Выбрать главу

Nawet gdybyśmy obaj tego chcieli, nie mogliśmy uciec przed jego matką. Żyła w jego uśmiechu i kolorze jego oczu. Prześladował nas jej duch.

* * *

– Nie mam pojęcia, co będzie z tymi dziećmi – oświadczył ojciec. – Dziećmi takimi jak Pat i Peggy. Nie wyobrażam sobie, jaki wpływ będzie na nie miało dorastanie przy boku tylko jednego z rodziców.

Nie powiedział tego w sposób, w jaki wygłaszał podobne zdania w przeszłości – z gniewem i pogardą, szyderczo dziwiąc się temu, w jakim kierunku zmierza świat. Nie powiedział tego ze swoją dawną niechęcią do samotnych rodziców i wszystkich zmian, których są zwiastunami. Powiedział to cichym, łagodnym tonem, kręcąc z zakłopotaniem głową, tak jakby nie mieściło mu się w głowie, co niesie ze sobą przyszłość.

– Ty dorastałeś, mając przy boku dwoje rodziców – dodał. – Miałeś przynajmniej jakieś pojęcie, jak wygląda małżeństwo. Czym może być małżeństwo. Oni przecież tego nie wiedzą. Pat, Peggy i cała reszta.

– Nie. Nie wiedzą.

– Martwi mnie po prostu, co z nimi będzie. Jeśli wszyscy się teraz rozwodzą, jakie mają szansę na udane małżeństwo? Jakie szansę mają ich dzieci?

Siedzieliśmy na drewnianej ławce w zapadającym już o godzinie trzeciej zmroku, obserwując Pata, który bawił się swoim świetlnym mieczem w głębi ogrodu.

– Wszystko wydaje się takie… porozbijane – dodał tato. – Wiesz, co mi powiedziała Peggy? Zapytała, czy będę jej dziadkiem. To przecież nie jest jej wina. Biedna kruszynka.

– Nie, to nie jest jej wina – zgodziłem się. – To nigdy nie jest wina dziecka. Ale może dorastanie w cieniu rozwodu sprawi, że zawierając małżeństwo, będą ostrożniejsze. I kiedy już je zawrą, będzie im bardziej zależeć, żeby to było małżeństwo udane.

– Naprawdę tak myślisz? – zapytał z nadzieją w głosie ojciec.

Pokiwałem głową, ale tylko dlatego, że nie miałem odwagi nią potrząsnąć. W głębi duszy pomyślałem, że jego pokolenie stawiło czoło odpowiedzialności w sposób, na jaki nas nigdy nie było stać.

W jego czasach rodzice dbali o swoje dzieci, często zrywając się do nich w nocy, a jeśli mieli w dodatku własny domek i mogli spędzić dwa tygodnie wakacji w przyczepie kempingowej we Frinton, uważali się za szczęśliwych.

Ale nasze pokolenie postawiło na pierwszym miejscu swojej listy zakupów małą indywidualną tabletkę szczęścia.

I dlatego z taką alarmującą regularnością pieprzymy się, opieprzamy i rozpieprzamy wszystko, co się nam nawinie pod rękę.

Moje pokolenie pragnęło doskonałego życia. Dlaczego nasze dzieci miałyby okazać się inne? Mój ojciec dość wcześnie przekonał się, że niczyje życie nie może być doskonałe.

– Tak, może wszystko się jakoś ułoży – mruknął i przez chwilę się nad tym zastanawiał. – Ponieważ każde dziecko ma przecież dwoje rodziców. Nawet dziecko z… jak wy to nazywacie…? niepełnej rodziny. I może Pat, Peggy oraz cała reszta nie weźmie przykładu z rodzica, który odszedł. Może będą bardziej podobni do rodzica, który został.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– To, że dobrze sobie radzisz z Patem – powiedział, nie patrząc na mnie. – Bardzo się starasz. Opiekujesz się nim. On to wszystko widzi. Więc dlaczego nie miałby traktować podobnie swoich dzieci?

Roześmiałem się zakłopotany.

– Mówię serio – dodał. – Nie wiem, jak ja bym sobie poradził, gdyby twoja matka… no wiesz. – Jego pokryta odciskami prawa dłoń spoczęła na moim ramieniu. Nadal na mnie nie patrzył. – Świetnie sobie radzisz z tym chłopcem, Harry.

– Dziękuję – powiedziałem. – Dziękuję, tato.

W tym samym momencie usłyszeliśmy, jak mama woła nas z salonu. I kiedy wbiegliśmy do środka, stała przy oknie, wskazując mój samochód.

– Widziałam tych małych sukinsynów – oznajmiła. Nigdy w życiu nie słyszałem, żeby używała takiego języka. – Widziałam, jak to zrobili!

