W ten wieczór grało mu się wspaniale. Co się tyczy mężczyzn, nic go nie zaskoczyło. Gunnison, rzecz jasna, byłby wpływowym kacykiem. Może trochę grubszym, otoczonym młódkami, lecz z mściwą i zazdrosną żoną, zawsze gotową skoczyć im do gardła. Carr przedzierzgnął się w wioskowego wikliniarza: zażywnego staruszka, szczerzącego zęby jak małpka, wyplatającego z wierzbowych pędów zawiłe wzory, zgodne z regułami matematyki. Hervey, oczywiście, byłby pośmiewiskiem plemienia, ofiarą niekończących się, bolesnych dowcipów.
Za to kobiety! Na przykład pani Gunnison, teraz jego partnerka. Dać jej ogorzałą skórę, zostawić rude włosy, ale wkręcić w nie kilka miedzianych ozdób. Byłaby herod-babą, postrachem wioski, silniejszą od prawie każdego mężczyzny, posługującą się wprawnie dzidą i maczugą. Łotrowskie oczy bez zmian, lecz dolna szczęka, bardziej wysunięta, świadczyłaby dobitnie o jej kwaśnym, apodyktycznym usposobieniu. Nietrudno sobie wyobrazić, co by zrobiła niefortunnym panienkom, którym mąż okazywał szczególne względy. Albo jak w zaciszu chaty wbijałaby mu do głowy plemienny kodeks moralny. Albo jej gromki głos, zagłuszający zawodzenie niewiast, które magicznym śpiewem wspierają swoich wojujących mężów.
I jeszcze Evelyn i pani Carr, które wraz z nim i panią Gunnison siedziały przy głównym stoliku. Najpierw Evelyn. Wyszczuplić ją. Pokryć płaskie policzki rytualnymi bliznami. Plecy tatuażem. Czarownica. Mąż się nie sprawdza, więc goryczy w niej tyle co w korze chinowca. Jak pląsa przed fetyszem nabijanym szpilami… Jak wywrzaskuje zaklęcia i urywa łeb kurze…
— Jeszcze nie pańska kolej — uświadomiła go pani Gunnison.
— Przepraszam.
I pani Carr. Dodać zmarszczek. Zostawić nędzne kępki włosów na czaszce suchej jak pergamin. Zdjąć okulary, niech mruży te swoje szkliste oczy, niech natęża wzrok i rozdziawia bezzębne usta. I niech wywija zrogowaciałymi pazurami. Dobroduszna, niegroźna stara squaw, która zwołuje do siebie dzieci z całego szczepu (zawsze ten głód młodości!) i snuje opowieści. Jednakowoż szczęka wciąż może kłapnąć jak stalowy potrzask, szponiaste dłonie umiejętnie aplikują truciznę do strzały, a oczy tak naprawdę nie są potrzebne, ponieważ zna inne sposoby postrzegania świata, tak że najdzielniejszy wojownik zadrży, jeśli długo będzie spoglądała w jej stronę.
— Eksperci przy drugim stoliku jacyś dzisiaj milczący! — zawołał ze śmiechem Gunnison. — Gra ich całkowicie pochłonęła.
Wszystkie trzy czarownice niestrudzenie wypychały mężów na najwyższy szczebel plemiennej drabiny.
W cieniu pod drzwiami stał kot i patrzył z ciekawością, jakby i on rozważał podobną możliwość.
Tylko Tansy nie pasowała do tego obrazka. Norman umiał wyobrazić sobie pewne zmiany fizyczne, takie jak poskręcane włosy, duże pierścienie w uszach czy malowane wzory na czole, ale nie mógł wpasować jej w to samo plemię. Jawiła mu się w wyobraźni jako ktoś obcy — branka, którą prymitywna społeczność obserwuje z wrogością i podejrzliwością. Albo jako córa plemienia, która jakimś oburzającym czynem naraziła się wszystkim kobietom. Kapłanka łamiąca odwieczne tabu. Czarownica wyrzekająca się czarów.
Nagle jego spojrzenie spoczęło na kartce z wynikami. Evelyn Sawtelle bazgrała jakieś postacie z kresek, gdy pani Carr deliberowała, czym wyjść. Pierwszy był człowieczek z uniesionymi ramionami i trzema lub czterema kółkami nad głową, jakby nimi żonglował. Potem królowa, rozpoznawalna po koronie i rąbku sukni. Potem wieżyczka. Następnie odwrócona litera „L” z wiszącym ludzikiem: szubienica. Na końcu niezidentyfikowany wehikuł, prostokąt na dwóch kołach, najeżdżający na kogoś, kto wyciąga ręce ze strachem.
