Znałem skądś ten zapach i teraz przypomniałem sobie, kiedy doznałem podobnych odczuć. To śmieszne, ale podobnie czułem się, trzymając w rękach nowo narodzone niemowlę.
Porównanie nie było może najlepsze – samochód nie potrafił zezować na mnie oczkami, które dopiero co zaczęły widzieć, nie potrafił złapać mojego palca w malutką piąstkę ani uśmiechnąć się do mnie bezzębnymi dziąsłami. Ale przez moment wydawało mi się, że to zrobi.
Za plecami usłyszałem czyjeś kroki.
– Żyje się tylko raz – oznajmił sprzedawca. Uśmiechnąłem się grzecznie, dając do zrozumienia, że będę to jeszcze musiał przemyśleć.
– Szuka pan prawdziwej frajdy? – zapytał. – Ponieważ, jeśli MGF jest do czegoś stworzony, to właśnie do tego.
Wciskając mi swoją standardową gadkę dealera, oceniał mnie jednocześnie wzrokiem, próbując osądzić, czy warto odbyć ze mną jazdę próbną.
Był nachalny, ale nie aż tak bardzo, żeby chodziły mi po plecach ciarki. Wykonywał po prostu swoją robotę. I mimo mego weekendowego stroju – który z racji mojego zawodu nie różnił się tak bardzo od stroju, w jakim chodziłem codziennie – musiał zobaczyć we mnie człowieka zamożnego. Kogoś, kto podążał ścieżką szybkiej kariery i szukał odpowiednich do tego czterech kółek. Kogoś młodego, wolnego i samotnego. Prowadzącego życie beztroskie jak w reklamie piwa. Jak bardzo można się czasami pomylić.
– Ten model ma system zmiennej regulacji zaworów – oznajmił z autentycznym, jak mi się zdawało, entuzjazmem. – Można regulować czas otwarcia zaworów dolotowych, zmieniając prędkość rotacyjną każdego tłoka.
O czym on, kurwa, nawijał? Czy to miało coś wspólnego z silnikiem?
– To prawdziwy magnes na laski – dodał, widząc moją głupawą minę. – Można dymać, ile wlezie. Młody samotny facet nie może wybrać lepszego wozu.
Tym razem trafił w sedno. Odpuść sobie techniczne bajery, po prostu powiedz, że w takim samochodzie człowiek może się zatracić. Daj mi to do zrozumienia. To właśnie chciałem usłyszeć.
Coś odciągnęło nagle ode mnie uwagę sprzedawcy. Wyjrzałem w ślad za nim na ulicę przez wielką szybę samochodowego salonu.
Gapił się na wysoką blondynkę, która trzymała za rękę małego chłopca w T-shircie z Gwiezdnych wojen. Stali otoczeni torbami z supermarketu. I przyglądali się nam.
Nawet z tymi torbami i małym dzieckiem blondynka należała do kobiet, które przyciągają wzrok.
Co się tyczy dziecka – a było to z całą pewnością jej dziecko – trzymało w ręku długą plastikową rurkę, w której żarzyło się nikłe światło.
Jeśli w ciągu ostatnich dwudziestu lat zdarzyło wam się pójść kilka razy do kina, niechybnie rozpoznalibyście w tym przedmiocie świetlny miecz, tradycyjną broń Rycerzy Jedi. Ten akurat potrzebował nowych baterii.
Piękna kobieta uśmiechała się do mnie i do sprzedawcy. Mały chłopczyk wyciągał ku nam świetlny miecz, jakby chciał nas nim zdzielić.
– Tato – wołał po drugiej stronie dzielącej nas szklanej tafli.
Nie było go słychać, ale to właśnie mówił.
– To moja żona i syn – oznajmiłem, odwracając się i widząc, jak w oczach sprzedawcy pojawia się rozczarowanie. – Muszę lecieć.
Tato. To o mnie mowa. Jestem tatą.
– Przecież nawet nie lubisz samochodów – przypomniała mi żona, przeciskając się naszym starym volkswagenem kombi przez zakorkowane pod wieczór ulice.
– Tylko oglądałem.
– I jesteś za młody na kryzys wieku średniego – dodała. – Jako trzydziestolatek jesteś na to o wiele za młody, Harry. Dopiero za piętnaście lat uciekniesz z sekretarką, która będzie dość młoda, żeby zostać twoją drugą żoną. A ja utnę rękawy we wszystkich twoich garniturach. Nie mówiąc już o twoich jajach.
