Nie żartuję – usta pasowały idealnie. Nie za twarde, nie za miękkie, nie za wilgotne i nie za suche, nie za dużo języka i nie za mało. Po prostu idealnie.
Całowałem ją oczywiście i wcześniej, ale to było coś innego. Teraz, kiedy zaczynaliśmy się całować, chciałem, żeby to trwało wiecznie. Nasze usta były chyba dla siebie stworzone. Jak często można coś takiego powiedzieć? Jak często znajduje się kogoś, czyje usta idealnie pasują do twoich? Powiem wam, jak często – tylko raz w życiu.
Na świecie jest wielu miłych ludzi, miliony ludzi, w których można się zakochać. Ale jest tylko jedna osoba, której usta idealnie pasują do twoich.
I mimo tego wszystkiego, co zdarzyło się później, nadal w to wierzę. Naprawdę.
Nad ranem obserwowałem ją, jak spała, szczęśliwy, że leży po mojej stronie łóżka, szczęśliwy, że tak mało wie o moim dawnym życiu, że nie zajęła automatycznie miejsca Giny.
Zapadłem w sen, wiedząc, że coś się między nami zaczęło, że teraz tylko od nas zależy, po której stronie łóżka będzie spało każde z nas.
A potem Cyd obudziła się z krzykiem.
To był tylko Pat.
Obudzony pewnie przez wracających pod koniec sobotniej nocy do domu, awanturujących się pijaków, wytoczył się ze swojego łóżka, po czym praktycznie się nie budząc, wlazł do mojego i zarzucił nogę na biodro Cyd, która zerwała się, jakby ktoś kopnął twardym buciorem w okno.
Obróciła się do mnie, chowając twarz w dłoniach.
– O Boże… myślałam… sama nie wiem, co sobie pomyślałam. Widziałam ciebie. Ale czułam kogoś innego.
Objąłem ją ramieniem, próbując uspokoić. Pat spał jak zabity po jej stronie łóżka, z otwartymi ustami i obiema rękoma nad głową. Okrągłą gładką buzię miał odwróconą od nas, ale wciąż trzymał jedną nogę na Cyd.
– Nic mi nie jest, nic mi nie jest – powiedziała tonem, który świadczył o czymś wręcz przeciwnym, po czym delikatnie zdjęła z siebie jego nogę i przesunąwszy się nade mną, wstała z łóżka.
Myślałem, że poszła do łazienki, ale kiedy nie wracała przez pięć minut, poszedłem jej szukać. Siedziała przy kuchennym stole w podkoszulku, który musiała znaleźć w koszu na bieliznę.
Usiadłem obok i wziąłem ją za ręce. Pocałowałem w usta. Miękko, ze złączonymi wargami. Miałem ochotę całować ją na wszystkie możliwe sposoby.
– Przepraszam, że cię wystraszył – powiedziałem. – Czasami to robi. To znaczy włazi do mojego łóżka. Powinienem cię ostrzec.
– Nic się nie stało.
– Jesteś pewna? Potrząsnęła głową.
– Niezupełnie.
– Posłuchaj, naprawdę mi przykro, że tak cię wystraszył. Postaram się, żeby to się więcej nie wydarzyło. Założę zamek w jego drzwiach. Będę go wiązał. Albo…
– Nie chodzi o Pata – stwierdziła. – Chodzi o nas.
– Co masz na myśli?
– Przecież tak naprawdę w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy.
– Oczywiście, że rozmawialiśmy. Opowiedziałem ci o Ginie. Ty opowiedziałaś mi o tym facecie, który lubi bambus.
O tym, który nie okazał się Rhettem Butlerem. Dużo ze sobą gadaliśmy. Wszystkie smutne historie mamy już za sobą.
– To przeszłość. Chodzi mi o to, że nie rozmawialiśmy o teraźniejszości. Nie wiemy, czego chce to drugie. Lubię cię, Harry. Jesteś zabawny i jesteś słodki. Jesteś dobry dla swojego syna. Ale nie wiem, czego ode mnie oczekujesz.
– Niczego od ciebie nie oczekuję.
– To nieprawda. Oczywiście, że czegoś oczekujesz. Tak jak każdy, kto zaczyna sypiać z drugą osobą, trzyma ją za rękę w pięknych budynkach, rozmarza się nad kawą i tak dalej. Każdy czegoś oczekuje. Ale nie wiem, czy oczekujemy od siebie tego samego.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Na przykład… czy chcesz mieć więcej dzieci?