Po prostu pięć rysuneczków. Wiedział jednak, że cztery z nich łączą się z jakimiś dziwnymi wspomnieniami, zagrzebanymi głęboko w pamięci. Oświeciło go jedno spojrzenie na odsłonięte karty dziadka.
Jego dziwne wspomnienia wiązały się wszakże z odległą historią kart — z czasami, gdy cała talia była przesiąknięta magią, gdy pomiędzy waletem i damą funkcjonował jeździec, a do kolorów zaliczały się miecze, buławy, kielichy i denary. I gdy w talii znajdowały się dwadzieścia dwie kluczowe karty, służące do wróżenia, z których do dziś zachował się tylko głupiec, przekształcony w jokera.
Ale że Evelyn Sawtelle miała pojęcie na tak abstrakcyjny temat jak karty do tarota? Tak duże pojęcie, że je sobie rysowała? Ta głupia, pretensjonalna tradycjonalistka… Niesłychane. A jednak żongler, cesarzowa, wieża i wisielec zawierały się w talii tarota.
Tylko piąte wyobrażenie, człowiek i pojazd, nijak mu nie pasowało. Samochód ciężarowy? Żyjąca dotąd w zaślepieniu, przestraszona ofiara na sekundy przed śmiercią pod kołami mocarnego, rozpędzonego idola? I kolejny dowód na rozległą ezoteryczną wiedzę tępej Evelyn?
Wtem doznał olśnienia. On i ciężarówka. Wielka, potężna ciężarówka. Oto co przedstawiał ostatni rysunek.
Tak, tylko skąd wiedziała, czego on się boi od dziecka?
Wlepił w nią spojrzenie.
Zabazgrała rysunki i spojrzała na niego poważnie.
Pani Gunnison pochyliła się, ruszając ustami, jakby liczyła swoje lewy.
Pani Carr z uśmiechem wyłożyła kartę. Wzburzony wiatr znów porykiwał jak wcześniej tego wieczoru.
Norman skupił na sobie uwagę kobiet świszczącym chichotem. Ale bałwan ze mnie, pomyślał. Boję się czarów, a przecież Evelyn rysowała tylko dziecko bawiące się piłeczką — dziecko, którego mieć nie mogła. Królowa to ona sama. Wieża: mężowskie stanowisko kierownika wydziału socjologii bądź jakaś inna, jeszcze znamienitsza funkcja. Wisielec: impotencja Herveya (ale pomysł!). Wystraszony człowiek i ciężarówka: Hervey zdruzgotany i przerażony jej apetytem na seks.
Znowu zachichotał, na co trzy kobiety zmarszczyły czoła. Spoglądał na nie z zagadkową miną.
A jednak… czemu nie? — ciągnął w duchu swoje poprzednie rozmyślania, choć w weselszym tonie. Trzy czarownice posługują się magią jak do niedawna Tansy, popychając do przodu kariery swoje i swoich mężusiów. Wykorzystują specjalistyczną wiedzę mężów, by nadać magii nowocześniejszą formę. Podejrzliwe i zatrwożone, ponieważ Tansy zerwała z czarami. Boją się, że poznała tajniki potężniejszej odmiany magii i planuje kolejne posunięcie.
I Tansy, nieoczekiwanie bezbronna, być może nieświadoma zmiany w ich nastawieniu, bo uciekłszy od magii, zatraciła wrażliwość w sferze nadprzyrodzonej, swoją „kobiecą intuicję”.
A gdyby tak pójść krok dalej? Może wszystkie kobiety są takie same? Stoją na straży odwiecznych ludzkich zwyczajów i tradycji, łącznie ze sztuką czarnoksięską. Ukryte za kulisami, za pomocą czarów wspierają mężów w ich walkach. Wszystko utrzymują w tajemnicy, a jeśli przypadkiem zostaną zdemaskowane, zasłaniają się wygodną wymówką: ot, kobieca skłonność do wiary w zabobony.
Połowa ludzkości praktykowałaby czary.
Czemu nie?
— Twoja kolej, Norman — odezwała się Evelyn słodkim głosem.
— Znać, że coś panu chodzi po głowie — rzekła pani Gunnison.
— Jak tam ci się wiedzie, Norman? — zawołał jej mąż. — Onieśmiela cię towarzystwo kobiet?
Onieśmiela? Gwałtownie oprzytomniał. Prawie im się udało. A wszystko dlatego, że ludzka wyobraźnia to nader zawodne narzędzie, coś jakby gumowa linijka. No dobrze. Jeśli wyrzuci króla, wyrobi damę w ręce pani Gunnison, która z kolei będzie mogła ściągnąć piki.