest — Libo nauczył się go od ojca.
— Prymitywne plemiona na Ziemi wierzą, że tego typu fragmenty ciała zawierają cząstkę ich siły życiowej. Prosiaczki też mogą uznać, że chcemy na nich rzucić urok.
— Przecież znacie ich język. Zdawało mi się, że kilku z nich opanowało stark — nie starała się ukryć lekceważenia. — Moglibyście wytłumaczyć, do czego potrzebujecie próbek.
— Masz rację — zgodził się spokojnie. — Ale wyjaśniając, moglibyśmy nieświadomie nauczyć ich pewnych pojęć biologicznych, tysiące lat przed naturalnym osiągnięciem tego etapu rozwoju. Dlatego właśnie prawo zabrania udzielania takich informacji. Novinha uznała się w końcu za pokonaną.
— Nie zdawałam sobie sprawy, jak mocno wiąże was doktryna minimalnej ingerencji. Pipo z zadowoleniem przyjął to przyznanie się do porażki. Dziewczynka jednak czuła się teraz upokorzona, a to było jeszcze gorsze. Żyła dotąd w takiej izolacji, że nawet jej wypowiedzi sprawiały wrażenie fragmentów oschle napisanego podręcznika. Pipo nie był pewien, czy już nie jest za późno, by nauczyła się zachowywać jak normalny człowiek. Nie było za późno. Gdy tylko zorientowała się, że obaj są znakomitymi specjalistami, zarzuciła swą agresywną postawę i przyjęła krańcowo przeciwną. Całymi tygodniami prawie się nie odzywała, studiując tylko ich raporty i próbując pojąć cel, jaki przyświecał ich działaniom. Od czasu do czasu zadawała pytania, na które odpowiadali grzecznie i wyczerpująco.
Zażyłość stopniowo zastąpiła grzeczność. Pipo i Libo zaczęli otwarcie dyskutować w jej obecności, głośno relacjonując swoje teorie o przyczynach występowania tych czy innych wzorców zachowań prosiaczków, znaczenia ich dziwnych czasem stwierdzeń i powodów irytującej niedostępności. A że nauka o prosiaczkach była stosunkowo młodą dziedziną wiedzy, Novinha wkrótce zgłębiła jej tajniki, choć tylko z drugiej ręki, i potrafiła sama wysuwać pewne hipotezy.
— W końcu, wszyscy jesteśmy ślepi — mówił Pipo, by ją zachęcić.
Pipo przewidział to, co miało się wydarzyć. Starannie pielęgnowany spokój i opanowanie Liba sprawiały, że nawet gdy ojcu udawało się nakłonić go do towarzyskich kontaktów, wydawał się rówieśnikom zimny i pełen rezerwy. Izolacja Novinhy była bardziej widoczna i równie ścisła. Teraz jednak wspólne zainteresowanie prosiaczkami zbliżyło ich do siebie — z kim jeszcze mogli rozmawiać, gdy nikt prócz Pipa nie rozumiał nawet, o czym mówią?
Wypoczywali razem i często zaśmiewali się do łez z żartów, które nie rozśmieszyłyby żadnego Luso. Na wzór prosiaczków, nadających imiona wszystkim drzewom w lesie, Libo dla zabawy ponazywał meble w Stacji Zenadora i od czasu do czasu informował, że niektóre z nich są w złym nastroju i nie należy ich niepokoić.