MGF stał na dużym podziemnym parkingu przy końcu Ger-rard Street, tym za strażą pożarną na Shaftesbury Avenue w Chinatown. Wsiedliśmy do samochodu, ale nie przekręciłem kluczyka w stacyjce.
– Chcę, żebyśmy zamieszkali razem – powiedziałem. – Ty, Peggy, ja i Pat.
W oczach, które pokochałem, odbiło się autentyczne zdumienie.
– Żebyśmy razem zamieszkali?
– Twoje mieszkanie jest dla nas wszystkich za małe – stwierdziłem. – Więc najlepiej będzie, jeśli wprowadzicie się do nas. Co o tym sądzisz?
Cyd potrząsnęła z zakłopotaniem swoją śliczną głową.
– Wiele ostatnio przeszedłeś – powiedziała. – Mam na myśli twojego tatę. I Ginę. Miałeś naprawdę ciężki okres.
– To nie ma z tym nic wspólnego – oznajmiłem. – No, może trochę. Może nawet dużo. Ale to nie wszystko. Wiem, co do ciebie czuję. I myślę, że ty do mnie czujesz mniej więcej to samo. Chcę, żebyśmy byli razem.
Uśmiechnęła się i ponownie potrząsnęła głową, tym razem bardziej zdecydowanie.
– Nie, Harry.
– Nie?
– Przykro mi.
– Dlaczego nie?
To było bezsensowne pytanie, pytanie, jakie zadają dzieci. Ale musiałem je zadać.
– Ponieważ potrzebny ci jest ktoś, kto ma mniej skomplikowane życie – odparła. – Ktoś bez dziecka. Bez byłego męża. Bez pamiątek z przeszłości. Wiesz, że tak jest. Pamiętasz, jak fatalnie się czułeś na urodzinach Pata? Pamiętasz to? Oboje dobrze wiemy, że nie ma dla nas przyszłości.
– Ja o tym nic nie wiem.
– Wydaje ci się, że pragniesz kogoś, kto potrafiłby odmienić twoje życie, obdarzając cię miłością. Ale tak naprawdę ty wcale nie potrzebujesz miłości, Harry. Nie poradziłbyś sobie z prawdziwą miłością. Ty potrzebujesz romansu.
Jej słowa wywierały o wiele mocniejszy efekt przez to, że wypowiadała je z ogromną czułością. Nie było w nich śladu gniewu ani złośliwości. Brzmiały tak, jakby autentycznie mi współczuła.
– I nie mam o to żalu – dokończyła. – Taki już jesteś i pod wieloma względami to nawet dobrze. Ale nasz związek nie będzie nigdy miał przyszłości, ponieważ nie można przez całe życie bawić się w serduszka i kwiatki. Nie można, kiedy ma się dzieci. Zwłaszcza cudze dzieci.
– Moglibyśmy spróbować – upierałem się.
– Nie – odparła. – Skończylibyśmy dokładnie w tym samym miejscu, w którym skończyliście ty i Gina. A ja tego nie chcę. Nie mogę przez to wszystko przechodzić… nie z Peggy. Słodkie drobiazgi są w porządku. Romans jest w porządku. Ale mnie potrzeba kogoś, kto będzie masował mi stopy, kiedy się zestarzeję, i mówił, że mnie kocha, nawet kiedy nie będę pamiętała, gdzie położyłam klucze. Tego mi potrzeba. Potrzeba mi kogoś, z kim mogłabym się zestarzeć. Naprawdę bardzo mi przykro, ale nie sądzę, żebyś ty chciał tego samego.
Wyciągnęła rękę, żeby dotknąć mojej twarzy, ale ja odwróciłem się. Nie dawała mi spokoju myśl, że gdzieś to już kiedyś słyszałem. Siedzieliśmy w milczeniu w podziemnym garażu, przygnieceni ciężarem całego Chinatown.
– Myślałem, że nie chcesz, żeby Peggy cierpiała, obserwując twoje krótkotrwałe związki – powiedziałem.
– Wolę to, niż gdyby zobaczyła, że wali się w gruzy długotrwały związek – oświadczyła. – Pat i Peggy nadal będą się przyjaźnić. Peggy nadal będzie cię widywać. Ale w ten sposób ty i ja oszczędzimy sobie wielu cierpień.
– W ten sposób? – powtórzyłem. – Mówisz, jakbyś ze mną zrywała.
– Nie zrywam z tobą – odparła. – My też możemy dalej zostać przyjaciółmi. Ale przyglądając ci się podczas urodzin twojego syna, zdałam sobie sprawę, że Peggy i ja nie jesteśmy tym, czego chcesz. Naprawdę.
