Zawsze jakiś prosiaczek ich obserwował, szedł za nimi od chwili, gdy wkraczali do lasu. Może któryś patrzy na niego teraz? Miro pomachał ręką. Było za ciemno; nie mogli go zobaczyć. A może mogli? Nikt nie wiedział, jak działa w nocy wzrok prosiaczków. Jeśli nawet go zauważyli, żaden się nie pojawił. Wkrótce będzie za późno. Jeśli framlingowie pilnują bramy, z pewnością zawiadomili Bosquinhę, a ona wyruszyła natychmiast i prześlizguje się teraz ponad trawą. Nie będzie zachwycona, ale wykona polecenie. Nie warto tłumaczyć, że ta głupia separacja nie jest dobra ani dla prosiaczków, ani dla ludzi. Bosquinha nie kwestionuje rozkazów; po prostu robi, co jej każą. A on się podda; walka nie ma sensu, gdzie mógłby się ukryć wewnątrz ogrodzenia — między cabrami? Ale zanim zrezygnuje, powie prosiaczkom, musi im powiedzieć. Ruszył wzdłuż ogrodzenia, dalej od bramy, w stronę trawiastej równiny bezpośrednio pod katedrą. Nikt tam nie mieszkał, więc nikt nie usłyszy jego głosu.
Wołał idąc. Nie wykrzykiwał słów, lecz pohukiwał wysoko i przenikliwie — tak przyzywali się z Ouanda, gdy się rozdzielili wśród prosiaczków. Usłyszą. Muszą usłyszeć. Muszą przyjść, ponieważ on nie potrafi przeskoczyć ogrodzenia. Przybywajcie więc, Człowieku, Liściojadzie, Mandachuvo, Strzało, Kubku, Kalendarzu, wszyscy. Powiem wam, że już nic więcej nie mogę wam powiedzieć.
Quim siedział ponuro na stołku w gabinecie biskupa.
— Estevao — mówił cicho biskup. — Za chwilę odbędzie się tu spotkanie, ale najpierw chciałbym z tobą porozmawiać.
— Nie ma o czym — odparł Quim. — Ostrzegałeś nas, i to się sprawdziło. On jest Szatanem.
— Estevao, pogadamy minutkę, a potem wrócisz do domu i pójdziesz spać.
— Nigdy tam nie wrócę.
— Pan nasz siadał do posiłku z większymi grzesznikami niż twoja matka. I wybaczał im. Czy jesteś lepszy od Niego?
— Żadna z cudzołożnic, którym wybaczył, nie była jego matką.
— Nie każda matka może być Błogosławioną Dziewicą.
— Czy jesteś po jego stronie? Czy Kościół otworzył tu drogę dla Mówców Umarłych? Czy mamy zburzyć katedrę, a z kamieni zbudować amfiteatr, gdzie będzie się oczerniać naszych zmarłych, zanim jeszcze spoczną w ziemi? Szept:
— Jestem twoim biskupem, Estevao, wikariuszem Chrystusa na tej planecie. Mówiąc do mnie masz okazywać szacunek, należny mojej funkcji. Quim milczał, wściekły.
— Uważam, że Mówca nie powinien opowiadać swoich historii publicznie. O pewnych sprawach lepiej dowiadywać się w ciszy, samotnie. Wtedy szok spada na nas bez ciekawych oczu widzów. Dlatego istnieją konfesjonały: by chronić od wstydu, gdy zmagamy się z naszymi grzechami. Ale bądź uczciwy, Estevao. Mówca powiedział wiele, lecz wszystko to było prawdą. Ne?
— E.
— Pomyślmy więc, Estevao. Aż do dzisiaj kochałeś swoją matkę, prawda?
— Tak.
— A ona, którą kochałeś, czy popełniła już grzech cudzołóstwa?
— Dziesięć tysięcy razy.
— Nie sądzę, by była aż tak rozwiązła. Mówisz, że ją kochałeś, choć była cudzołożnicą. Czy dzisiaj nie jest tą samą osobą? Czy się zmieniła między dniem wczorajszym a dzisiejszym? Może to tylko ty się zmieniłeś.
— To, kim była wczoraj, to oszustwo.
— Chcesz powiedzieć, że jeśli wstydziła się wyznać dzieciom swój grzech, to kłamała także, gdy opiekowała się tobą przez te wszystkie lata, gdy ufała ci, uczyła…
— Nie była szczególnie troskliwą matką.
— Gdyby zjawiła się w konfesjonale i uzyskała odpuszczenie, wcale nie musiałaby ci mówić. Zszedłbyś do grobu nie wiedząc o niczym. To by nie było kłamstwo, ponieważ byłoby jej wybaczone, nie byłaby już cudzołożnicą. Przyznaj, Estevao: to nie jej cudzołóstwo tak cię rozgniewało. Jesteś zły, ponieważ próbując jej bronić postawiłeś się w kłopotliwej sytuacji, przy wszystkich.
