Ender nie zdawał sobie sprawy, że kocha to miejsce właśnie dlatego, że jest zniszczone i nagie jak jego życie, ogołocone i zniekształcone w dzieciństwie przez wydarzenia równie straszne, jak Descolada dla tego świata. A jednak planeta kwitła; znalazła, kilka wątków dostatecznie silnych, by przetrwać i rosnąć. Z wyzwania Descolady powstały trzy życia Małego Ludu. Ze Szkoły Bojowej i długich lat odosobnienia powstał Ender Wiggin. Pasował tutaj, jakby sam projektował ten świat. Chłopiec, idący z nim przez gramę, wydawał się jego prawdziwym synem — jakby go znał od niemowlęcia. Wiem, jak to jest, gdy metalowa bariera odgradza cię od świata, Olhado. Ale tutaj i teraz zburzyłem tę barierę; ciało dotyka ziemi, pije wodę, daje pocieszenie i bierze miłość.
Gliniasty brzeg rzeki wznosił się tarasami, może dziesięć metrów od wody do szczytu. Gleba była dostatecznie wilgotna, by łatwo dawała się kopać i nie traciła kształtu. Królowa kopca należała do ryjących — Ender zapragnął kopać i kopał. Grunt ustępował bez oporu, a strop małej groty nie zapadał się.
‹Tak. Tutaj›
I tak zostało postanowione.
— To tutaj — oznajmił głośno Ender. Olhado uśmiechnął się. Naprawdę jednak Ender mówił do Jane i jej odpowiedź usłyszał.
— Novinha uważa, że znaleźli. Wszystkie próby wypadły ujemnie; w obecności nowego Coladora Descolada w klonowanych komórkach robali pozostaje nieaktywna. Ela sądzi, że stokrotki, nad którymi teraz pracuje, dadzą się zaadaptować do naturalnej produkcji Coladora. Jeśli to się uda, wystarczy posadzić tu i tam parę nasion, a robale zdołają zahamować rozwój Descolady ssąc kwiaty. Mówiła ożywionym tonem, ale rzeczowo, bez śladu radości.
— Świetnie — odparł Ender. Poczuł ukłucie zazdrości — Jane z pewnością bardziej swobodnie rozmawiała z Mirem, kpiła z niego i drażniła, jak kiedyś Endera.
Bez trudu jednak stłumił to uczucie. Objął ramieniem Olhada, przyciągnął go do siebie, po czym razem poszli w stronę oczekującego śmigacza. Olhado zaznaczył na mapie pozycję i przesłał dane do pamięci. Śmiał się i żartował po drodze do domu, a Ender śmiał się wraz z nim. Chłopiec nie był Jane. Ale był Olhadem, potrzebował Endera, a Ender go kochał. Miliony lat ewolucji zdecydowały, że tego właśnie potrzebuje najbardziej. Tęsknota za nimi przeżerała go przez wszystkie lata spędzone z Valentine, pędziła z planety na planetę: za tym chłopcem z metalowymi oczami; za jego inteligentnym i nieznośnym bratem, Gregiem; przenikliwą i rozumiejącą Quarą, jej niewinnością; absolutnym opanowaniem, ascetyzmem i wiarą Quima; za Elą niezawodną jak skała, a przecież wiedzącą, kiedy ruszyć do akcji; i Miro…
Miro. Dla niego nie ma pocieszenia, przynajmniej nie na tej planecie, nie w tym czasie. Utracił pracę swego życia, ciało, nadzieję na przyszłość; nic, co mógłbym powiedzieć lub zrobić, nie stworzy dla niego ważnego zajęcia. Żyje wśród bólu: jego ukochana stała się siostrą, nie może już żyć między prosiaczkami, właśnie teraz, gdy szukają u ludzi wiedzy i przyjaźni.
— Miro powinien… — zaczął Ender.
— Miro powinien opuścić Łuskanie — dokończył Olhado.
— Mhm.
— Masz przecież statek. Pamiętam, czytałem kiedyś o tym, czy może oglądałem wideo. O bohaterze Wojen z Robalami, Mazerze Rackhamie. Raz ocalił Ziemię przed zagładą, ale wiedzieli, że umrze na długo przed następną bitwą. Więc wysłali go w przestrzeń z prędkością relatywistyczną. Zwyczajnie, wysłali go tam i z powrotem. Na Ziemi upłynęło sto lat, ale dla niego tylko dwa.
— Sądzisz, że Miro potrzebuje czegoś tak drastycznego?
— Zbliża się bitwa. Czekają ważne decyzje. Miro jest najmądrzejszą osobą na Lusitanii. I najlepszą. Nie wścieka się. Nawet podczas najgorszych awantur z ojcem. Z Marcao. Przepraszam, że wciąż nazywam go ojcem.
