— To niezwykła i trudna dla żon prośba — stwierdził Człowiek. — Może nawet niemożliwa. Ich umysły pracują inaczej niż umysły braci. Brat potrafi myśleć o wielu różnych rzeczach. Żona myśli tylko o jednej: co jest dobre dla plemienia. A więc, przede wszystkim: co jest dobre dla dzieci i małych matek.
— Czy zdołasz im to wytłumaczyć?
— Lepiej, niż ty. Ale boję się, że nie. Że zawiodę.
— Myślę, że nie zawiedziesz.
— Przyszedłeś dziś do nas, by zawrzeć przymierze między nami, prosiaczkami tego plemienia, a ludźmi żyjącymi na tej planecie. Ludzie poza Łuskania nie będą dbali o to przymierze, tak jak i prosiaczki poza tym lasem.
— Z nimi także pragniemy zawrzeć takie samo przymierze.
— A w tym przymierzu wy, ludzie, obiecujecie nauczyć nas wszystkiego.
— Tak szybko, jak tylko potraficie zrozumieć.
— Każde zadane pytanie.
— Jeśli znamy odpowiedź.
— Kiedy! Jeśli! To nie są słowa przymierza! Odpowiedz wprost, Mówco Umarłych — Człowiek wstał, oderwał się od Endera, stanął przed nim i pochylił się lekko, patrząc na niego z góry. — Obiecaj, że nauczycie nas wszystkiego co wiecie!
— Obiecujemy.
— Czy obiecasz także przywrócić do życia królową kopca, by mogła nam pomóc?
— Ożywię królową kopca. Będziecie musieli zawrzeć z nią nowe przymierze. Ona nie przestrzega ludzkich praw.
— Obiecujesz ożywić królową kopca, czy zechce nam pomagać, czy nie?
— Obiecuję.
— Obiecujecie przestrzegać naszych praw, gdy wejdziecie do naszego lasu? I zgadzacie się, by równiny, których potrzebujemy, także podlegały naszym prawom?
— Tak.
— I wypowiecie wojnę wszystkim ludziom ze wszystkich światów, by nas chronić i pozwolić, byśmy także latali do gwiazd?
— Już to zrobiliśmy.
Człowiek odprężył się, cofnął o krok, przykucnął w swej poprzedniej pozycji. Zaczął kreślić palcem po ziemi.
— A teraz, czego wy od nas chcecie? Będziemy przestrzegać ludzkich praw w waszym mieście i na prerii, której potrzebujecie.
— Tak.
— I nie chcecie, żebyśmy toczyli wojny?
— Zgadza się — potwierdził Ender.
— Czy to wszystko?
— Jeszcze jedno.
— To, czego żądasz, już jest niemożliwe — odparł Człowiek. — Równie dobrze możesz prosić o więcej.
— Trzecie życie — zapytał Ender. — Kiedy się zaczyna? Wtedy, gdy zabijacie prosiaczka, a on wyrasta w drzewo. Tak?
— Pierwsze życie trwa wewnątrz pnia, gdzie nie widzimy światła, gdzie ślepo pożeramy ciało matki i sok matczynego drzewa. Drugie życie spędzamy w cieniu lasu, w półświetle, gdzie biegamy, chodzimy, wspinamy się, widzimy i śpiewamy, rozmawiamy i tworzymy z pomocą rąk. Trzecie życie jest wtedy, gdy sięgamy do słońca i pijemy jego promienie, nareszcie w pełnym blasku, nigdy się nie poruszając, chyba że od wiatru; myślimy tylko, i w określone dni, gdy bracia bębnią o pień, przemawiamy do nich. Tak, to trzecie życie.
— Ludzie nie mają trzeciego życia. Człowiek patrzył na niego zdziwiony.
— Kiedy umieramy, nawet jeśli nas zasadzicie, nic nie wyrasta. Nie ma żadnego drzewa. Nigdy nie pijemy ze słońca. Kiedy umieramy, jesteśmy martwi.
— A ta druga książka, którą nam dałaś — Człowiek zwrócił się do Ouandy. — Cały czas chodziło o życie po śmierci i ponowne narodziny.
— Nie jako drzewo — wyjaśnił Ender. — Ani cokolwiek, co możecie dotknąć lub zobaczyć. Albo rozmawiać i otrzymywać rady.
— Nie wierzę ci — oświadczył Człowiek. — Gdyby tak było, to czemu Pipo i Libo kazali się zasadzić? Novinha przyklękła obok Endera. Dotykała go… nie, opierała się o niego, by lepiej słyszeć.
— Jak kazali się zasadzić?
— Ofiarowali wielki dar, zasłużyli na uhonorowanie. Ludzie i prosiaczki, wspólnie. Pipo i Mandachuva. Libo i Liściojad. Mandachwa i Liściojad mieli nadzieję, że przejdą do trzeciego życia, ale oba razy Pipo i Libo nie chcieli. Uparli się, by zatrzymać ten dar dla siebie. Po co by to robili, gdyby ludzie nie mieli trzeciego życia? Wtedy rozległ się głos Novinhy, chrapliwy i pełen napięcia:
— Co powinni zrobić, by oddać trzecie życie Mandachuvie i Liściojadowi?