— Sprawiasz, że wychodzę na durnia.
— Nikt nie uważa cię za durnia. Każdy wie, że zachowałeś się jak lojalny syn. Teraz jednak, jeśli jesteś prawdziwym wyznawcą Pana naszego, wybaczysz jej i pokażesz, że kochasz ją bardziej niż kiedykolwiek, gdyż teraz zrozumiałeś jej cierpienia. Biskup spojrzał w stronę drzwi.
— Mam ważne spotkanie, Estevao. Idź, proszę, do mojego pokoju i módl się do Magdaleny, by wybaczyła ci twe twarde serce.
Quim wyglądał bardziej żałośnie niż gniewnie, gdy wchodził za kotarę za biurkiem kapłana. Sekretarz otworzył drzwi, wpuszczając do gabinetu Mówcę Umarłych. Peregrino nie wstał. Ku jego zdumieniu, Mówca przyklęknął i pochylił głowę. Tak zachowywał się katolik podczas oficjalnego przedstawienia biskupowi. Peregrino nie miał pojęcia, co Mówca chciał tym wyrazić. Ale czekał na klęczkach, więc biskup wstał, podszedł do niego i wyciągnął do pocałowania dłoń z pierścieniem. Nawet wtedy Mówca czekał, aż wreszcie Peregrino powiedział:
— Błogosławię cię, synu, choć nie mam pewności, czy twój pokłon nie jest drwiną.
— Nie ma we mnie drwiny — odparł Mówca nie podnosząc głowy. Dopiero po chwili spojrzał na Peregrina. — Mój ojciec był katolikiem. Musiał udawać, że tak nie jest, nigdy jednak nie wybaczył sobie braku wytrwałości w wierze.
— Byłeś ochrzczony?
— Moja siostra twierdzi, że tak. Ojciec ochrzcił mnie wkrótce po urodzeniu. Matka była protestantką i nie uznawała chrztu niemowląt. Pokłócili się o to. Biskup wyciągnął rękę, by go podnieść.
— Wyobraź sobie tylko — parsknął Mówca. — Ukryty katolik i zbłąkana mormonka, pokłóceni o procedury religii, w którą oboje oficjalnie nie wierzyli.
Peregrino zachował sceptycyzm. Byłoby zbyt eleganckim rozwiązaniem, gdyby Mówca okazał się katolikiem.
— Sądziłem, że wy, Mówcy Umarłych, wyrzekacie się wszelkich religii, nim podążycie za swoim… powiedzmy: powołaniem.
— Nie wiem, co robią inni. Nie sądzę, by istniały jakieś przepisy. Z pewnością nie było żadnych, gdy ja zostałem Mówcą.
Peregrino wiedział, że Mówcy w zasadzie nie kłamali, ten jednak wyraźnie unikał odpowiedzi wprost.
— Mówco Andrew, wśród Stu Światów nie ma takiego, gdzie katolik musiałby ukrywać swą wiarę. I nie było od trzech tysięcy lat. To błogosławieństwo podróży kosmicznych usunęło straszne restrykcje demograficzne przeludnionej Ziemi. Czy chcesz powiedzieć, że twój ojciec żył na Ziemi trzy tysiące lat temu?
— Chcę powiedzieć, że ojciec zadbał o mój katolicki chrzest i że dla niego zrobiłem to, czego on nie mógł zrobić przez całe życie: ukląkłem przed biskupem i odebrałem błogosławieństwo.
— Ale to ty zostałeś pobłogosławiony.
I to ty nadal odpowiadasz wymijająco. Co dowodzi, że moja sugestia o czasie życia twojego ojca była słuszna, choć wolisz o tym nie rozmawiać. Dom Cristao uprzedzał, że jest w tobie więcej, niż można dostrzec na pierwszy rzut oka.
— To dobrze — odparł Mówca. — Bardziej od ojca potrzebuję błogosławieństwa, ponieważ on już nie żyje, a ja mam wiele problemów.
— Usiądź, proszę. Mówca wybrał stołek pod ścianą. Biskup zasiadł w swym ciężkim fotelu za biurkiem.
— Żałuję, że Mówiłeś właśnie dzisiaj. Czas nie jest odpowiedni.
— Nie wiedziałem, że Kongres tak postąpi.
— Wiedziałeś jednak, że Miro i Ouanda naruszyli prawo. Bosquinha mi powiedziała.
— Wykryłem to ledwie kilka godzin przed Mową. Dziękuję, że nie kazałeś ich aresztować.
— To sprawa władz ziemskich, nie duchownych — biskup machnął ręką. Obaj jednak wiedzieli, że gdyby nalegał, Bosquinha musiałaby wykonać polecenie i mimo próśb Mówcy aresztować ksenologów. — Twoja Mowa wzbudziła wiele niepokoju.