Słyszałem niemal jego głos. Nigdy już nie usłyszę jego głosu. Zawsze będę go słyszeć.
Rozdział 35
– Dwie kaczki przyjeżdżają do hotelu – opowiadał Eamon. – Do najlepszego hotelu w Kilcarney. To wielki weekend dla kaczek. Ale… nie, posłuchajcie… po wejściu do swojego pokoju odkrywają, że nie ma kondomów. Żaden problem, mówi kaczor, poproszę obsługę, żeby nam przysłali. Dzwoni do obsługi. Po jakimś czasie pojawia się hotelowy boy z kondomami. Czy mam je panu wciągnąć na rachunek, pyta. A kaczor na to: czy ja wyglądam na zboczeńca?
Eamon zdjął mikrofon ze stojaka w kompletnej ciszy. Musieli podłożyć śmiech później.
– Współczuję temu kaczorowi – powiedział, idąc przez scenę, która wydawała się jaśniejsza niż normalnie, na oczach publiczności, która sprawiała wrażenie lepiej ubranej niż zwykle. – Ponieważ w Kilcarney nie istnieje coś takiego jak edukacja seksualna. Mój tato powiedział mi, że mężczyzna leży na górze, a kobieta na dole. W związku z czym kiedy po raz pierwszy się z kimś poważnie związałem, moja dziewczyna i ja spaliśmy w piętrowych łóżkach. Tam, skąd pochodzę, seks jest dziedziczny: jeśli wasza mama i tato go nie uprawiali, najprawdopodobniej wy też nie będziecie go uprawiać.
Umieścił mikrofon z powrotem na stojaku i wyszczerzył zęby do świateł.
– Na szczęście teraz jestem dobrym kochankiem… ale tylko dlatego, że sam dużo ćwiczyłem. Dziękuję i dobranoc państwu!
Publiczność zaczęła bić brawo, a Eamon zeskoczył ze sceny i podszedł do pięknej dziewczyny z notesem w ręku i słuchawkami na uszach, która podała mu butelkę piwa. A potem zachwiał się lekko, przyklęknął na jedno kolano i nadal trzymając w ręku butelkę piwa, wyrzygał się do wiadra z piaskiem – autentycznego wiadra z piaskiem, a nie jakiegoś rekwizytu.
– Cięcie, cięcie! – zawołał reżyser.
Wbiegłem na plan, przykucnąłem przy Eamonie i złapałem go za dygoczące ramiona. Mem przystanęła tuż obok, z oczyma szeroko otwartymi z przejęcia, zupełnie nie do poznania w ubraniu.
– Nie bój się, Eamon – powiedziałem. – To tylko reklama piwa.
– Ja się nie boję – odparł słabym głosem. – Ja jestem podekscytowany.
Ja nie byłem podekscytowany. Ja się bałem. Bardzo się bałem.
Mojego ojca – ciało mojego ojca – przewieziono do firmy pogrzebowej i miałem je zobaczyć.
Przedsiębiorca pogrzebowy napomknął o możliwości obejrzenia ciała – pożegnania się ze świętej pamięci bliską osobą, jak to cicho ujął, dumny, że oferuje tę usługę bez żadnej dopłaty – i to spotkanie, ostatnie spotkanie z ojcem urosło w moim umyśle do niemal mitycznych proporcji.
Co poczuję, gdy zobaczę w trumnie człowieka, który dał mi życie? Czy się nie rozkleję? Czy zniosę widok mojego wielkiego protektora, który czeka, aż opuszczą go do grobu? Nie mogłem powstrzymać obawy, że to mnie przerośnie, że kompletnie się załamię, że cofnę się w czasie i rozszlocham jak małe dziecko.
Kiedy go tam zobaczę, brutalny fakt jego śmierci stanie się realny ponad wszelką wątpliwość. Czy to wytrzymam? To właśnie chciałem wiedzieć. Przekonałem się już wcześniej, że ojcostwo nie jest wcale wyznacznikiem dorosłości. Czy człowiek musi pogrzebać własnego ojca, żeby poczuć, że naprawdę dojrzał?
Wujek Jack czekał na mnie w starym pubie Pod Czerwonym Lwem. Matka potrząsnęła głową i odwróciła się, gdy zapytałem, czy chce iść ze mną. Nie winiłem jej. Ale ja musiałem się przekonać, czy potrafię żyć dalej ze świadomością, że jestem sam.
