Выбрать главу

– Powinniśmy byli tam z nim zostać – powiedziała matka. W nadchodzących dniach, tygodniach i latach nieraz jeszcze miałem usłyszeć od niej te słowa. – Powinniśmy tam być.

Oto jak wygląda szczęśliwe zakończenie, pomyślałem z goryczą. Spędzasz z kimś całe życie, a potem, kiedy ta osoba odchodzi przed tobą, masz wrażenie, jakbyś utracił wszystkie członki.

Moje pokolenie – moje pieprzące się, opieprzające i spieprzone pokolenie nie zazna przynajmniej bólu tej szczególnej amputacji. Oczywiście pod warunkiem, że my też nie pokusimy się o szczęśliwe zakończenie.

Podniosłem słuchawkę i wuj Jack powiedział mi, że ojciec nie żyje.

* * *

Rano poszedłem na górę do Pata, kiedy tylko usłyszałem, że drepcze do skrzynki z zabawkami, które rodzice trzymali dla niego w pokoju, gdzie zawsze u nich nocował, pokoju, należącego kiedyś do mnie.

Trzymając w obu rękach figurki z Gwiezdnych wojen, zerknął na mnie znad zabawek. Oczy miał nadal spuchnięte od snu. Wziąłem go na ręce, ucałowałem jego słodką buzię, usiadłem na łóżku i posadziłem go sobie na kolanach.

– Pat, twój dziadek zmarł dzisiaj w nocy – powiedziałem. Mój syn zamrugał swoimi błękitnymi oczyma.

– Dziadek był przez długi czas bardzo chory i teraz nie musi już dłużej cierpieć – dodałem. – Teraz odpoczywa w pokoju. Już nic mu nie dolega. Powinniśmy się chyba z tego cieszyć. Nigdy już nie będzie go nic boleć.

– Gdzie jest teraz? To mnie zaskoczyło.

– No cóż, jego ciało jest w szpitalu. Później zostanie pochowane.

Zdałem sobie sprawę, że nic nie wiem o biurokracji śmierci. Kiedy odbiorą ciało ze szpitala? Gdzie będą je trzymać do pogrzebu? I kim konkretnie byli ci „oni”?

– Jest nam teraz smutno – powiedziałem. – Ale któregoś dnia będziemy wdzięczni losowi, że dziadek żył z nami. Uświadomimy sobie, że byliśmy szczęśliwi… ja byłem szczęśliwy, mogąc mieć go za ojca, i ty byłeś szczęśliwy, mogąc mieć go za dziadka. Obaj mieliśmy wielkie szczęście. Choć dzisiaj nie możemy czuć się szczęśliwi. Jest na to za wcześnie.

Pat pokiwał głową z bardzo rzeczową miną.

– Jest nadal w szpitalu? – zapytał.

– Jego ciało jest w szpitalu. Ale jego dusza odeszła.

– Co to jest dusza?

– To iskra życia, która uczyniła twojego dziadka tym, kim był.

– Dokąd odeszła?

– Niektórzy ludzie uważają, że dusza idzie do nieba i nigdy nie umiera. Inni uważają, że po prostu znika i wtedy na zawsze się zasypia.

– A ty w co wierzysz?

– Ja myślę, że dusza żyje dalej – odpowiedziałem. – Nie wiem, czy przebywa w niebie, czy gdzieś indziej, w jakimś innym miejscu, którego nie znam. Ale na pewno nie umiera. Żyje dalej. Chociażby w sercach ludzi, których kochamy.

– Ja też w to wierzę – stwierdził mój syn.

* * *

Z pochlastanym dachem MGF łopoczącym niczym rozdarty żagiel podczas huraganu jechałem powoli główną ulicą mojego rodzinnego miasteczka, w ogóle go nie poznając.

Sklepy i małe kafejki, które znałem, zmieniły się w agencje nieruchomości oraz placówki handlowe jakichś wielkich sieci. Nic dziwnego, że Anglicy powiewają tak desperacko flagą świętego Jerzego. Chcą chyba przypomnieć sobie, że nasze korzenie są tak samo głębokie i konkretne jak korzenie Irlandczyków czy Szkotów. To było moje rodzinne miasteczko. Ale mogło znajdować się wszędzie.

Nie poznawałem ani jednego szyldu, dopóki nie zobaczyłem wujka Jacka w starym pubie Pod Czerwonym Lwem, jedynym chyba miejscu przy głównej ulicy, które ocalało w niezmienionym kształcie na mocy nieoficjalnego nakazu konserwatora zabytków. Wujek siedział w chmurze dymu pod dębowymi belkami i ozdobną końską uprzężą, osłaniając dłonią papierosa i popijając wodę mineralną.