– Wiem, co to znaczy, kiedy kobieta mówi, że ona i jej facet mogą zostać przyjaciółmi – mruknąłem. – To znaczy, że ma wyjść i zamknąć za sobą drzwi. Chyba dobrze rozumiem, prawda?
– Nie upadaj na duchu, Harry – powiedziała. – Ludzie zrywają ze sobą każdego dnia. To jeszcze nie koniec świata.
Rak ma do siebie to, że zawsze przechodzi najgorsze oczekiwania. Jest coś pornograficznego w jego zdolności do przekraczania granic wyobraźni. Bez względu na to, jak okrutnie i obscenicznie dręczy i torturuje cię dzisiaj, jutro może być jeszcze gorzej.
Ojciec był naszpikowany morfiną, jego skóra nie miała już koloru żywej skóry i nawet z maską tlenową płuca unosiły się z wielkim trudem, by zaczerpnąć żałosny haust powietrza, którego było po prostu za mało.
Mgła spowijająca jego oczy, ta mgła spowodowana bólem i środkami przeciwbólowymi, czasami ustępowała. Kiedy to się stało, zobaczyłem w tych załzawionych oczach żal i strach i byłem pewien, że już po wszystkim, że to już koniec, na pewno koniec.
– Kocham cię – powiedziałem, biorąc go za ręce i wypowiadając te słowa, których nie usłyszał ode mnie nigdy przedtem.
Powiedziałem mu to, ponieważ jego stan naprawdę nie mógł się pogorszyć… ale pogorszył się, taki już jest rak, potrafi zawsze przekroczyć twoje najczarniejsze oczekiwania.
Dlatego nazajutrz wróciłem na zatłoczony oddział, usiadłem przy jego łóżku, wziąłem go za rękę i płacząc tym razem mocniej niż poprzednio, znowu powiedziałem memu ojcu, że go kocham.
Część trzecia. Co dalej?
Rozdział 31
Eamon zamarł.
Ktoś siedzący na studyjnej widowni, komu zasłaniały widok kamery oraz członkowie ekipy, mógł tego wcale nie zauważyć. Mógł tego nie zauważyć nawet ktoś tam po drugiej stronie ekranu, dla kogo telewizja była tylko brzęczącym w salonie patrzydłem i dla kogo ten konkretny program nie stanowił, w przeciwieństwie do mnie, centrum wszechświata.
Ale ja zobaczyłem, że Eamon się spala, na jednym z monitorów wysoko na galerii. Wiedziałem, że taka chwila może nadejść bez względu na to, czy spędziło się przed kamerą sześćdziesiąt lat, czy sześćdziesiąt sekund. Chwila, kiedy tracą znaczenie teleprompter, scenariusz i próby. Chwila, kiedy człowiek się spala.
– Pochodząc z Kilcarney, jestem wstrząśnięty tamtejszym wysokim odsetkiem rozwodów – powiedział, a potem dwa razy zamrugał i na jego twarzy ukazała się panika. – Bardzo wstrząśnięty…
Gapiąc się w bezlitosne czarne oko obiektywu, nad którym mrugało czerwone światełko, miał w głowie całkowitą pustkę, kompletnie nie wiedział, co powiedzieć. Nie chodziło wyłącznie o to, że zapomniał pointy. To była kompletna utrata wiary w siebie, niczym u linoskoczka, który spogląda w dół i widzi nagle swoje ciało roztrzaskane na ziemi. Na widowni ktoś zakasłał. Cisza wydawała się skwierczeć na jego obnażonych nerwach.
– No dalej, dalej, potrafisz to zrobić – szepnąłem, a on zamrugał, wziął głęboki oddech i nagle ruszył dalej po linie.
– W Kilcarney kobieta, która spotyka faceta, zadaje sobie dziś pytanie: czy chcę, żeby z tego rodzaju mężczyzną spędzały weekendy moje dzieci?
Widownia roześmiała się, a Eamon dotarł bezpiecznie do drugiego końca liny. Opowiedział następny dowcip, nadal trzęsąc się z przerażenia, starając się za wszelką cenę nie spoglądać w dół.
– To się zdarza – powiedziałem mu, kiedy usiedliśmy w cichym kącie bufetu. – Właśnie kiedy wydaje ci się, że masz to wszystko w małym palcu i trema jest czymś, co spotyka wyłącznie innych ludzi. Wtedy to się zdarza.