Oczywiście nie całkiem sam. Wciąż miałem matkę, która spała teraz z zapalonym przez całą noc światłem w sypialni. I Pata, który miotał się między radością z powrotu Giny a dławiącym smutkiem w naszym własnym domu. Była również Cyd – zagubiona w innej części miasta, żyjąca z innym mężczyzną.
Mimo to po śmierci ojca gdzieś w głębi serca poczułem się samotny – nareszcie i na zawsze.
Nawet kiedy nasze stosunki stawały się napięte, był zawsze moją tarczą, moim opiekunem, moim największym sprzymierzeńcem. Nawet kiedy się ze sobą kłóciliśmy i spieraliśmy, nawet kiedy go rozczarowałem albo sprawiłem mu zawód, nigdy nie miałem cienia wątpliwości, że zrobi dla mnie wszystko. Teraz to wszystko odeszło w przeszłość.
Wujek Jack zgasił skręta i dopił wodę mineralną. Idąc do firmy pogrzebowej, nie mówiliśmy wiele, ale kiedy weszliśmy do środka i mały dzwoneczek oznajmił nasze przybycie, wujek położył rękę na moim ramieniu. Jemu samemu nie zależało tak bardzo, żeby zobaczyć ciało brata. Poszedł tam ze względu na mnie.
Przedsiębiorca pogrzebowy już czekał i poprowadził nas do przedpokoju, który wyglądał niczym szatnia. Po lewej i prawej stronie wisiały ciężkie kotary, za którymi znajdowało się może sześć oddzielnych pomieszczeń. Wstrzymałem oddech, a on odsłonił jedną z kotar, żeby pokazać mi leżącego w trumnie ojca.
Tyle że to nie był wcale mój ojciec. Już nie. Na jego twarzy – jedynej części ciała, którą było widać pod odemkniętym tylko trochę wiekiem trumny – malował się wyraz, którego nie widziałem nigdy wcześniej. Nie wyglądał, jakby odpoczywał albo spał – nie pasowało do niego żadne ze stereotypowych określeń śmierci. Jego twarz była pusta. Nie miała z nim już nic wspólnego, wyzbyta wszelkiej tożsamości, podobnie jak bólu i zmęczenia. Czułem się, jakbym zapukał do drzwi i odkrył, że nikogo nie ma w domu. Nawet gorzej – jakbym trafił pod zły adres. Iskra, dzięki której mój ojciec był tym, kim był, zgasła. Miałem absolutną pewność, że jego dusza uleciała. Przyszedłem tu, szukając mego ojca, chcąc go po raz ostatni zobaczyć. Ale nie udało mi się go odnaleźć.
Chciałem zobaczyć się z Patem. Chciałem wziąć mego syna w ramiona i powiedzieć mu, że wszystko, w co tak bardzo staraliśmy się uwierzyć, to prawda.
Rozdział 36
Na ogół zostawałem w domu i z dala od okna patrzyłem przez żaluzje, jak srebrne audi wślizguje się na naszą ulicę, szukając miejsca do parkowania. Tego dnia jednak wyszedłem na dwór, kiedy ich tylko zauważyłem – znany mi już samochód ze znaną konfiguracją w środku.
Na tylnym siedzeniu jasne włosy Pata wpatrującego się w jakąś nową błyskotkę, którą od nich dostał. Z przodu Gina, odwracająca się, żeby coś do niego powiedzieć. A za kierownicą niewyobrażalny Richard, mężczyzna w półseparacji, prowadzący spokojną, pewną ręką samochód, tak jakby wożenie tym audi Giny i Pata należało do naturalnego porządku rzeczy.
Nigdy z nim nie rozmawiałem. Nigdy nie widziałem, żeby wysiadł z samochodu, kiedy przywozili mi z powrotem Pata. Był śniady, muskularny i nosił okulary – co jakby do niego pasowało. Przystojny w stylu Clarka Kenta. Dokładnie przed naszym domem było niewielkie wolne miejsce i obserwowałem, jak umiejętnie cofa samochód, żeby je zająć, sukinsyn.
