— Ostrożnie — szepnęła Ouanda. — Jest bardzo zdenerwowany. Zanim zdoła przekonać Krzykaczkę, Ender musiał najpierw wytłumaczyć wszystko Człowiekowi.
— Wśród prosiaczków jesteście naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Ufamy wam i kochamy. Nie zrobimy nic, co mogłoby wam zaszkodzić, czy dać innym prosiaczkom jakąś przewagę. Ale nie przybyliśmy wyłącznie do was. Reprezentujemy całą ludzkość i jesteśmy tu, by nauczyć jak najwięcej wszystkie prosiaczki. Niezależnie od plemienia.
— Nie reprezentujecie całej ludzkości. Macie przecież toczyć wojnę z innymi ludźmi. Jak możesz twierdzić, że nasze wojny są złe, a wasze dobre? Z całą pewnością Pizarro, mimo swoich braków, nie miał z Atahualpą takich problemów.
— Staramy się nie toczyć wojny z innymi ludźmi. A jeśli już wybuchnie, nie będzie to nasza wojna, a jej celem nie będzie nasze zwycięstwo. To będzie wasza wojna, o wasze prawo do podróży wśród gwiazd — Ender wyciągnął przed siebie otwartą dłoń. — Odrzuciliśmy nasze człowieczeństwo, by stać się wśród was ramenami — zacisnął dłoń w pięść. — Człowiek, prosiaczek i królowa kopca na Lusitanii będą jednym. Wszyscy ludzie. Wszystkie robale. Wszystkie prosiaczki. Człowiek siedział nieruchomo, przetrawiając słowa Endera.
— Mówco — powiedział w końcu. — To bardzo trudne. Póki nie przyszli ludzie, inne prosiaczki… miały być zabijane i pędzić trzecie życie w niewoli, w zdobytym przez nas lesie. Nasz las był kiedyś polem bitwy i najstarsze drzewa to wojownicy, którzy padli w boju. Najstarsi ojcowie to bohaterowie wojenni, a z tchórzy zbudowaliśmy domy. Całe życie szykujemy się, by zwyciężać w bitwach z wrogami, by nasze żony zasadziły matczyne drzewo w nowym lesie, byśmy się stali potężni i wielcy. W ciągu ostatnich dziesięciu lat nauczyliśmy się używać strzał do zabijania z daleka. Garnków i skór cabry do noszenia wody przez pustynię. Amarantu i korzeni merdony, by było nas wielu i silnych, by zabierać pożywienie daleko od macios naszego rodzinnego lasu. Czuliśmy radość, gdyż oznaczało to, że zwyciężymy w każdej wojnie. Nieślibyśmy nasze żony, małe matki, naszych bohaterów do wszystkich zakątków wielkiego świata, a pewnego dnia dalej, do gwiazd. To nasze marzenie, Mówco, a ty chcesz teraz, byśmy go utracili, niby powiew wiatru pod niebem. To była wspaniała przemowa. Nikt z ludzi nie próbował sugerować odpowiedzi. Człowiek niemal ich przekonał.
— To dobre marzenie — stwierdził Ender. — To marzenie każdego żyjącego stworzenia. Pragnienie, będące korzeniem samego życia: rosnąć, aż cała przestrzeń, jaką możesz ogarnąć, stanie się cząstką ciebie, znajdzie się pod twoim panowaniem. To pragnienie wielkości. Są jednak dwie drogi, by je spełnić. Pierwsza, to zabijać wszystko, co nie jest tobą, wchłaniać lub niszczyć, aż nie pozostanie nic, co mogłoby ci się sprzeciwić. To zła droga. Mówisz wtedy wszechświatu: tylko ja będę wielki; by uczynić mi miejsce, reszta musi oddać nawet to, co już zdobyła; stać się niczym. Pojmujesz chyba, Człowieku, że gdyby ludzie poszli tą drogą, działali w ten sposób, zabiliby wszystkie prosiaczki na Lusitanii i uczynili ją swoim domem. Co by pozostało z waszego marzenia, gdybyśmy byli źli? Człowiek z całych sił starał się zrozumieć.
— Widzę, że ofiarowaliście nam wspaniałe dary, gdy mogliście odebrać nawet tę odrobinę, którą posiadaliśmy. Ale czemu nam je daliście, jeśli nie możemy z nich skorzystać i stać się wielkimi?
— Chcemy, byście rozkwitali, byście latali wśród gwiazd. Tu, na Lusitanii, chcemy, byście byli silni i potężni, z setkami i tysiącami braci i żon. Nauczymy was uprawiać wiele rodzajów roślin i hodować wiele zwierząt. Ela i Novinha, te oto dwie kobiety, będą pracowały każdego dnia swego życia, by stworzyć nowe rośliny, które mogą żyć na Lusitanii. Cokolwiek otrzymają dobrego, dadzą wam. Możecie rosnąć. Ale czemu choć jeden prosiaczek z innego lasu musi umrzeć, żebyście otrzymali te dary? I co wam zaszkodzi, jeśli im także je ofiarujemy?