— Zasadzić ich, naturalnie — wyjaśnił Człowiek. — Tak samo, jak dzisiaj.
— Tak samo jak co dzisiaj? — spytał Ender.
— Ty i ja — odparł Człowiek. — Człowiek i Mówca Umarłych. Jeśli zawrzemy przymierze, a ludzie i żony porozumieją się, będzie to wielki, wspaniały dzień. I albo ty ofiarujesz mi trzecie życie, albo ja tobie.
— Własnoręcznie?
— Oczywiście. Jeśli nie dasz mi trzeciego życia, ja muszę dać je tobie. Ender przypomniał sobie obraz, oglądany zaledwie dwa tygodnie temu — poćwiartowany, wypatroszony Pipo, leżące wokół, ułożone starannie organy. Zasadzony.
— Człowieku — powiedział. — Najgorszą zbrodnią, jaką może popełnić istota ludzka, jest morderstwo. A najgorszym sposobem morderstwa jest rozcinanie żywego człowieka i męczenie go tak, by umarł. Prosiaczek zastanawiał się przez chwilę.
— Mówco — odezwał się wreszcie. — Mój umysł pojmuje to na dwa sposoby. Jeśli ludzie nie mają trzeciego życia, zasadzenie jest zabójstwem, na zawsze. Według nas, Pipo i Libo zatrzymali dla siebie ten zaszczyt, pozostawiając Mandachuvę i Liściojada, których znasz, by umarli bez nagrody za swe dokonania. Według nas wy, ludzie, wyszliście zza ogrodzenia i wyrwaliście ich z ziemi, zanim wypuścili korzenie. Według nas to wy popełniliście mord, zabierając Pipa i Liba. Teraz pojmuję wszystko inaczej. Pipo i Libo nie chcieli ofiarować Mandachuvie i Liściojadowi trzeciego życia, gdyż dla nich było to morderstwo. Zgodzili się na własną śmierć, żeby nie zabijać nikogo z nas.
— Tak — potwierdziła Novinha.
— Ale w takim razie, kiedy znaleźliście ich na zboczu, dlaczego ludzie nie przyszli do lasu i nie zabili nas wszystkich? Dlaczego nie rozpaliliście wielkiego ognia, który pochłonąłby wszystkich naszych ojców i samo matczyne drzewo? Z lasu rozległ się krzyk Liściojada — straszne wycie, pełne nieznośnego bólu.
— Gdybyście ścięli nasze drzewo — mówił Człowiek — gdybyście zamordowali choćby jedno, przyszlibyśmy nocą i zabili was wszystkich. Choćby nawet kilku z was uszło z życiem, nasi posłańcy przekazaliby wieść innym plemionom. Żaden z ludzi nie opuściłby żywy tej ziemi. Dlaczego nas nie zabiliście za mord na Pipie i Libie?
Za Człowiekiem pojawił się nagle Mandachuva. Dyszał ciężko. Runął na ziemię, wyciągając dłonie do Endera.
— Rozciąłem go tymi rękami — zawołał. — Chciałem go uhonorować, a na zawsze zabiłem jego drzewo!
— Nie — odparł Ender. Ujął dłonie prosiaczka. — Obaj sądziliście, że ratujecie sobie życie. On cię uraził, a ty… zraniłeś go, tak, zabiłeś, ale obaj wierzyliście, że czynicie dobro. To wystarczy, przynajmniej na razie. Poznaliśmy prawdę, wy także. Wiemy, że nie chcieliście ich zamordować. A wy wiecie, że kiedy rozcinacie nożem ludzką istotę, ona umiera na zawsze. To ostatni warunek przymierza, Człowieku. Nigdy nie prowadźcie ludzi do trzeciego życia, gdyż nie wiemy, jak tam trafić.
— Kiedy powtórzę to żonom — stwierdził Człowiek — usłyszycie płacz tak straszny, że będzie jak trzask walonych przez burzę drzew. Odwrócił się, stanął przed Krzykaczką i zaczął mówić.
— Teraz odejdźcie — powiedział po chwili.
— Jeszcze nie zawarliśmy przymierza.
— Muszę przemówić do wszystkich żon. Nie zgodzą się na to, póki stoicie tutaj, w cieniu matczynego drzewa, i nikt nie chroni naszych dzieci. Strzała wyprowadzi was z lasu. Czekaj na mnie na wzgórzu, gdzie Korzeniak trzyma straż przy bramie. Prześpij się, jeżeli zdołasz. Przedstawię nasze przymierze żonom i spróbuję je przekonać, że musimy traktować inne plemiona tak, jak wy nas potraktowaliście. Człowiek wyciągnął rękę i impulsywnie dotknął brzucha Endera.