Выбрать главу

Nauczyciele akademiccy byli odbierani z tą samą rezerwą co studenci. Stąd brała się ich bojaźń i przesadna wrażliwość na społeczną krytykę. Tym większy szacunek należał się każdemu, kto publicznie bronił swego zdania.

Naturalnie, wszystko to odzwierciedlało jeszcze niewygasłą w społeczeństwie skłonność do widzenia w nauczycielach nie propagatorów wiedzy, ale — rzec by można — niepokalanych opiekunów ognia westalskiego, ofiary na ołtarzu przyzwoitości, zakwaterowane w stosownie surowych mieszkaniach i oceniane w oparciu o dużo ostrzejszy kodeks moralny niż biznesmeni czy pokojówki. Przy czym niepokalana natura nauczyciela miała o wiele większe znaczenie od jego troski o wątły płomyk zdrowej ciekawości i szczerego zaangażowania w zajęcia. Co gorsza, ludziom byłoby wszystko jedno, gdyby ów płomyk wygasł… byleby nauczyciele trwali w swych świątyniach — bez skazy i zmazy, z grobową miną, zastygnięci w bezruchu, żywy dowód na to, że jest na tym świecie ktoś, kto przestrzega zasad moralnych.

Ha, pomyślał ironicznie, oni wręcz chcą z nas zrobić czarownice i czarowników, tyle że nieszkodliwych. A ja kazałem się nawrócić Tansy!

Ta myśl go rozbawiła. Dobry nastrój nie opuszczał go aż do popołudnia, kiedy to po ostatnich zajęciach przy wejściu do Morton Hall napotkał Sawtelle’ów.

Evelyn była paniusią udającą wielką intelektualistkę. Swoim zachowaniem starała się podkreślać, że poświęciła wspaniałą karierę na deskach teatru, aby wyjść za Herveya. W rzeczywistości nigdy jej się nie udało zostać kierowniczką studenckiego koła teatralnego i musiała się zadowolić drugorzędną funkcją na wydziale retoryki. Miała pretensjonalne maniery i nieco rażący gust w doborze garderoby, co w połączeniu z płaskimi policzkami i beznadziejną czarną fryzurą upodobniało ją do osobników, którzy dumnym krokiem przecinają hol w czasie przerwy w koncercie lub balecie. Pozbawiona artystycznej duszy, Evelyn — najgorliwiej ze wszystkich kobiet związanych z uczelnią — stała na straży konwenansów i walczyła o dobre imię Hempnella. Wobec braku ogłady jej starania często przynosiły odwrotny skutek.

Męża trzymała pod pantoflem. Kierowała nim jak firmą: trochę chaotycznie i nadgorliwie, a mimo to z dość dużym powodzeniem.

— Henrietta zaprosiła mnie dzisiaj na lunch… To znaczy pani Pollard — oznajmiła wyniośle, jakby podejmowała ją rodzina królewska.

— Posłuchaj, Norman… — zaczął z wigorem Hervey, unosząc neseser.

— Ucięliśmy sobie ciekawą pogawędkę — przerwała mu żona. — Rozmawialiśmy także o tobie, Norman. Wygląda na to, że Gracine błędnie tłumaczy sobie pewne rzeczy, które opowiadasz na zajęciach. To taka wrażliwa dziewczyna.

I fiu-bździu w głowie, dodał w duchu Norman.

— Tak? — zapytał z udawaną grzecznością.

— Nasza droga Henrietta nie bardzo sobie z tym radzi, chociaż, trzeba powiedzieć, jest oświeconą osobą, nad podziw tolerancyjną. Wspominam o tym, bo wiem, że cię to zainteresuje. Bądź co bądź, nikomu nie zależy na tym, żeby mówiono źle o wydziale. Nieprawdaż, Hervey? — dodała ostro.

