— Już niedługo — odpowiedział. — Jeszcze chwilę. Ona także podążyła za biskupem, przez bramę i w górę, do katedry.
Msza się dopiero zaczęła, gdy Peregrino dostrzegł wchodzącego do kościoła Mówcę. Stanął u wejścia, szukając wzrokiem Novinhy. Po chwili zajął miejsce obok niej. Tam, gdzie siadywał Marcao przy rzadkich okazjach, gdy cała rodzina przychodziła razem.
Obowiązki oderwały jego uwagę, a gdy po kilku minutach spojrzał znowu, zobaczył Grega siedzącego obok Mówcy. Peregrino myślał o warunkach układu, który wyjaśniły mu dziewczęta. O znaczeniu śmierci prosiaczka zwanego Człowiekiem, a przed nim śmierci Pipa i Liba. Wszystkie rzeczy nabrały sensu, wszystkie połączyły się razem. Młody chłopiec, Miro, sparaliżowany w łóżku i opiekująca się nim jego siostra, Ouanda. Novinha, tak długo zagubiona, teraz odnaleziona. Ogrodzenie i jego cień, siejący mrok w duszach wszystkich, którzy żyli w jego granicach, teraz nieruchomy, nieszkodliwy, niewidzialny i nierzeczywisty.
To było jak cud opłatka zmienionego w ciało Boże w jego ręku. Jak niespodziewanie odnajdujemy ciało Boże w nas samych, gdy sądziliśmy już, że z prochu tylko powstajemy.
ROZDZIAŁ 18
KRÓLOWA KOPCA
Ewolucja nie dała jego matce dróg rodnych i piersi. Tak więc mała istota, która pewnego dnia miała otrzymać imię Człowieka, nie miała innego sposobu na wyjście z macicy niż poprzez użycie własnych zębów. On i jego rodzeństwo pożerali ciało matki. Człowiek był najsilniejszy i najbardziej żywotny, więc jadł najwięcej i stał się jeszcze silniejszy. Żył w absolutnej ciemności. Gdy zniknęła matka, do jedzenia pozostała tylko słodka ciecz płynąca po ścianach jego świata. Nie wiedział wtedy, że pionowa powierzchnia jest wewnętrzną stroną pustego pnia wielkiego drzewa, a ciecz, którą się żywił, jest „tego drzewa sokiem. Nie wiedział też, że ciepłe stworzenia, o wiele od niego większe, to starsze prosiaczki, gotowe niemal, by opuścić mrok drzewa; ani że mniejsze istoty to młodsi współplemieńcy, później od niego narodzeni.
Dbał wtedy tylko o to, by jeść, poruszać się i widzieć światło. Gdyż od czasu do czasu, wśród rytmów, których nie pojmował, nagły blask rozdzierał ciemność. Za każdym razem zaczynało się to od dźwięku, którego źródła nie dostrzegał. Drzewo drżało lekko i sok przestawał płynąć; drzewo poświęcało całą swą energię na zmianę kształtu pnia w jednym punkcie, na utworzenie szczeliny, przez którą wpadało do wnętrza światło. Widząc je, Człowiek podążał w jego stronę. Kiedy gasło, tracił poczucie kierunku i błąkał się w poszukiwaniu odżywczego płynu.
Aż pewnego dnia, gdy prawie wszystkie stworzenia były mniejsze od niego, a wszystkie większe zniknęły, nadeszło światło. Był wtedy tak silny i szybki, że dotarł do szczeliny, nim się zamknęła. Wygiął swe ciało wokół krzywizny pnia i po raz pierwszy poczuł miękkim brzuchem szorstką korę. Nie zauważył niemal tego nowego bólu, gdyż oszołomił go blask. Był wszędzie, nie tylko w jednym miejscu. I nie szary, a jaskrawy, zielony i żółty. To oszołomienie trwało wiele sekund. A potem znów poczuł głód. Tutaj, na zewnątrz matczynego drzewa, sok płynął jedynie przez pęknięcia w korze, gdzie trudno było dotrzeć. W dodatku stworzenia nie były już małe i nie mógł ich odsunąć na bok; wszystkie były większe od niego i odpychały go od miejsc karmienia. To było nowe doświadczenie, nowy świat, nowe życie. Bał się.
Później, gdy poznał mowę, pamiętał podróż z ciemności ku światłu i nazywał ją przejściem z pierwszego do drugiego życia, z życia w mroku do życia półoświetlonego.
Miro postanowił opuścić Lusitanię. Wziąć statek Mówcy i jednak polecieć na Trondheim. Może podczas procesu zdoła przekonać Sto Światów, by nie wyruszały na wojnę z Łuskania. W najgorszym razie zostanie męczennikiem, poruszy ludzkie serca, będzie pamiętany jako symbol. Cokolwiek się zdarzy, będzie lepsze, niż życie tutaj. Przez pierwsze dni po sforsowaniu ogrodzenia jego stan szybko się poprawiał. Odzyskał częściową zdolność ruchu i czucie w kończynach. Potrafił chodzić powłócząc nogami, jak starzec. Potrafił operować rękami i dłońmi. Nie przeżywał już poniżenia, gdy matka musiała go myć. Potem jednak postęp zwolnił i zatrzymał się.
