Była ode mnie kilka miesięcy starsza. Swoje trzydzieste urodziny spędziła w otoczeniu przyjaciół i rodziny, tańcząc z synem do największych przebojów Wham, z kieliszkiem szampana w ręku. Wyglądała tamtej nocy wspaniale, naprawdę.
Moje własne urodziny zapowiadały się jednak bardziej traumatycznie.
– Chyba niczego nie żałujesz? – zapytała.
– Na przykład czego?
– No wiesz – odparła, nagle śmiertelnie poważna. – Na przykład tego, że jesteśmy razem.
Wzięliśmy ślub w młodym wieku. Gina była wtedy w trzecim miesiącu ciąży i patrząc z pewnego dystansu, uważam, że był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Lecz kiedy dobiegł końca, nic już nie było takie samo jak przedtem. Ponieważ nie mogliśmy ukryć faktu, że jesteśmy dorośli.
Stacja radiowa, w której pracowałem, dała mi tydzień urlopu i spędziliśmy miodowy miesiąc w naszym małym mieszkaniu, oglądając w łóżku poranną telewizję, pojadając sandwicze i rozmawiając o przepięknym dzidziusiu, jakiego będziemy mieli.
Mówiliśmy też o prawdziwym miodowym miesiącu – Gina chciała, żebyśmy ponurkowali trochę pośród tropikalnych ryb u wybrzeży Okinawy. Ale kiedy już mieliśmy trochę więcej pieniędzy i trochę więcej czasu, pojawił się Pat i życie potoczyło się utartym torem.
Odkryliśmy, że nasze ślubne obrączki odseparowały nas od reszty świata. Inne małżeństwa, które znaliśmy, były od nas co najmniej dziesięć lat starsze, a nasi rówieśnicy znajdowali się w tym krótkim okresie życia, gdy nie mieszka się już u swojej matki, lecz nie trzeba jeszcze spłacać hipoteki. Nasza mała rodzina zdana była wyłącznie na samą siebie.
Kiedy nasi przyjaciele tańczyli nocami w klubach, my nie spaliśmy, ponieważ małemu wyrzynały się ząbki. Kiedy oni martwili się, jak znaleźć odpowiedniego partnera, my martwiliśmy się, jak spłacić ratę za nasz pierwszy prawdziwy dom. Mimo to niczego nie żałowałem. Owszem, poświęciliśmy naszą wolność. Poświęciliśmy ją jednak dla czegoś lepszego.
Kochałem żonę i kochałem syna. Oboje nadawali sens mojemu życiu. Mój świat byłby bez nich niewyobrażalny. Wiedziałem, że mam szczęście. Ale ostatnio coraz częściej zastanawiałem się, kiedy przestałem być młody – i nic na to nie mogłem poradzić. Po prostu nie mogłem.
– Naprawdę nie znoszę tego, że gdy człowiek robi się starszy, jego życie zaczyna się jakby kurczyć – powiedziałem. – Ma coraz bardziej ograniczone opcje. Od kiedy to posiadanie takiego samochodu stało się dla mnie czymś śmiesznym? Dokładnie od kiedy? Dlaczego to jest takie zabawne? Bardzo chciałbym wiedzieć. To wszystko.
– Ma w sobie moc – oświadczył Pat.
– Czerwony sportowy samochód – mruknęła pod nosem Gina. – Przecież ty nawet nie lubisz prowadzić.
– Słuchaj, tylko go oglądałem, prawda? – żachnąłem się.
– Wszystkiego najlepszego, wszystkiego najlepszego – zanucił nagle Pat i walnął mnie w ucho swoim mieczem. – Szklanka soku pomidorowego. Wyglądasz jak małpa, kolego.
– To wcale nie było miłe – powiedziałem. Samochody przed nami stanęły i poczułem, że krew pulsuje mi w uchu.
Gina zaciągnęła ręczny hamulec i spojrzała na mnie tak, jakby próbowała sobie przypomnieć, co jej się we mnie w ogóle spodobało. Wydawała się lekko wytrącona z równowagi.
Pamiętałem, co mnie się w niej spodobało. Miała najdłuższe nogi, jakie kiedykolwiek widziałem u kobiety. Jednak nadal nie byłem pewien, czy to najlepsza podstawa wielkiej miłości, takiej, jaka przytrafia się tylko raz w życiu.
Czy może najgorsza.
Rozdział 2
Nie mogąc dłużej znieść widoku wlokącej się przede mną białej skorodowanej furgonetki, zjechałem na drugie pasmo i wcisnąłem gaz do dechy.