— Co, skarbie? A tak, tak. Posłuchaj, Norman, co odkryłem w sprawie tej pracy doktorskiej, o której rozmawialiśmy wczoraj. Niesamowita rzecz! Główne tezy niemal w całości pokrywają się z tym, co zawarłeś w swojej książce! Zadziwiające, jak czasem dwóch niezależnych badaczy dochodzi do tych samych wniosków. To jak Darwin i Wallace albo…

— Nic mi o tym nie mówiłeś, kochanie — wtrąciła jego żona.

— Zaraz, zaraz… — Nie uśmiechało mu się usprawiedliwiać w obecności Evelyn, lecz nie miał wyboru. — Wybacz, Hervey, ale ten intrygujący zbieg okoliczności ma całkiem prozaiczne wytłumaczenie. To się zdarzyło w 1929 roku, kiedy zaczynałem tu wykładać. Pewien student o nazwisku Cunningham, z którym się wtedy przyjaźniłem, zapoznał się z moimi poglądami i włączył je do swojej pracy doktorskiej. Pracę przeczytałem już po tym, jak zdobył doktorat, bo przez dwa miesiące chorowałem na zapalenie płuc. Zresztą, zależnościami między psychozą a przesądami zajmowałem się wtedy na boku.

Hervey zmrużył oczy i przybrał swoją zwyczajową zatroskaną minę. W czarnych oczach jego żony mgliście odbijał się wyraz rozczarowania, jakby przed usłyszeniem wyjaśnienia wolała wczytać się w pracę doktorską, rozważyć każdy akapit, rozbudzić w sobie błogą podejrzliwość.

— Zdenerwowałem się i chciałem na niego donieść — ciągnął Norman. — Aż usłyszałem, że umarł. Dopatrywano się samobójstwa. Zawsze wydawał się niezrównoważony. Nie wiem, jak mógł sądzić, że takie oszustwo ujdzie mu płazem. Tak czy inaczej, ze względu na jego rodzinę postanowiłem milczeć. Jeszcze by kto pomyślał, że jego samobójstwo miało związek ze studiami.

Evelyn przyglądała mu się z niedowierzaniem.

— Nie wiem, Norman, czy to było najmądrzejsze — zauważył jej mąż. — To, że milczałeś. Nie bałeś się ryzyka? Mogła ucierpieć twoja reputacja.

W zachowaniu Evelyn zaszła nagła zmiana.

— Odnieś to do magazynu, Hervey, i zapomnij o sprawie! — nakazała szorstko. Potem uśmiechnęła się łobuzersko do Normana. — Zapomniałam, że mam dla ciebie niespodziankę. Tylko zejdź ze mną do salki akustycznej. To nam zajmie sekundkę. Idziesz, Hervey?

Norman nie miał na podorędziu wymówki, więc udał się ze Sawtelle’ami do sal wydziału retoryki na drugim końcu Morton Hall. Po drodze zastanawiał się, jakim cudem znalazło się na wydziale retoryki miejsce dla osoby obdarzonej tak osobliwym, nosowym akcentem jak Evelyn, nawet jeśli przypadkiem była żoną pracownika uczelni i niedoszłą bohaterką teatralnych tragedii.

Salka akustyczna, cicha i przyciemniona, była w zasadzie pudłem o dźwiękochłonnych ścianach i podwójnych szybach. Evelyn wyciągnęła z szufladki płytę, położyła ją na jednym z trzech gramofonów i nastawiła kilka pokręteł. Norman aż się wzdrygnął. Wystraszył się, że w jego stronę z hukiem pędzi ciężarówka, która zaraz przebije się przez ścianę. Po chwili jednak koszmarny ryk głośnika przemienił się w dziwny pulsujący odgłos — ni to wycie, ni to szum, jakby wicher próbował sforsować mury domu. W jego skotłowanej pamięci poruszyła się jakaś zapomniana struna.

Evelyn skoczyła i ruszyła pokrętłami.

— Pomyliłam się — powiedziała. — To jakaś awangardowa muzyka czy coś w tym stylu. Hervey, włącz światło. — I po chwili: — No, mam tę płytę. — Umieściła ją na drugim gramofonie.