Выбрать главу

– Przyniosę go – powiedziała, kiedy opadłem na poduszkę.

Po chwili wróciła do sypialni z Patem w ramionach. Zachłystując się płaczem, próbował opowiedzieć zły sen – coś o wielkich potworach. Gina ukoiła małego, kładąc go między nami. Gdy znalazł się w ciepłym łóżku, jak zawsze szybko ucichł.

– Przekładamy łyżeczki – powiedziała Gina.

Pat i ja obróciliśmy się posłusznie na drugi bok. Jego ciepłe małe nogi w puszystej bawełnianej piżamie przylgnęły do moich. Słyszałem, jak pociąga nosem, ale najgorsze już minęło. Gina zarzuciła na nas obu swoją długą rękę, przytulając się do Pata.

– Pora spać – powiedziała. – Wszystko będzie dobrze. Zamknąłem oczy i zapadając w sen z leżącym między nami synem, zastanawiałem się, czy powiedziała to do mnie, czy do Pata. Czy może do nas obu.

– Potwory nie istnieją – dodała i zasnęliśmy w jej ramionach.

Rozdział 4

Trzydzieste urodziny Giny nie odbyły się zupełnie bezboleśnie.

Ojciec złożył jej życzenia dopiero wczesnym wieczorem, a to oznaczało, że przez cały ranek i popołudnie zastanawiała się, czy niewydarzony stary gnojek w ogóle się odezwie.

Dwadzieścia pięć lat wcześniej, tuż zanim Gina poszła do pierwszej klasy, Glenn – jak kazał mówić na siebie wszystkim, a zwłaszcza swoim dzieciom – wyszedł z domu, marząc o tym, by zostać muzykiem rockowym. I chociaż od niepamiętnych czasów tyrał ciężko za ladą sklepu z gitarami przy Denmark Street i wszystkie jego sny o sławie uleciały wraz z jego hipisowską fryzurą, wciąż uważał się za kogoś w rodzaju swobodnego ptaka, kogoś, kto może zapomnieć o dacie czyichś urodzin albo przypominać sobie o nich, kiedy mu przyjdzie ochota.

Glenn nigdy nie zrobił muzycznej kariery. W jego artystycznym życiorysie była jedna kapela z przyzwoitym kontraktem na nagranie i jeden dość udany singel. Być może mignął wam, grając na gitarze basowej w liście przebojów Top of the Pops, zanim jeszcze Ted Heath bezpowrotnie pożegnał się z Downing Street.

W młodości był bardzo przystojny – Glenn, nie Ted

Heath – podobny trochę do Roberta Planta, z lokami w stylu wikingów i obnażonym torsem. Ja jednak zawsze podejrzewałem, że jego prawdziwym powołaniem jest zakładanie rodzin, a następnie ich rozbijanie.

Rodzina Giny była pierwszą w długiej serii żon i dzieci, które Glenn porzucił dla innych. Mieszkały w najróżniejszych częściach kraju, kobiety podobne do jej matki, która w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych uchodziła za taką piękność, że jej uśmiechnięta twarz pojawiła się kilkakrotnie na okładkach kolorowych czasopism, i dzieci podobne do Giny, dorastające w domach, gdzie obecne było tylko jedno z rodziców i które wówczas nazywano jeszcze rozbitymi domami.

Glenn przemykał przez ich życie, beztrosko zapominając o urodzinach i o Bożym Narodzeniu, następnie zaś pojawiając się nieoczekiwanie z jakimś wielkim, kompletnie niepraktycznym prezentem. Mimo że był obecnie typowym pracownikiem najemnym w średnim wieku, wciąż wydawało mu się, że jest kimś w rodzaju pieprzonego Jima Morrisona i zasady, których przestrzegają inni, nie mają do niego zastosowania.

Ale nie mogę zbytnio narzekać na starego Glenna. Na swój sposób odegrał w naszym romansie rolę kupidyna. Ponieważ Gina najbardziej polubiła we mnie moją rodzinę.

To była zwykła trzyosobowa rodzina – jestem jedynakiem – i mieszkaliśmy w zbudowanym z płyty bliźniaku na podlondyńskim osiedlu, które nie różniło się wiele od innych przedmieść w całej Anglii. Wszędzie dookoła pełno było domów i ludzi, ale musieliśmy przejść pół mili, żeby kupić gazetę – wokół nas toczyło się życie, ale nigdy nie mogliśmy pozbyć się wrażenia, że toczy się gdzie indziej. Takie właśnie jest przedmieście.

