… Niczym wielka jaszczurka, mająca kolor i fakturę kamienia.
8
Stąd wiara, że jego dusza jest w pewien sposób zrośnięta z kamieniem. Jeśli kamień pęknie, zły znak to dla niego. Powiadają, że piorun uderzył w kamień, więc ten, kto jest z nim związany, rychło umrze…
Nic z tego. Wodził oczami po stosie książek. Odłożył na bok Złotą gałąź i oparł się wygodnie. Daleko na wschodzie jeszcze grzmiało, lecz swojskie skórzane obicie fotela dawało poczucie bezpiecznej izolacji.
A gdyby tak — traktując to jak ćwiczenie intelektu — spróbował poddać analizie dziwne i nieszczęśliwie przypadki z ostatnich trzech dni z punktu widzenia czarnej magii?
Cementowy smok stanowiłby doskonały przykład magii imitacyjnej. Pani Gunnison sterowała smokiem za pomocą zdjęć, zgodnie z dawnym zwyczajem wykorzystywania rzeczy będących ze sobą w styczności, jak kłucie szpilkami woskowej lalki. Być może łączyła w szereg wiele zdjęć, by stworzyć wrażenie ruchu. Albo też sfotografowała wnętrze gabinetu i nakleiła na nie zdjęcie smoka. Mrucząc stosowne zaklęcia, ma się rozumieć. Kto wie, czy po prostu nie włożyła mu zdjęcia do kieszeni. Zaczął grzebać w kieszeniach, lecz zaraz przypomniał sobie, że miało to być tylko ćwiczenie intelektu, mała rozrywka dla zmęczonego mózgu.
A więc dalej, odfajkować panią Gunnison. Kolej na Evelyn Sawtelle. Nagrana przez nią czuringa, instrument często służący do przywoływania deszczu, zgrabnie i w kategoriach magicznych tłumaczyłaby wczorajszą wichurę i dzisiejszą nawałnicę; w obu przypadkach z niepogodą jakiś związek mieli Sawtellebwie. I jeszcze podobny dźwięk w jego snach… Aż zmarszczył nos, zdegustowany.
Słyszał, jak z tyłu na werandzie Tansy przywołuje kota bębnieniem w blaszaną miskę.
A teraz ostatnie pechowe skaleczenia z innej perspektywy. Obsydianowy nożyk. Ostrze golarki. Uszkodzony rondel. Gwoździk od dywanu. Zapałka, którą poparzył się przed kilkoma minutami. Może na golarkę rzucono zły urok, podobnie jak na zaczarowane miecze i topory, przyprawiające o śmierć śmiałka, który nimi włada. Może ktoś ukradł okrwawiony nożyk z obsydianu i włożył go do wody, żeby rana się nie zabliźniała — zgodnie ze starodawnym przesądem.
Przed domem po chodniku dreptał pies. Wyraźnie słychać było człapanie.
Tansy wciąż przywoływała kota.
Być może nakazem jakiegoś czarownika miał zniszczyć samego siebie kawałek po kawałku, czy raczej milimetr po milimetrze, biorąc pod uwagę golarkę. To kompleksowo tłumaczyłoby wszystkie obrażenia. We śnie rozkazywał mu beznamiętny głos…
Pies skręcił na podjazd. Pazury zgrzytały na betonie.
Figury z tarota, nabazgrane przez Evelyn Sawtelle, byłyby głównym elementem jakiegoś magicznego mechanizmu kontrolnego. Rysunek człowieka i ciężarówki nabierał ponurej wymowy w świetle jego chorobliwych lęków.
Teraz miał wrażenie, że to jednak nie pies. Prędzej chłopak od sąsiadów przeciąga z mozołem nieokreślony ciężki przedmiot. Smyk cały swój wolny czas poświęcał na zbieranie dziadostwa.
— Totem! Totem! — rozległo się. — Chcesz tam zostać? W porządku, to nie przychodź!
Tansy zamknęła drzwi od podwórza.
I na koniec to wrażenie czyjejś obecności za plecami, z którym zdążył się już zżyć. Postać większa od niego, z wyciągniętymi drapieżnie łapami. Umykała w bok, ilekroć spoglądał przez ramię. Druga taka zagadkowa istota żyła w jego snach. Możliwe, że to ona do niego przemawiała. W takim razie…
Stracił cierpliwość. Ćwiczenie intelektu, dobre sobie! Chyba dla idiotów! Zgasił papierosa.
— Co mogłam, to zrobiłam. Kot nie dostanie kolacji, choćby miauczał pół nocy. — Tansy usiadła na poręczy fotela i położyła mu rękę na ramieniu. — Co słychać?