Mój MGF przemknął ze wzbudzającym zaufanie gardłowym rykiem obok starego rzęcha. Kiedy wracałem na swój pas, w tylnym lusterku mignęła mi gęba kierowcy – zepsute zęby, tatuaż, usta skrzywione w grymasie wściekłości. Czułem się świetnie. Dzięki nowemu sportowemu samochodowi nie musiałem już oglądać skorodowanych białych furgonetek ani ich kierowców. Wszystko to zostawiłem daleko w tyle. Spoglądałem ufnie w przyszłość, w której czekały mnie przejażdżki z otwartym dachem oraz zachwycone spojrzenia kobiet. Chwilę później musiałem zatrzymać się na czerwonych światłach i furgonetka stanęła obok mnie.
Jezu, pomyślałem. Zaraz padnę ofiarą drogowej agresji.
– Ty głupi mały gnoju! – sklął mnie kierowca, opuszczając szybę i pokazując twarz niczym Big Mac w kuble piwa. – Wysiadaj i pchaj to gówno!
Facet odjechał na zielonym świetle, a ja stałem tam jeszcze przez chwilę, trzęsąc się i zastanawiając, co powinienem mu był odpowiedzieć.
Jeśli wysiądę, przyjacielu, to tylko po to, żeby wepchnąć ci tę landarę w twój wytatuowany tyłek! Nawet gdybym miał go pchać, przyjacielu – naprawdę dobrze byłoby go nazwać przyjacielem – i tak poruszałbym się szybciej od ciebie. Ty pacanie z piwnym bebechem! Ty gruby kutasie!
Wyobraziłem sobie, jak załatwiam go celną odżywką, a potem odjeżdżam z piskiem opon i irytującym uśmieszkiem na twarzy. W rzeczywistości jednak siedziałem tam rozdygotany tak długo, że w końcu stojący za mną kierowcy zaczęli trąbić i krzyczeć, że zmieniły się światła.
Wtedy odjechałem, zastanawiając się, co w tej sytuacji zrobiłby mój ojciec.
Na pewno nie siedziałby bezczynnie w samochodzie. I nie traciłby czasu, próbując wymyślić jakąś odżywkę godną Oscara Wilde’a.
Mój ojciec wy siadłby po prostu z MGF i znokautował tego obwiesia z furgonetki. Naprawdę by to zrobił.
Tyle że, prawdę mówiąc, w życiu nie zobaczylibyście mojego ojca w luksusowym sportowym samochodzie. Uważał, że czymś takim jeżdżą tylko palanci.
Mój ojciec czułby się o wiele lepiej za kierownicą jednej z tych białych furgonetek.
W kwestii MGF Gina okazała nadzwyczajne zrozumienie. Namawiała mnie, bym wrócił do salonu i pogadał ze sprzedawcą, nawet kiedy mnie samemu pomysł kupienia sobie sportowego auta wydał się trochę głupi.
Ten zakup był wariactwem z wielu powodów. MGF ma bagażnik mniejszy od wózka w supermarkecie. Naprawdę nie potrzebowaliśmy dwóch samochodów. Ruchomy dach jest w Londynie obiektem nienawiści każdego czternastoletniego pryszczatego kretyna z zadrą w sercu oraz nożem w skarpetce. Ale Gina nie chciała o tym słyszeć.
Powiedziała, abym kupił ten wóz i przestał sobie wmawiać, że moje życie się skończyło tylko dlatego, że dobiegłem trzydziestki. Powiedziała, że jestem żałosny, ale mówiąc to, śmiała się i objęła mnie ramieniem, co trochę mnie rozkleiło. Chciała, żebym się trochę opamiętał. Marzenie ściętej głowy.
Nigdy wcześniej w trakcie spędzonych wspólnie siedmiu lat nie stać nas było na porządny drugi samochód. Prawdę mówiąc, nigdy wcześniej nie stać nas było nawet na niewiarygodnie tani drugi samochód. Dopiero od niedawna byliśmy posiadaczami pierwszego taniego samochodu.
Ale nie groził nam już atak serca za każdym razem, gdy listonosz przynosił rachunek do zapłacenia. Zacząłem w końcu dobrze zarabiać.
Byłem producentem programu Marty Mann Show, nocnego talk-show nadawanego w każdą sobotę w naziemnej telewizji. Przez poprzednie sześć lat również odpowiadałem za produkcję Marty Mann Show, ale wtedy nadawaliśmy program w lokalnym radiu i mało kto w kraju słyszał o jego szalonym prezenterze. Miałem wrażenie, że od tego czasu minęły wieki.
Przed dwunastoma miesiącami Marty i ja przeszliśmy z zero-budżetowego programu radiowego do niskobudżetowego widowiska telewizyjnego. Granica między nimi była zaskakująco cienka. Jej przekroczenie wystarczyło jednak, by Marty stał się kimś w rodzaju gwiazdy.