Выбрать главу

— Wsiadła do taksówki Jakea i pojechała — padła odpowiedź.

— Może nie zachowywał się tak bez powodu — zasugerował żołnierz.

Norman czuł, że nastawienie tłumu się zmienia.

— Nikt nie ma prawa napastować kobiety — burknął trzymający go mężczyzna.

Ten jednak, który trzymał go z drugiej strony, zwolnił ucisk i zapytał:

— Co pan na to? Ma pan coś na swoje usprawiedliwienie?

— Owszem, ale to moja sprawa.

Dał się słyszeć piskliwy kobiecy głos:

— Tyle hałasu o głupstwo!

— Zwykła kłótnia małżeńska — dodał ktoś z wyraźną kpiną.

Został puszczony, lecz nie bez sarkania.

— Wiedz pan — rzekł najbardziej zadziorny z napastników — że gdyby się poskarżyła, obiłbym panu mordę.

— W porządku — odparł Norman — miałby pan słuszny powód. — Szukał wzrokiem świstka papieru. — Może ktoś wie, dokąd kazała się zawieźć? — zapytał się ogółu.

Ze dwóch pokręciło głową, pozostali puścili pytanie mimo uszu. Nie przekonali się do niego na tyle, żeby od razu iść na współpracę. Zresztą całkiem możliwe, że w tym zamęcie mało kto słyszał pytanie.

Tłumek rozproszył się w milczeniu. Dopiero na boku ludzie zaczęli dyskutować o tym, co zaszło. Odjechały prawie wszystkie auta. Żołnierze powędrowali na ławeczkę, by tam poczekać na swój pociąg bądź autobus. Obok Normana pozostał tylko Alec.

Dostrzegł papierek w szparze między wytartymi deskami. Omal nie wpadł do środka. Zabrał go do taksówki i tam mu się dokładnie przyjrzał.

— No więc… dokąd teraz? — zapytał Alec niepewnym tonem.

Spojrzał na zegarek. Pięć po wpół do jedenastej. Niespełna półtorej godziny do północy. Mógłby podjąć różnorakie działania w celu odnalezienia Tansy, lecz ze względu na krótki czas miał ograniczone pole manewru. Jego mózg pracował ospale, niemal z bólem, jakby straszna istota, którą dojrzał za plecami Tansy, zamroczyła mu rozum.

Popatrzył na ginące w mroku zabudowania. Na niektórych lampach, po stronie zwróconej do morza, ostały się resztki czarnej farby, pamiątka po zaciemnieniach w czasie wojny. W bocznej uliczce ruszali się ludzie. Popatrzył na skrawek papieru.

Wytężał umysł, myśląc o Tansy. Zastanawiał się, jak jej najlepiej pomóc. Musiał w nią wierzyć ze wszystkich sił i z tej wiary czerpać natchnienie. Rzecz jasna, mógł uganiać się za nią wzdłuż nadbrzeżnej linii kolejowej, lecz Bóg jeden wiedział, dokąd zabrała ją taksówka. Mógł poszukać starego molo, przy którym zwykle pływali, żeby zdybać tam Tansy, albo też poczekać na powrót taksówki. Mógł również pójść na policję, przekonać ich — jeśli to możliwe — że jego żona usiłuje popełnić samobójstwo, i nakłonić do pomocy w poszukiwaniach.

To jednak nie koniec możliwości. Rozmyślał o tym, jak przyznała się do czarów, jak spalił ostatni amulet, jak nagle zadzwonili do niego Theodore Jennings i Margaret van Nice, jak borykał się na uczelni z nawałnicą nieprzyjemnych nowin i nieprzychylnych osób. Myślał też o idiotycznej napaści Jenningsa, nagraniach czuringi, zdjęciu smoka i rysunkach kart tarota. Rozmyślał o śmierci kota i błyskawicy z siedmioma odnogami, i swojej nieoczekiwanej podatności na drobne wypadki. Listę uzupełniały myśli samobójcze, pijackie omamy oraz jakiś stwór, który chwytał za ramiona i odbierał mowę. Na dokładkę zwidziało mu się, że coś się czai za plecami Tansy. O tak, było o czym rozmyślać.

Po raz kolejny spojrzał na świstek papieru i powziął decyzję.

— Macie tu hotel przy głównej ulicy, prawda? — zwrócił się do Aleca. — Niech mnie pan tam zawiezie.

14

„Eagle Hotel” — napisano na szybie złotymi zgłoskami w czarnej obwódce. Za szybą ukazywał swoje wnętrze wąski hol z sześcioma pustymi krzesłami.