— Jeśli będą tak silni jak my, to co zyskamy? Czego właściwie oczekuję od tego brata, pomyślał Ender. Jego lud zawsze porównywał się do innych plemion. Ich las nie ma pięćdziesięciu czy pięciuset hektarów — jest większy albo mniejszy od lasu plemienia na zachodzie czy południu. To, czego muszę dokonać, jest pracą na całe pokolenie: muszę go nauczyć nowego spojrzenia na własny naród.
— Czy Korzeniak jest wielki? — zapytał.
— Według mnie tak — odparł Człowiek. — To mój ojciec. Jego drzewo nie jest może najstarsze i najgrubsze, ale żaden ojciec za naszej pamięci nie miał tylu dzieci tak szybko po zasadzeniu.
— Zatem, w pewien sposób, wszystkie te dzieci pozostają jego częścią. Im więcej ich spłodzi, tym staje się większy — Człowiek wolno kiwnął głową. — A im więcej w życiu osiągniesz, tym wspanialszym czynisz swego ojca. Prawda?
— Jeśli dzieci dobrze sobie radzą, to tak, to wielki honor dla ojcowskiego drzewa.
— Czy musisz zniszczyć pozostałe wielkie drzewa, by twój ojciec był największy?
— To co innego. Inne wielkie drzewa są ojcami plemienia. A małe drzewa nadal są braćmi. Ender widział wyraźnie, że Człowiek traci pewność siebie. Odrzucał idee Endera, gdyż były niezwykłe, nie dlatego, że są błędne czy niezrozumiałe. Zaczynał pojmować.
— Spójrz na żony. Nie mają dzieci. Nigdy nie będą wielkie tak, jak wielki jest twój ojciec.
— Mówco, sam wiesz, że one są największe z nas. Całe plemię jest im posłuszne. Kiedy rządzą dobrze, plemię rozkwita. Kiedy plemię jest liczne, żony także są potężne.
— Mimo że nikt z was nie jest ich dzieckiem?
— Przecież to niemożliwe — zdziwił się Człowiek.
— A jednak przyczyniacie się do ich wielkości. Nie są waszymi matkami ani ojcami, ale rosną w siłę, gdy wy rośniecie.
— Jesteśmy jednym plemieniem…
— Ale dlaczego jesteście jednym plemieniem? Macie innych ojców, inne matki.
— Ponieważ jesteśmy jednym plemieniem! Żyjemy tutaj, w lesie, i…
— Gdyby zjawił się inny prosiaczek z innego plemienia i prosił, byście pozwolili mu zostać tu i być bratem…
— Nigdy nie uczynilibyśmy go ojcowskim drzewem!
— Ale próbowaliście uczynić ojcowskimi drzewami Pipa i Liba. Człowiek dyszał ciężko.
— Rozumiem — powiedział. — Byli częścią plemienia. Przybyli z nieba, ale uznaliśmy ich za braci i próbowaliśmy uczynić ojcami. Plemię jest tym, w co wierzymy, że jest plemieniem. Jeśli powiemy, że to cały Mały Lud żyjący w lesie i wszystkie drzewa, to właśnie staje się plemieniem. Nawet jeśli najstarsze drzewa są zabitymi w boju wojownikami dwóch innych plemion. Jesteśmy jednym plemieniem, bo mówimy, że jesteśmy jednym plemieniem.
Ender podziwiał umysł tego małego ramena. Jak niewielu ludzi potrafi pochwycić ideę i rozszerzyć ją poza wąskie granice plemienia, rodziny, narodu. Człowiek przysiadł za Enderem i oparł się o niego plecami. Mówca czuł ciężar młodego prosiaczka, czuł jego oddech na szyi. Potem ich policzki zetknęły się i obaj patrzeli w tym samym kierunku.
— Widzisz to, co ja widzę — powiedział Ender.
— Wy, ludzie, rośniecie, czyniąc nas częścią siebie. Ludzie, prosiaczki i robale razem. Wtedy będziemy jednym plemieniem i nasza wielkość będzie waszą, a wasza naszą — Człowiek drżał, porażony wspaniałością idei. — Powiedziałeś, że na wszystkie plemiona powinniśmy patrzeć w ten sam sposób. Jak na jedno plemię, nasze wspólne. Wtedy rośniemy, pomagając im rosnąć.
— Możecie posyłać nauczycieli — zaproponował Ender. — Braci. Pójdą do innych plemion, zaczną trzecie życie w innych lasach, będą mieli dzieci.