Moja mama obserwowała ulicę zza firanki („To moja ulica”, odpowiadała, gdy ja i tato zwracaliśmy jej uwagę). Tato zasypiał przed telewizorem („Nic nigdy nie ma w tej telewizji”, narzekał zawsze). A ja kopałem piłkę w ogródku za domem, marząc o meczu na Wembley i starając się nie połamać róż taty.

Ile jeszcze takich rodzin żyje w tym kraju? Prawdopodobnie miliony. Z pewnością jednak mniej niż kiedyś. Rodziny takie jak nasza stanowią praktycznie ginący gatunek. Gina zachowywała się, jakbyśmy ja, moja mama i tato byli wymagającym ochrony reliktem, który trzeba pielęgnować, szanować i podziwiać.

Dla mnie moja rodzina była oczywiście mało ciekawa: całe to pucowanie samochodu, wyglądanie zza firanek, wieczory spędzane przed telewizorem, wakacje w pensjonatach w Devon i Konwalii albo w przyczepie samochodowej we Frinton. Zazdrościłem Ginie jej egzotycznego pochodzenia – mamy byłej modelki, ojca niedoszłego rockowego gwiazdora i zdjęć w kolorowych czasopismach, mimo że mocno ostatnio wyblakły.

Gina pamiętała nieudane urodziny z dzieciństwa, ojca, którego zawsze absorbowały nowsze, bardziej ekscytujące związki, obiecane wakacje, z których nic nigdy nie wychodziło, matkę, która sama spała w łóżku, sama się zestarzała, sama zachorowała, sama wypłakiwała oczy i na koniec sama umarła. Gina nigdy nie pogardziłaby zwyczajną rodziną. To nie leżało w jej naturze.

Kiedy po raz pierwszy zabrałem ją do domu na święta Bożego Narodzenia i mama dała jej prezent – jakiś drobiazg w koszyczku z perfumerii, owinięte w folię mydełka w kształcie polarnych misiów – wzruszenie odebrało jej mowę i wiedziałem, że jest już moja. Spojrzała na te polarne misie i dała złapać się na haczyk.

Nie wolno nie doceniać siły oddziaływania pełnej rodziny. W dzisiejszych czasach pochodzenie z nierozbitego domu jest czymś w rodzaju posiadania niezależności finansowej, oczu Paula Newmana bądź też wielkiego penisa. To jedno z autentycznych życiowych dobrodziejstw, które dane jest tylko nielicznym. Dobrodziejstwo, które trudno odrzucić.

Taki nierozbity dom może jednak wpoić dzieciom fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Dorastając, uważałem za oczywiste, że każde małżeństwo musi być tak samo stabilne i wieczne jak mojej mamy i taty – że będzie takie i moje własne. Moi rodzice sprawili, że wydawało się to łatwe. A to wcale nie jest prawda.

Gina już dawno temu odpuściłaby sobie prawdopodobnie Glenna, gdyby nadal żyła jej matka. Ale matka zmarła na raka piersi niedługo przedtem, nim Gina wkroczyła do naszej rozgłośni oraz w moje życie, i osierocona córka uznała, że musi ocalić te strzępy rodziny, jakie jej jeszcze pozostały.

W związku z tym Glenn pojawił się na naszym weselu i zapalił skręta na oczach mojej mamy i taty. Potem chciał się wymknąć z jedną z druhen. Dobiegając pięćdziesiątki, starał się sprawiać wrażenie, że ma dziewiętnaście lat i całe życie przed sobą. Nosił skórzane spodnie, które skrzypiały, kiedy tańczył. A tańczył jak nawiedzony.

Ginę tak irytowało, iż Glenn nie potrafi nawet w najmniejszym stopniu odgrywać roli ojca, że nie chciała mu posłać żadnych zdjęć Pata, gdy mały się urodził. W tej kwestii postawiłem jednak na swoim, dowodząc, że facet ma prawo obejrzeć fotografie swojego jedynego wnuka. W skrytości serca miałem nadzieję, że gdy Glenn zobaczy naszego pięknego malca, natychmiast oszaleje na jego punkcie. Kiedy po raz trzeci z rzędu zapomniał o jego urodzinach, zdałem sobie sprawę, że mam teraz własne powody, by nie znosić starego pieprzonego hipisa.

– Może przeraża go myśl, że został dziadkiem – powiedziałem. – Po prostu skołowaciał… tak się chyba mówi?

– Tak, to chyba to – zgodziła się Gina. – No i oczywiście wynika to również z faktu, że jest samolubnym dupkiem, który nigdy nie wydoroślał. Nie można o tym zapominać.