– Jezu. Dopiero pierwszy raz się ze sobą przespaliśmy…
– Daj spokój, Harry. Przecież w głębi serca dobrze wiesz, czy chcesz mieć więcej dzieci. To znaczy, niekoniecznie ze mną. Z kimkolwiek.
Przyjrzałem się jej. Tak się złożyło, że ostatnio wiele o tym myślałem.
– Chcę więcej dzieci, jeśli osoba, z którą będę je miał, zostanie ze mną na zawsze. Rozumiesz?
– Ale nikt nie zagwarantuje ci, że zostanie z tobą na zawsze.
– Nie szkodzi. Tego właśnie pragnę. Nie chcę przez to wszystko ponownie przechodzić. Nie chcę znowu oglądać bólu i rozczarowania sprawianego dziecku, które ani o to nie prosiło, ani na to nie zasługuje. Nie chcę przez to ponownie przechodzić z Patem i nigdy mnie to nie spotka, rozumiesz? Z żadnym moim dzieckiem.
– Brzmi to bardzo szlachetnie – stwierdziła. – Ale tak naprawdę wcale takie nie jest. To po prostu twoja klauzula niewykonalności. Chcesz mieć więcej dzieci, lecz tylko pod warunkiem, że będziesz miał zagwarantowane szczęśliwe zakończenie. Tylko Walt Disney może ci zagwarantować szczęśliwe zakończenie, Harry. I ty świetnie o tym wiesz. Nikt nie może ci dać tego rodzaju gwarancji. W związku z czym… no nie wiem… pewnie wszystko zostanie po staremu.
Nie podobał mi się kierunek, w którym to zmierzało. Chciałem się znowu całować, chciałem ją oglądać pogrążoną we śnie. Chciałem, żeby pokazywała mi piękne budynki, o których istnieniu nie miałem najmniejszego pojęcia. No i popływać z nią łódką… nadal byliśmy przecież umówieni na łódki.
– Po upadku poprzedniego małżeństwa nie możesz po prostu przenieść swojego uczucia na inną kobietę, Harry. Nie możesz tego zrobić, nie zastanawiając się przez chwilę, czego chcesz. Czego oczekujesz. Bo jeśli tego nie zrobisz, za kolejne siedem lat znajdziesz się dokładnie w tym samym punkcie, do którego doszedłeś z Giną. Lubię cię, a ty lubisz mnie. I to jest wspaniałe. Ale nie wystarczy. Musimy być pewni, że chcemy tego samego. Jesteśmy za starzy na grę w chowanego.
– Nie jesteśmy za starzy – zaprotestowałem. – Na nic.
– Za starzy na grę w chowanego – powtórzyła. – Kiedy ma się dziecko, jest się na to za starym.
Co ona wiedziała o posiadaniu dzieci?
– Muszę iść do domu – powiedziała, wstając.
– A co z naszą przejażdżką po jeziorze?
– Przejażdżka po jeziorze może poczekać.
Rozdział 24
– To facet z dzwoneczkami – stwierdziła Peggy.
Siedziała na podłodze, układając figurki z Gwiezdnych wojen, bawiąc się w jakąś dziwną rodzinną grę, w której Darth Vader i księżniczka Leia założyli dom w Sokole Milenium i wieczorami próbowali skłonić Harrisona Forda, żeby poszedł wcześniej spać.
Pat stał z potężnymi słuchawkami na uszach na sofie, kołysząc się, pomrukując, przewracając oczyma i słuchając kasety Sally.
– Zbliża się facet z dzwoneczkami – dodała Peggy, nie zwracając się do nikogo w szczególności i tajemniczo się uśmiechając.
Z początku nie miałem pojęcia, o czym mówi. A potem usłyszałem to, co jej pięcioletni słuch wychwycił o wiele wcześniej od moich sfatygowanych starych uszu – dobiegające gdzieś z daleka dzwonki, które odbijały się echem po całej okolicy.
Nie słychać w nich było tępej natarczywości kościelnych dzwonów. Brzmiało w nich coś czułego, taniego i nieoczekiwanego – stanowiły bardziej zaproszenie aniżeli nakaz.
Pamiętałem naturalnie te dzwonki z własnego dzieciństwa, z jakiegoś powodu jednak zawsze dziwiłem się, że jeszcze je słyszę. Lodziarz wciąż tam był, wciąż krążył po osiedlu, wciąż kusił dzieciaki, żeby przestały się bawić, wyszły na ulicę i napchały swoje małe szczęśliwe buzie cukrem i mlekiem.