Выбрать главу
* * *

Dopiero kiedy zaczęła grać muzyka, uświadomiłem sobie, że nigdy nie widziałem jej w tańcu.

Nie miałem pojęcia, czy podobnie jak jej imienniczka jest wspaniałą tancerką, czy też kompletną, choć mimo to uroczą niezdarą.

Nie wiedziałem, czy wiruje i sunie z nieskończoną gracją po parkiecie, czy też stawia niezgrabne kroczki, zastanawiając się, co zrobić z rękoma. Nie wiedziałem, czy tańczy jak Cyd Charisse, czy jak Sid James. Wiedziałem jednak, że nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia.

Widok marnie tańczącej Cyd wzruszyłby mnie tak samo mocno jak widok tańczącej pięknie. Chciałem po prostu z nią zatańczyć.

Didżej puścił Wake Me Up Before You Go-Go i sali udzieliło się coś z głupawej euforii tej starej piosenki.

Marty i Siobhan wycinali niebezpiecznie wyglądające hołubce i twarz pana młodego przybrała kolor przedzawałowej czerwieni, gdy próbował podnieść z parkietu swoją partnerkę. Eamon stał jak wryty w miejscu, wyrzucając w górę ręce, jakby zalał się w trupa na Ibizie, a nie wypił trzy kieliszki w Clerkenwall. Mem wyginała się i wiła wokół niego i wyglądała bardzo lubieżnie, wykonując ten jedyny taniec, jaki znała.

Gina klaskała w dłonie i śmiała się razem z Patem, który wymyślił właśnie nowy taniec składający się z dziwnych małych podskoków, wprawiających go w stały ruch obrotowy. Richard sunął dostojnie po parkiecie z jedną z druhen. Moja matka tańczyła z pastorem.

Była również Sally, obecnie w zaawansowanej ciąży, kołysząca się z boku na bok z ironicznym wyrazem twarzy, ponieważ była to muzyka, dzięki której wapniacy mogli się znowu poczuć młodzi.

Był też Glenn, który zamknął oczy i wymachiwał dziko rękoma, jakby tarzał się w błocie w Woodstock. Nagle zdałem sobie sprawę, że przyjęcie jest wyjątkowo udane. Ponieważ Glenn tańczył w taki sam sposób jak Eamon.

Nie widziałem jednak nigdzie Cyd i Peggy.

Kiedy Marty postawił na podłodze Siobhan, żeby zaczerpnąć oddechu, dotknąłem jej ramienia.

– Siobhan, gdzie jest Cyd? – zawołałem, przekrzykując głos George’a Michaela.

– Musiały wcześniej wyjść, żeby zdążyć na samolot. Wracają do Ameryki.

– Na jak długo?

– Na zawsze. Nie powiedziała ci?

* * *

Zostawiłem MGF na poboczu autostrady, na zachód od zielonych osiedli Osterley Park. Kilka dni później usiłowałem odszukać to miejsce na planie miasta, ale leżało zbyt daleko, żeby tam się znaleźć. Miałem wrażenie, że porzucam samochód gdzieś na końcu świata. Albo na początku.

Było jednak jasne, że jadąc autem, nie zdążę. Droga na Heathrow była kompletnie zakorkowana. Tymczasem co kilka sekund nad moją głową wzbijał się w niebo kolejny samolot wielki niczym oceaniczny liniowiec. Wyglądało to nieciekawie. MGF nie był już w stanie mi pomóc.

Wysiadłem z samochodu, uświadamiając sobie, że nie wiem, którą linią lotniczą lecą. Samoloty Virgin Atlantic startowały z Terminalu 3, British Airways z Terminalu 4. Nie było czasu, żeby dotrzeć do obydwu. Którą wybrały? Firmę Richarda Bransona, czy może ulubione linie lotnicze świata?

Biegłem skrajem autostrady, powiewając połami fraka. Nad głową słyszałem wizg odrzutowców.

Ostatecznie jednak nie miało większego znaczenia, którą linię wybrały. Kiedy dotarłem do hali odlotów, wszystkie odlatujące tego dnia do Ameryki samoloty już wystartowały.

Tłum zaczął się przerzedzać. Podróżni byli w powietrzu, ci, którzy ich odprowadzali, w drodze do domu. Stojąc przy bramie odlotów międzynarodowych i pocąc się obficie w moim fraku, zwiesiłem głowę i głęboko westchnąłem. Spóźniłem się.

I nagle zobaczyłem na ziemi małego lawendowego człowieczka. Disco Kena. Podniosłem go. Jego srebrne spodnie były umorusane. Zgubił gdzieś drugi but.

I chwilę później stanęły przede mną Cyd i Peggy, z kartami pokładowymi w rękach i walizkami u stóp. Obie ubrane były nadal w wizytowe sukienki.

– To była wspaniała mowa – powiedziała Cyd.

– Nie sądzisz, że powinna być trochę bardziej tradycyjna? Nie sądzisz, że powinienem… no wiesz… dorzucić dowcip o panu młodym i owcach?

– Nie, tak było dobrze.

– Nie zdążyłyście na samolot.

– Pozwoliłyśmy, żeby odleciał.

Potrząsnąłem z niedowierzaniem głową.

– To ty – powiedziałem.

– Lepiej, żebym to była ja – odparła.

Peggy wzięła ode mnie Disco Kena i spojrzała na swoją matkę, tak jakby zastanawiała się, co się jeszcze wydarzy.

* * *

Czarna taksówka wiozła nas wczesnym wieczorem z powrotem do miasta. Zatopiona w myślach Cyd patrzyła na wyłaniające się wzdłuż Westway wysokie bloki. Peggy spała w moich ramionach.

To dziecko sprawiało czasami wrażenie takiego dorosłego, takiego opanowanego i spokojnego. Jednocześnie zaś siedząc u mnie kolanach i opierając głowę o moją pierś, Peggy wydawała się lekka jak piórko. Tak jakby nadal była niemowlakiem i miała całe życie przed sobą, jakby to życie mogło nadal przybrać dowolny kształt.

Wzdrygnęła się przez sen, gdy gdzieś w niekończącym się labiryncie uliczek zachodniego Londynu zabrzmiały dzwonki lodziarza. Ich dźwięk bardziej aniżeli śpiew ptaków czy kwitnące pąki sygnalizował, że ciemne i zimne dni dobiegają wreszcie końca. Wkrótce musiała już nadejść wiosna, ponieważ gdzieś tam słychać było faceta z dzwoneczkami.

Z tylnego siedzenia czarnej taksówki nie mogłem dostrzec, gdzie dokładnie krąży pośród tych cichych, krzyżujących się uliczek. Ale echo jego dzwoneczków brzmiało w mojej głowie niczym wspomnienie dzieciństwa albo wyśnione weselne dzwony.

Tony Parsons

***