— Nic dobrego — odparł lekkim tonem.
— Stanowisko kierownika?
Pokiwał głową.
— Dostało się Herveyowi.
Tansy zaklęła siarczyście. Oto muzyka dla jego uszu!
— Co, chciałabyś wrócić do czarowania? — wypsnęło mu się niechcący. Zagryzł wargę.
Przyjrzała mu się uważnie.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Tak tylko żartowałem.
— No nie wiem. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo się o mnie martwisz, odkąd odkryłeś prawdę. Zastanawiasz się, czy nie drżę ze strachu o ciebie, czekasz na następne objawy. Kochanie, nie zaprzeczaj, to zupełnie normalne. Spodziewałam się, że przez pewien czas będziesz patrzył na mnie podejrzliwie. Jako wytrawny psycholog, nie wierzysz, że można migiem wyleczyć się z obsesji. A ja uwolniłam się od tego z taką radością, że twoja podejrzliwość wcale mi nie przeszkadza. Wiem, że z czasem minie.
— Słuchaj, skarbie, ja cię o nic nie podejrzewam, mówię szczerze — zaprotestował. — Może powinienem, ale tak nie jest.
Patrzyła na niego jak Sfinks szarozielonymi oczami.
— To czym się przejmujesz? — zapytała powoli.
— Ależ niczym. — Na tym gruncie musiał być szczególnie ostrożny.
Pokręciła głową.
— Nieprawda, martwisz się. Wiem, że są troski, którymi nie chcesz się ze mną podzielić. Mam rację?
Wlepił w nią spojrzenie.
Pokiwała głową.
— Kierownik wydziału, to raz. Pogróżki ze strony studenta, dwa. Do tego ta van Nice. Naprawdę sądziłeś, że uczelnia odmówi sobie przyjemności powiadomienia mnie o tych słodkich skandalach? — Uśmiechnęła się przelotnie, gdy chciał protestować. — Przecież wiem, że nie jesteś z tych facetów, którzy uwodzą kochliwe sekretarki i histeryczne pannice. — Na powrót spoważniała. — To są drobiazgi, z którymi łatwo sobie poradzić. Nie zwierzałeś mi się, bo myślałeś, że z obawy o ciebie wrócę do starych zwyczajów. Zgadza się?
— Tak.
— Ale coś mi mówi, że twój strach ma o wiele głębsze źródło. Dziś i wczoraj czułam, że chcesz poprosić mnie o pomoc, ale nie masz śmiałości.
Milczał, jakby szukał odpowiednich słów. Studiował jednocześnie jej twarz, usiłował dociec znaczenia najdrobniejszych zmarszczek wokół ust i oczu. Wydawała się ucieleśnieniem spokoju, lecz podejrzewał, że to jedynie przykrywka. Pomimo tego, co mówiła, zapewne wciąż stała nad przepaścią czarnej magii. Wystarczy lekko pchnąć, na przykład jednym nierozważnym zdaniem… Jak to się stało, do licha ciężkiego, że wplątał się w sieć swoich własnych zmartwień i głupich wytworów rozchwianej wyobraźni?!’Oto na wyciągnięcie ręki miał coś, co liczyło się najbardziej: umysł ukryty za gładkim czołem i jasnymi, szarozielonymi oczami. Pragnął oszczędzić temu umysłowi niedorzecznych wyobrażeń, które nękały jego ostatnimi dniami.
— Rzeczywiście, nie da się ukryć, martwiłem się o ciebie. Bałem się, że jeśli ci powiem, zaczniesz się zastanawiać, czy dobrze postąpiłaś. Może i źle zrobiłem, w sumie wszystkiego się domyśliłaś, ale tak właśnie myślałem. Teraz oczywiście widzę, że jesteś zdecydowana i mogę być z tobą szczery.
Ze zgrozą zauważył, jak łatwo okłamać ukochaną osobę.
Nie od razu ustąpiła.
— Jesteś pewien? Ciągle mi się zdaje, że coś taisz. — Nagle się uśmiechnęła i padła mu w objęcia. — Pewnie to krew MacKnightów, moich szkockich przodków — powiedziała ze śmiechem. — Straszne uparciuchy i monomani. Gdy już mamy fioła na jakimś punkcie, kompletnie nam odbija, ale gdy z czegoś rezygnujemy, nie namyślamy się długo. Jak Peter, mój stryjeczny dziadek. No wiesz, kiedy doszedł do wniosku, że nie ma Boga, jeszcze w tym samym dniu zrezygnował z urzędu prezbiteriańskiego ministra i wyrzekł się wiary chrześcijańskiej. I to w wieku siedemdziesięciu dwóch lat!