Выбрать главу

Ela czuła gniew. Mówca miał oskarżać, nie usprawiedliwiać Marcao. Trudne dzieciństwo to jeszcze nie powód, żeby bić mamę, kiedy tylko przyszła mu ochota.

— Trudno was o to oskarżać. Byliście wtedy dziećmi, a dzieci bywają okrutne, nie znając innych postaw. Dziś byście tego nie zrobili. Ale teraz, gdy wam o tym przypomniałem, łatwo odgadujecie odpowiedź. Nazwaliście go psem, więc stał się nim. Do końca życia. Bił żonę. Do swego syna, Mira, odnosił się tak okrutnie i poniżające, że chłopiec uciekał z domu. Zachowywał się tak, jak go potraktowaliście; stał się tym, kogo mu wmówiliście. Głupiec z ciebie, pomyślał biskup Peregrino. Gdyby ludzie reagowali tylko na to, jak inni ich traktują, nikt by za nic nie odpowiadał. Jeśli nie sam popełniasz swe grzechy, jak możesz za nie odpokutować?

Jakby słysząc bezgłośny argument biskupa, Mówca uniósł rękę i gestem odepchnął własne słowa.

— Lecz prosta odpowiedź nie jest prawdziwa. Wasze postępowanie nie uczyniło go okrutnym — uczyniło go posępnym. A kiedy wyrośliście ze znęcania się nad nim, on wyrósł z nienawiści, jaką do was czuł. Nie chował urazy; gniew ostygł i zmienił się w podejrzliwość. Wiedział, że nim pogardzacie. Nauczył się żyć bez was. W pokoju.

Mówca przerwał na chwilę, po czym wypowiedział głośno pytanie, które oni zadawali sobie w myślach.

— Jak więc stał się okrutnikiem, którego pamiętacie? Pomyślcie chwilę. Kto doświadczył jego okrucieństwa? Jego żona. I dzieci. Są ludzie, którzy znęcają się nad żoną i dziećmi, gdyż pragną władzy, a są zbyt słabi i głupi, by zdobyć znaczenie w świecie. Bezbronna żona i dzieci, związane z takim człowiekiem przez konieczność, obyczaj i — choć to gorzkie — przez miłość, stają się jedynymi ofiarami, na rządzenie którymi wystarcza mu sił. Tak, pomyślała Ela, spoglądając na matkę. Tego właśnie chciałam. Dlatego prosiłam, by Mówił o śmierci ojca.

— Są tacy ludzie — powtórzył Mówca. — Ale Marcos Ribeira do nich nie należał. Pomyślcie. Czy słyszeliście kiedy, żeby uderzył którekolwiek z dzieci? Chociaż raz? Wy, którzy pracowaliście razem z nim — czy próbował wymusić na was posłuszeństwo? Czy obrażał się, gdy coś szło nie po jego myśli? Marcao nie był człowiekiem słabym i złym. Był silny. Nie szukał władzy. Szukał miłości. Nie posłuszeństwa. Lojalności. Biskup Peregrino uśmiechnął się posępnie — jak szermierz, oddawał salut godnemu przeciwnikowi. Idziesz krętą ścieżką, Mówco. Krążysz wokół prawdy, pozorujesz ją. A kiedy uderzysz, trafisz ze śmiertelną pewnością. Ci ludzie przyszli tu szukając rozrywki, dla ciebie jednak są jak tarcze; przebijesz ich do samych serc.

— Niektórzy z was pamiętają to zdarzenie — ciągnął Mówca. — Marcos miał trzynaście lat, wy także. Drażniliście się z nim na wzgórku koło szkoły. Atakowaliście mocniej, niż zwykle. Groziliście kamieniami, biliście źdźbłami capim. Trochę krwawił, ale znosił to cierpliwie. Próbował uciec. Prosił, żebyście przestali. Potem jeden z was uderzył go w brzuch i to zabolało mocniej, niż mogliście sobie wyobrazić, gdyż cierpiał już wtedy na chorobę, która go w końcu zabiła. Nie zdążył się jeszcze przyzwyczaić do własnej delikatności i bólu. To było jak śmierć. Był w pułapce, a wy zabijaliście go. Więc uderzył. Skąd on wie? pomyślało pół tuzina mężczyzn. To było tak dawno. Kto mu opowiedział? Trochę przesadziliśmy, to wszystko. Nie chcieliśmy mu zrobić krzywdy, ale kiedy machnął swoją wielką pięścią… jakby kopnęła cabra… chciał mnie uderzyć…

— Jeden z was padł na ziemię. Przekonaliście się wtedy, że jest jeszcze silniejszy, niż się obawialiście. Było to tym bardziej przerażające, że świetnie wiedzieliście, na co zasługujecie. Dlatego wezwaliście pomoc. A kiedy nadbiegli nauczyciele, co zobaczyli? Jednego małego chłopca na ziemi, zapłakanego i pokrwawionego. Jednego chłopca dużego jak dorosły, z kilkoma zadrapaniami, który powtarzał: przepraszam, nie chciałem. I pół tuzina innych, mówiących: on go uderzył. Zaczął go bić bez żadnego powodu. Próbowaliśmy go powstrzymać, ale Cao jest taki duży… Zawsze się znęca nad mniejszymi od siebie. Małego Grega wciągnęła opowieść Mówcy.