Brezentowy dach MGF porznięty był w kilku miejscach nożem. Wstęgi tego, co z niego zostało, opadły do środka, jakby coś runęło na dach z dużej wysokości.

Nie mogłem oderwać wzroku od okaleczonego auta. Ojciec wybiegł już tymczasem na dwór. Ciotka Ethel stała w progu swojego domu.

– Alejka! – krzyknęła, wskazując koniec ulicy, gdzie stało kilka komunalnych bloków: getto ludzi, którzy jeździli podrasowanymi fordami escortami, ubierali się w darmowe podkoszulki West Ham i mieli w nosie róże.

Od ulicy odchodziła tam alejka prowadząca do kilku sfatygowanych pawilonów, gdzie można było kupić los na loterię w ciągu dnia oraz oberwać w twarz po zapadnięciu zmroku.

Dwóch młodzieńców – tych samych, którzy włamali się do moich rodziców, a może tylko do nich podobnych – biegło w jej kierunku. Mój ojciec ścigał ich.

Popatrzyłem na zniszczony dach i poczułem, jak wzbiera we mnie fala gniewu. Głupie złośliwe gnojki, pomyślałem. Do furii doprowadzało mnie to, co zrobili z moim samochodem, ale jeszcze bardziej fakt, że ojciec musiał porzucić przez nich swój ogródek.

Ruszyłem za nimi. Młodzieńcy obejrzeli się nerwowo przez ramię, słysząc morderczy głos, zapowiadający, że ich, kurwa, zaraz pozabija. Zszokowany zorientowałem się, że morderczy głos należy do mnie.

Dwaj obwiesie zniknęli za zakrętem alejki i w tym samym momencie ojciec nagle się zatrzymał. Z początku myślałem, że dał za wygraną, ale to było coś gorszego. Zobaczyłem, że przyklęka na jedno kolano i łapie się za pierś, jakby się dusił.

Kiedy do niego dobiegłem, klęczał na obu kolanach, opierając się jedną dłonią o chodnik. Wydając z siebie straszne, niesamowite charczenie, próbował kurczowo złapać oddech.

Objąłem go ramieniem i przytrzymałem, czując w nozdrzach zapach Old Holborn i Old Spice’a, a on rzęził i charczał, nadal nie będąc w stanie dostarczyć swoim płucom tego, czego tak rozpaczliwie potrzebowały. Spojrzał na mnie i zobaczyłem w jego oczach strach.

W końcu udało mu się zaczerpnąć dość powietrza i z trudem wstał. Wciąż obejmując go ramieniem, zaprowadziłem powoli z powrotem do domu. Matka, Pat i ciotka Ethel stali przy furtce. Pat i ciotka Ethel byli bladzi jak ściana. Matka była wściekła.

– Musisz iść do doktora – oznajmiła. Po twarzy płynęły jej łzy. – Dosyć tych wymówek.

– Pójdę – oświadczył posłusznie i wiedziałem, że nie będzie próbował się wymigać. Nigdy niczego jej nie odmówił.

– Co za podłe zgniłki – oświadczyła ciotka Ethel. – Krew gotuje mi się w żyłach, kiedy o nich pomyślę.

– Tak – zgodził się z nią Pat. – To matkojebcy.

* * *

Strój wieczorowy, napisali w zaproszeniu. Zawsze ekscytowało mnie, gdy musiałem wyciągnąć z szafy swój smoking, białą koszulę i czarną muszkę – porządną muszkę, na której zawiązanie trzeba stracić całe wieki, a nie gotową na gumce, noszoną przez małych chłopców i klaunów.

Pamiętam, jak mój ojciec zakładał raz do roku czarną muszkę na uroczysty bankiet, który jego firma urządzała w jakimś modnym hotelu przy Park Lane. W wymuskanej oficjalności smokingu było coś, co pasowało do jego przysadzistej muskularnej sylwetki. Mama co roku wydawała się lekko rozbawiona faktem, iż wciska się w balową suknię. Ale mój stary urodził się, by nosić muszkę.

– Kurczę – mruknęła Sally, uśmiechając się do mnie zza kurtyny swoich włosów, kiedy zszedłem na dół. – Wyglądasz jak wykidajło. Taki, co stoi przed naprawdę zajebistym klubem.

– Nie – zaprotestował Pat, wyciągając w moją stronę palec wskazujący i zadzierając w górę kciuk. – Wyglądasz jak James Bond. Zero zero siedem. Z licencją na zabijanie wszystkich złych ludzi.

Jednak stając przed lustrem w przedpokoju, wiedziałem lepiej od nich, do kogo tak naprawdę jestem podobny w swoim smokingu.