– Nie mam jeszcze trzydziestki, Gino – zachichotałem, chociaż wcale nie było mi do śmiechu. Gina zawsze przesadzała. – Mam dwadzieścia dziewięć lat.
– Jeszcze tylko przez miesiąc! – roześmiała się.
– Niedługo twoje urodziny – stwierdził Pat, śmiejąc się wraz z nią, choć sam nie wiedział dlaczego, i waląc mnie po głowie tym swoim cholernym świetlnym mieczem.
– Proszę, nie rób tego, Pat – powiedziałem.
Przypięty pasami do swojego samochodowego fotelika, siedział z tyłu razem z naszymi tygodniowymi zakupami, mamrocząc pod nosem i udając, że wraz z Harrisonem Fordem leci Sokołem Milenium.
– Straciłem prawy silnik – mruknął. – Odpalaj, kiedy będziemy gotowi.
Zerknąłem na niego. Miał cztery lata i brudne blond włosy, opadające na oczy, które miały ten sam odcień błękitu co oczy matki. Błękitu Tiffany’ego. Widząc, że mu się przyglądam, uśmiechnął się z czystą dziecinną radością.
– Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, tato – zaśpiewał. – Wszystkiego najlepszego.
Dla Pata moje urodziny były okazją, by dać mi w końcu własnoręcznie namalowaną laurkę, którą schował pod łóżkiem. (Lukę Skywalker dekapitował na niej swoim niezawodnym świetlnym mieczem kosmicznego potwora). Dla mnie stanowiły sygnał, że najlepsze lata mam już być może za sobą. Naprawdę.
Kiedy znowu poczuję się tak samo jak owego wieczoru, gdy Gina oznajmiła, że za mnie wyjdzie? Kiedy znowu poczuję się tak, jak czułem się owego ranka, gdy urodził mi się syn? Kiedy życie stanie się z powrotem takie… prawdziwe? Kiedy?
– Odkąd to zacząłeś się interesować samochodami? – zapytała Gina. Jak widać, nie zamierzała mi szybko odpuścić. – Założę się, że nie wiesz nawet, jakie paliwo wlewa się do tego wozu. No?
– Och, daj spokój, Gino.
– No więc jakie? Niech to szlag.
– Zielone – odparłem na chybił trafił. – Benzynę bezołowiową. Tę, którą tankując, pomagasz ocalić tropikalne lasy.
– Olej napędowy, ty ciołku – roześmiała się. – Nigdy nie znałam faceta, który by się mniej interesował samochodami. Co ci odbiło?
Cóż mogłem jej powiedzieć? Człowiek nie mówi żonie, że jakiś nieożywiony przedmiot symbolizuje dla niego wszystkie te rzeczy, o których wie, że nie będzie ich nigdy posiadał. Miejsca, których nigdy nie zobaczy, kobiety, których nigdy nie pokocha, rzeczy, których nigdy nie zrobi. Nie wolno opowiadać żonie takich bzdetów. Nawet żonie, którą bardzo się kocha. Zwłaszcza takiej.
– Jest tam miejsce tylko dla jednego pasażera – stwierdziła.
– Gdzie? – zapytałem, udając głupka.
– Dobrze wiesz, o czym mówię – odparła. – Jest tam miejsce tylko dla jednego pasażera… dla jednej szczupłej osoby płci żeńskiej.
– Wciąż jesteś szczupłą osobą płci żeńskiej – mruknąłem. – Tak mi się w każdym razie zdawało, gdy ci się ostatnio przyglądałem.
– Co cię do tego skłoniło, Harry? Nie kręć. Powiedz mi.
– Może chcę sobie jakoś zrekompensować fakt, że staję się starym prykiem? Wstępuję do klubu starych pryków, więc pragnę w żałosny sposób odzyskać swą wspaniałą młodość. Nie bacząc na to, że i tak mi się to nie uda oraz że moja młodość nie była wcale taka wspaniała. Czyż nie tak właśnie zachowują się mężczyźni?
– Kończysz trzydzieści lat – powiedziała. – Wypijemy kilka butelek i będziemy mieli śliczny tort ze świeczkami.
– I baloniki – wtrącił Pat.
– I baloniki – zgodziła się Gina. – Nie sprawimy ci zawodu, Harry – dodała, potrząsając swoją śliczną głową.