Na ogół Gina pukała do drzwi, witała się ze mną i szybko całowała Pata na pożegnanie. Przekazanie dziecka odbywało się w miarę kulturalnie i na tyle mniej więcej było nas stać. Mimo to sililiśmy się na grzeczność. Nie ze względu na nas, lecz ze względu na Pata. Tego dnia czekałem jednak na nich przy furtce. Giny specjalnie to nie zdziwiło.
– Witaj, Harry.
– Cześć.
– Zobacz, co dostałem – zawołał Pat, mijając mnie i wymachując swoją nową zabawką, jakimś szczerzącym groźnie zęby plastikowym kosmitą z nieporęcznie wielkim laserowym pistoletem.
– Przykro mi z powodu twojego ojca – powiedziała Gina, stojąc po drugiej stronie furtki.
– Dziękuję.
– Naprawdę mi przykro. Był najmilszym mężczyzną, jakiego w życiu spotkałam.
– Był w tobie zakochany.
– Ja też byłam w nim zakochana.
– Dziękuję za zabawkę dla Pata.
– Richard kupił mu ją u Hamleya.
– Poczciwy stary Richard.
Zmierzyła mnie szybkim spojrzeniem.
– Lepiej już pójdę – powiedziała.
– Sądziłem, że nie lubisz, kiedy Pat bawi się bronią. Gina potrząsnęła głową i parsknęła cichym śmiechem, który miał wskazywać, że to wcale nie jest śmieszne.
– Jeśli chcesz naprawdę wiedzieć, uważam, że na tym świecie jest zbyt wiele przemocy, by zachęcać dzieci do myślenia, że zabawa bronią jest świetną rozrywką. Rozumiesz? Ale on chciał ten pistolet.
– Nie mam zamiaru go oddać, Gino.
– To rozstrzygną nasi adwokaci. A my nie powinniśmy…
– Zmieniłem swoje życie, żeby móc opiekować się moim synem. Pracuję na pół etatu. Nauczyłem się robić rzeczy, o których przedtem nawet nie miałem pojęcia. Karmię go, ubieram, kładę spać. Odpowiadam na jego pytania, jestem przy nim, kiedy się smuci albo czegoś boi.
– Wszystko to są rzeczy, które od wielu lat robiłam w mniejszym lub większym stopniu sama.
– O to mi właśnie chodzi. Nauczyłem się opiekować naszym dzieckiem w ten sam sposób, w jaki ty się nim opiekowałaś. A teraz pojawiasz się i mówisz, że to wszystko skończone.
– Przez ostatnie kilka miesięcy dobrze się spisałeś, Harry. Ale co za to chcesz? Medal?
– Nie chcę medalu. Nie zrobiłem nic ponad to, co powinienem był zrobić. Wiem, że to nic specjalnego. Ale ty zbyt dużo się po mnie spodziewasz, Gino. Nauczyłem się, jak być prawdziwym ojcem dla Pata… musiałem to zrobić, rozumiesz? A teraz chcesz, żebym zachowywał się, jakby to się nigdy nie zdarzyło. Ja tak nie potrafię. Jak mógłbym? Powiedz mi, jak mógłbym to zrobić.
– Jakiś problem? – zapytał Richard, wysiadając z audi. Więc jednak potrafił chodzić.
– Wróć do samochodu, Richardzie – powiedziała Gina.
– Tak, Richardzie, wracaj do samochodu – poradziłem mu.
Posłuchał nas, mrugając za soczewkami okularów.
– Musicie zdecydować, czego naprawdę chcecie, Gino. Wy wszystkie.
– O czym ty mówisz?
– Jestem za tym, żeby mężczyźni brali odpowiedzialność za swoje dzieci. Jestem za tym, żeby uczestniczyli w ich wychowaniu. Ale nie możecie mieć jednego i drugiego. Nie możecie oczekiwać, że będziemy wykonywali rodzicielskie obowiązki, a potem usuwali się na bok, kiedy tego zechcecie, zachowując się tak jak nasi ojcowie, tak jakby w gruncie rzeczy to była rzecz, którą zajmują się kobiety. Pamiętaj o tym, kiedy następnym razem będziesz rozmawiała ze swoim adwokatem.
– Ty też o czymś pamiętaj, Harry.
– O czym?
– Ja też go kocham.