— Nie masz za co przepraszać. Był nim przecież.
— Miro się zastanawiał, a potem decydował co jest najlepsze. I zawsze miał rację. Mama polegała na nim. Będziemy go potrzebować, gdy Gwiezdny Kongres wyśle na nas flotę. On przestudiuje całą informację, wszystko, czego się dowiemy pod jego nieobecność, wyciągnie wnioski i powie, co robić. Ender nie mógł się powstrzymać. Wybuchnął śmiechem.
— Uważasz, że to głupi pomysł — zmartwił się Olhado.
— Lepiej to wszystko rozumiesz, niż ktokolwiek inny. Muszę się zastanowić, ale całkiem możliwe, że masz rację. Przez chwilę jechali w milczeniu.
— Tak tylko mówiłem — oświadczył Olhado. — To o Miro. Wymyśliłem to, kiedy przypomniałem sobie tę starą historię. Zresztą, pewnie nawet nie jest prawdziwa.
— Jest prawdziwa.
— Skąd możesz wiedzieć?
— Znałem Mazera Rackhama. Olhado gwizdnął z podziwem.
— Jesteś stary. Starszy, niż wszystkie drzewa.
— Jestem starszy, niż wszystkie ludzkie kolonie. Niestety, nie stałem się od tego mądrzejszy.
— Czy naprawdę jesteś' Enderem? Tym Enderem?
— Dlatego mam takie hasło.
— To zabawne. Zanim tu dotarłeś, biskup chciał nas przekonać, że jesteś Szatanem. W naszej rodzinie tylko Quim traktował to poważnie. Ale gdyby biskup powiedział, że jesteś Enderem, ukamieniowalibyśmy cię na praca zaraz po lądowaniu.
— Czemu teraz tego nie zrobicie?
— Teraz cię znamy. Na tym polega cała różnica. Nawet Quim przestał cię nienawidzić. Kiedy pozna się kogoś naprawdę, nie można go nienawidzić.
— A może nikogo nie można naprawdę poznać, póki nie przestanie się go nienawidzić?
— Czy to paradoks błędnego koła? Dom Cristao twierdzi, że większość prawd daje się wyrazić jedynie poprzez błędne koło.
— Nie sądzę, by miało to związek z prawdą. To po prostu kwestia przyczyny i skutku. Nigdy nie zdołamy ich rozróżnić. Nauka nie uznaje żadnych przyczyn prócz najpierwszej — jeśli przewrócisz klocek domina, sąsiedni upadnie także. Jeśli idzie o istoty ludzkie, to jedyną przyczyną, która ma znaczenie, jest przyczyna ostateczna — cel. Co dana osoba chce osiągnąć. Kiedy zrozumiesz, czego ludzie naprawdę pragną, nie możesz ich już nienawidzić. Możesz się ich bać, ale nie nienawidzić, ponieważ zawsze znajdziesz te same pragnienia we własnym sercu.
— Mamie się nie podoba, że jesteś Enderem.
— Wiem.
— Ale i tak cię kocha.
— Wiem.
— A Quim… to śmieszne, ale kiedy poznał prawdę o tobie, bardziej cię polubił.
— Dlatego, że jest krzyżowcem — wyjaśnił Ender. — A ja zyskałem moją fatalną reputację wygrywając krucjatę.
— No i ja — uzupełnił Olhado.
— Tak. ty także.
— Zabiłeś więcej istot, niż ktokolwiek w naszej historii.
— Bądź zawsze najlepszy, cokolwiek byś robił. Tak mawiała moja matka.
— Ale kiedy Mówiłeś o ojcu, było mi go żal. Dzięki tobie ludzie zaczęli się kochać i wybaczać sobie. Jak mogłeś w Ksenocydzie zabić te miliony istot?
— Myślałem, że to gra. Nie wiedziałem, że wszystko dzieje się naprawdę. Ale to żadne usprawiedliwienie, Olhado. Gdybym wiedział, że to prawdziwa bitwa, postąpiłbym tak samo. Myśleliśmy, że chcą nas zniszczyć. Myliliśmy się, ale wtedy nie mogliśmy o tym wiedzieć — Ender pokręcił głową. — Tyle, że ja wiedziałem. Znałem swojego wroga. Tak właśnie ją pokonałem — królową kopca. Poznałem ją tak dobrze, że pokochałem, a może pokochałem ją tak bardzo, że ją znałem. Nie chciałem dłużej z nią walczyć. Chciałem rzucić wszystko i wracać do domu. Dlatego rozsadziłem jej planetę.