– Przykro mi z powodu twojego taty, Harry.

– Dziękuję, wujku Jack.

– Chcesz coś zamówić? Czy mamy od razu załatwić to, co mamy do załatwienia?

– Załatwmy to.

Wujek Jack asystował mi, gdy zmagaliśmy się z biurokracją śmierci. Wciąż byłem odrętwiały z niewyspania i wstrząśnięty faktem, że mojego ojca nie ma już między żywymi. Mrukliwa obecność kurzącego papierosa za papierosem wujka bardzo mi pomogła.

Pojechaliśmy MGF do szpitala i odebraliśmy w rejestracji żałośnie małą torbę z rzeczami ojca.

Jego portfel z tkwiącym w środku zdjęciem wnuka, okulary do czytania, sztuczną szczękę.

To było wszystko, co po nim zostało, i oddano mi te przedmioty bez żadnych kondolencji i wyrazów współczucia. Dlaczego mieliby go zresztą żałować? Albo mnie? W ogóle nie znali mojego ojca. Byliśmy jednymi z wielu.

Z jakiejś niewiadomej administracyjnej przyczyny musieliśmy zarejestrować zgon w małym miasteczku, w którym nie byłem nigdy wcześniej, chociaż z Burger Kingiem, salonem masażu i agencjami nieruchomości wydawało się przygnębiająco znajome.

Dołączając do wielkiej procesji żywych i umarłych, staliśmy w kolejce za młodą parą zgłaszającą narodziny dziecka i przed starszą panią rejestrującą zgon męża. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego Nigel Batty skarżył się, że mężczyźni umierają przed swoimi partnerkami. Jakie to szczęście nie musieć odwiedzać tego miejsca, jaka ulga nie być skazanym na samotne życie.

W końcu wróciliśmy do mojego rodzinnego miasta, by złożyć wizytę przedsiębiorcy pogrzebowemu. Jego biuro, podobnie jak pub, w ogóle się z upływem czasu nie zmieniło – lokale, gdzie zalewa się robaka, i obsługuje tych, co kopnęli w kalendarz, stanowią dwa niezmienne elementy głównej ulicy każdego angielskiego miasteczka.

Kiedy dorastałem, ów butik dla nieboszczyków ze swoją ponurą witryną, w której na tle akrów czarnego jedwabiu stały dwa białe nagrobki, sprawiał zawsze wrażenie nieczynnego i tego dnia też wyglądał na zamknięty. W dzieciństwie, wkrótce po tym, jak odkryłem, że nie będę żyć wiecznie, zwykle szybko go mijałem. Teraz wszedłem do środka. I wszystko odbyło się bez zgrzytów. Wujek Jack położył mi dłoń na ramieniu i spokojnie omówiłem z przedsiębiorcą szczegóły pogrzebu, jakby coś takiego przytrafiało mi się niemal codziennie. Na biurku między nami leżało świadectwo zgonu i wydawało się jak najbardziej naturalne, że rozmawiam z tym poważnym mężczyzną w czerni o tym, jak ma pochować ojca. Jedyny dziwny moment nadszedł, kiedy z niemal przepraszającym gestem facet pokazał mi kolorową broszurę. Musiałem wybrać ojcu trumnę.

Broszura nie różniła się od innych handlowych folderów – zamieszczone zdjęcia były gustowne i ładnie zaprezentowane – i przejrzeliśmy ją strona po stronie, od najtańszych prostych sosnowych modeli aż po najbardziej luksusowy: wielką dębową trumnę wyściełaną czerwoną satyną i ozdobioną dużymi mosiężnymi uchwytami.

W pierwszym odruchu chciałem wybrać najdroższą – idźmy na całość, nic nie jest zbyt drogie dla mojego starego. Potem uznałem jednak, że trumna z najwyższej półki jest nieco zbyt wyszukana, by tato miał w niej spędzić całą wieczność.

Po krótkim wahaniu oznajmiłem więc przedsiębiorcy, że decydujemy się na drugą co do ceny trumnę. I kiedy razem z wujkiem Jackiem wyszliśmy na ulicę, byłem zadowolony z dokonanego wyboru.

– Twój stary przewróciłby się w grobie w tej bombonierze – stwierdził z uśmiechem wujek.

– Myślisz o tej najdroższej? – zapytałem. – Tak, wydawała mi się trochę zbyt ozdobna.

– Złote uchwyty i czerwony atłas! – zachichotał wujek. – Bardziej podobna do francuskiego burdelu niż do trumny.

– Skoro mowa o przewracaniu się w grobie – odparłem, śmiejąc się – wiem, co by powiedział, gdybyśmy ją wybrali. „Za kogo mnie, do diabła, uważacie? Za jakiegoś cholernego Napoleona?”.