— Mentirosos! — krzyknął. — Kłamali!

— Tylu świadków — stwierdził Mówca. — Nauczyciele nie mieli wyboru; musieli uwierzyć oskarżeniom. Do chwili, gdy wystąpiła pewna dziewczynka i zimno poinformowała, że widziała całe zajście. Marcos bronił się tylko przed nieprowokowanym, okrutnym i bolesnym atakiem grupy chłopców o wiele bardziej od niego podobnych do caes, do psów. Natychmiast uznano jej wersję. Była przecież córką Os Venerados. Grego spojrzał na matkę błyszczącymi oczami, po czym zerwał się i oznajmił głośno:

— A mamae o libertou! Mama go uratowała!

Ludzie wybuchnęli śmiechem i obejrzeli się, by spojrzeć na Novinhę. Jednak jej twarz nie wyrażała niczego — jakby nie chciała dostrzec przyjaznych uczuć, skierowanych do dziecka. Ludzie odwrócili się urażeni.

— Novinha — zaczął znowu Mówca. — Jej chłód i jej błyskotliwy umysł uczyniły ją wyrzutkiem, jak Marcao. Nikt z was nie pamiętał, by kiedykolwiek uczyniła choćby jeden przyjazny gest. A teraz wystąpiła, by uratować Marcao. Ale znaliście prawdę. Ona nie chciała go ratować, nie miała jednak zamiaru dopuścić, byście uszli bez kary.

Pokiwali głowami i uśmiechnęli się wyrozumiale — ci, których przyjacielskie odruchy przed chwilą odepchnęła. Tak, to właśnie Dona Novinha, Biologista, zbyt dla nas doskonała.

— Marcos patrzył na to inaczej. Tak często nazywano go zwierzęciem, że sam niemal w to uwierzył. Novinha okazała mu współczucie, jak człowiekowi. Piękna dziewczyna, inteligentna, córka świątobliwych Venerados, zawsze daleka jak bogini, wyciągnęła rękę i pobłogosławiła go, wysłuchała jego modlitwy. Czcił ją za to. Sześć lat później pobrali się. Czy to nie wzruszająca historia? Ela spojrzała na Mira, a ten uniósł brew.

— Można prawie polubić tego starego drania, co? — rzucił sucho. Nagle, po dłuższej chwili milczenia, głos Mówcy zabrzmiał głośniej, niż dotąd. Zaskoczył ich i rozbudził.

— Dlaczego ją znienawidził, dlaczego bił, poniżał jej dzieci? I dlaczego to znosiła ta silna, inteligentna kobieta? W każdej chwili mogła zerwać małżeństwo. Kościół nie dopuszcza rozwodów, istnieje jednak separacja. Nie byłaby pierwszą w Milagre, która porzuciła męża. Mogła zabrać swe poniżane dzieci i odejść. Została jednak. Burmistrz i biskup, oboje namawiali ją do odejścia. Kazała im iść do diabła.

Wielu Lusos wybuchnęło śmiechem, wyobrażając sobie, jak Novinha odgryza się biskupowi i stawia czoła burmistrz. Nie lubili jej, ale była jedyną osobą, która potrafiła zagrać władzy na nosie.

Biskup także pamiętał tę scenę sprzed niemal dziesięciu lat. Nie użyła dokładnie tych słów, ale sens był identyczny. Nikt ich wtedy nie słyszał. Nikomu o tym nie powiedział. Kim był ten Mówca i skąd wiedział tak wiele o sprawach, o których nie mógł wiedzieć? Kiedy śmiech przycichł, Mówca odezwał się znowu.

— Jedna rzecz wiązała ich razem w znienawidzonym małżeństwie. Była to choroba Marcosa. Mówił teraz ciszej. Lusos wytężyli słuch.

— Kształtowała jego życie od momentu poczęcia. Geny, które dali mu rodzice, połączyły się tak, że od osiągnięcia dojrzałości komórki gruczołów rozpoczęły stałą, nieuchronną transformację w tkankę tłuszczową. Doktor Navio wyjaśni wam to lepiej ode mnie. Marcao dowiedział się o tym już w dzieciństwie; jego rodzice wiedzieli, nim zmarli na Descoladę; wiedzieli Gusto i Cida, którzy przeprowadzili badania genetyczne wszystkich ludzi na Lusitanii. Wszyscy nie żyją. Poza tym wiedziała o chorobie tylko jedna osoba — ta, która odziedziczyła dane ksenobiologiczne. Novinha.