— To wszystko — powiedział mu Navio. — Osiągnęliśmy poziom trwałych uszkodzeń. Miałeś szczęście, Miro. Możesz chodzić, mówić, dysponujesz sprawnym mózgiem. Jesteś ograniczony nie bardziej, niż, powiedzmy, stuletni mężczyzna w doskonałym zdrowiu.
Wolałbym ci obiecać, że twój organizm wróci do stanu, w jakim był zanim wspiąłeś się na ogrodzenie, że będziesz znowu silny i sprawny jak dwudziestolatek. Ale naprawdę się cieszę, że nie muszę ci tłumaczyć, że już do końca życia będziesz przykuty do łóżka, w pieluchach i z cewnikiem, zdolny co najwyżej do słuchania cichej muzyki i myśli o tym, co się stało z twoim ciałem.
Jestem wdzięczny, myślał Miro. Kiedy moje palce zamykają się w bezużyteczną bryłę na końcu ramienia, kiedy słyszę własny głos, bełkotliwy i niezrozumiały, niezdolny do poprawnej modulacji, tak się cieszę, że przypominam stuletniego mężczyznę i mogę oczekiwać jeszcze osiemdziesięciu lat życia stulatka.
Gdy tylko stało się jasne, że nie wymaga stałej opieki, rodzina porzuciła go i zajęła się swoimi sprawami. Zbyt wiele ciekawych rzeczy działo się ostatnio, by siedzieć w domu z okaleczonym synem, bratem, przyjacielem. Rozumiał to doskonale. Nie chciał, żeby z nim zostawali. Chciał iść z nimi. Czekała niedokończona praca. Zniknęły wreszcie wszelkie bariery, ogrodzenia i zakazy; mógł pytać prosiaczki o wszystko, co męczyło go od dawna. Z początku próbował prowadzić badania poprzez Ouandę. Przychodziła do niego codziennie rano i wieczorem, by wprowadzać swoje wyniki z terminala we frontowym pokoju domu Ribeirów. Czytał jej raporty, robił uwagi, słuchał opowieści. Ona zaś bardzo poważnie notowała pytania, które chciałby zadać prosiaczkom. Po kilku dniach jednak zauważył, że dostarcza mu wprawdzie odpowiedzi, lecz bez żadnych uzupełnień, bez wyjaśniania znaczeń. Całkowicie poświęciła się własnym studiom. Dlatego przestał zadawać pytania. Kłamał, że o wiele bardziej interesują go jej wyniki, że jej programy badawcze są ważniejsze. Prawda polegała na tym, że nienawidził spotkań z Ouandą. Dla niego odkrycie, że są rodzeństwem, było bolesne i straszne; wiedział jednak, że gdyby od niego tylko zależała decyzja, odrzuciłby tabu kazirodztwa, poślubił ją i, jeśli trzeba, zamieszkał w lesie, wśród prosiaczków. Lecz Ouandą była wierząca, była wyznawcą. Nie potrafiłaby naruszyć jedynego uniwersalnego prawa ludzi. Płakała, gdy dowiedziała się, że Miro jest jej bratem, ale od razu zaczęła się od niego odsuwać, zapominać dotknięcia, pocałunki, szepty, pieszczoty, śmiechy…
Lepiej, by on także je zapomniał. Nie potrafił jednak. Przy każdym spotkaniu cierpiał widząc, jak bardzo jest obojętna, uprzejma i grzeczna. Był jej bratem, był kaleką, będzie więc dla niego dobra. Ale miłość odeszła.
Bezlitośnie porównywał Ouandę do swojej matki, która kochała swojego wybrańca nie zważając na dzielące ich bariery. Ale kochanek matki był w pełni mężczyzną, nie taką bezużyteczną kłodą.
Tak więc Miro siedział w domu i studiował raporty cudzych prac. Torturą było wiedzieć, co robią inni i nie brać w tym udziału; lepsze to jednak, niż nic nie robić, oglądać na terminalu nudne wideo czy słuchać muzyki. Potrafił pisać, powoli mierząc dłonią tak, by jego najsztywniejszy, wskazujący palec trafiał dokładnie w jeden klawisz. Procedura nie była dostatecznie szybka, by wprowadzić jakiekolwiek znaczące dane, czy choćby pisać notatki. Mógł jednak wywołać ogólnodostępne pliki innych badaczy i sprawdzić, czym się zajmują. W ten sposób zachowywał kontakt z kluczowymi wynikami, jakie otrzymano od chwili otwarcia bramy.