Kazał taksówkarzowi zaczekać, a sam zarezerwował pokój na noc. W recepcji pracował podstarzały jegomość w jasnoniebieskim płaszczu. Z książki meldunkowej wynikało, że nikt ostatnio nie wynajmował pokoju. Wniósł bagaż na górę i prędko wrócił do holu.

— Byłem tu dziesięć lat temu — rzekł do recepcjonisty. — Zdaje się, że macie tu cmentarz pięć przecznic stąd, idąc w głąb lądu.

Mężczyzna otworzył szerzej oczy.

— Cmentarz komunalny? Zaledwie trzy przecznice, a potem półtorej w lewo. Ale… — Odchrząknął znacząco, jakby chciał o coś spytać.

— Dziękuję — powiedział Norman.

Po chwili namysłu zapłacił Alecowi, który z widoczną ulgą odpalił wóz, i ruszył główną ulicą w kierunku przeciwnym do zatoki.

Po przejściu pierwszej przecznicy przestał mijać sklepy. Po tej stronie miasta szybko zaczynały się peryferie. Światło paliło się w rzadko którym domu, a gdy skręcił w lewo, zniknęły uliczne latarnie.

Cmentarna furta była zamknięta. Starając się nie hałasować, pełzł po omacku wzdłuż zarośniętego ogrodzenia, aż trafił na niewysokie drzewo, którego najniższy konar mógł wytrzymać ciężar człowieka. Położył ręce na murku, wlazł na niego i ostrożnie zsunął się po drugiej stronie.

Wokół panowały nieprzeniknione ciemności. Usłyszał szelest, jakby spłoszył jakiegoś zwierzaka. Posługując się raczej dotykiem niż wzrokiem, namacał nagrobek. Płyta była cienka, wyszczerbiona, dołem omszała i nieco przekrzywiona. Prawdopodobnie z połowy ubiegłego wieku. Rozgrzebał ziemię, żeby napełnić wyciągniętą z kieszeni kopertę.

Gdy z powrotem przełaził przez murek, narobił — jak mu się zdawało — wielkiego hałasu w zaroślach, lecz ulica była nieodmiennie pusta.

Wracając do domu, spojrzał na niebo, odszukał Gwiazdę Polarną i ustalił, na którą stronę świata wychodzą okna jego pokoju.

W lobby czuł, jak zaciekawiony recepcjonista przewierca go wzrokiem.

Pokój tonął w mroku. Przez otwarte okno wpadało chłodne, słone powietrze. Zamknął drzwi na klucz, zatrzasnął okno, spuścił żaluzje i dopiero wtedy włączył światło. Ostry blask lampy sufitowej ujawnił wnętrze pokoju w całej jego obskurnej prostocie. Jedynym ukłonem w stronę nowoczesności był aparat telefoniczny.

Wyciągnął z kieszeni kopertę i zważył ją w dłoni. Jego usta ułożyły się w gorzkim uśmiechu. Raz jeszcze przeczytał, co było napisane na świstku papieru:

… garść ziemi z cmentarza, a potem wszystko zawiń we flanelę, w odwrotnym kierunku. Rozkaż mnie powstrzymać. Rozkaż, bym została sprowadzona do ciebie.

Ziemia z cmentarza. Właśnie na nią się natknął w garderobie Tansy. Od niej się wszystko zaczęło. Teraz sam ją zbierał.

Spojrzał na zegarek. Dwadzieścia po jedenastej. Uprzątnął stół i postawił go na środku pokoju. Przy krawędzi skierowanej na wschód wbił scyzoryk. „W odwrotnym kierunku” znaczyło przeciwnie do ruchu słońca, a więc z zachodu na wschód.

Położył na stole niezbędne składniki, odciął z brzegu szlafroka kawałek flaneli i zestawił cztery części instrukcji. Jego rysy wciąż wykrzywiał grymas obrzydzenia.

Najważniejsze fragmenty niekompletnych wiadomości, złożone w całość, przedstawiały następującą treść: Weź cztery kawałki sznurka długości czterech cali i kawałek nici z jelita, kawałek platyny lub irydu, kawałek magnetytu oraz igłę gramofonową, która posłużyła do odsłuchania jedynie „IX Sonaty” Skriabina. Z czterech białych sznurków wykonaj węzeł babski, prosty, płaski i kocią łapę. Na nici z jelita zawiąż węzeł ratowniczy. Dodaj garść ziemi z cmentarza, a potem wszystko zawiń we flanelę, w odwrotnym kierunku. Rozkaż mnie powstrzymać. Rozkaż, bym została sprowadzona do ciebie.