Выбрать главу

— Tansy — zaczął z wahaniem — jak to się stało, że wszystkie trzy są czarownicami?

— Ano stało się.

W pokoju zaległa cisza. Norman, zasępiony, roztrząsał w myślach temat paranoi.

— Tansy — wydusił z siebie po chwili — wiesz, co to oznacza? Że wszystkie kobiety są czarownicami.

— Tak.

— Ale jak można zawsze…?

— Pst! — Ów dźwięk był równie cichy co syk pary uchodzącej z kaloryfera, a jednak Norman zamilkł jak niepyszny. — Idzie.

— Kto?

— Pokojówka. Schowaj się, to coś zobaczysz.

— Mam się schować?

— Tak.

Gdy się doń zbliżyła, cofnął się mimowolnie. Położył dłoń na drzwiach.

— Do garderoby? — spytał, zwilżywszy usta językiem.

— Tak. Skryj się tam, a coś ci udowodnię.

Usłyszał kroki w korytarzu. Zmarszczył czoło w rozterce, po czym zrobił, jak kazała.

— Zostawię lekko uchylone drzwi — powiedział.

Skinęła głową jak robot.

Rozległo się pukanie, potem kroki Tansy i odgłos otwieranych drzwi.

— Pani mnie wzywała? — Wbrew jego oczekiwaniom mówiła to młoda osoba. Zdawało się, że z trudem przełknęła ślinę.

— Tak. Wyczyścisz i wyprasujesz moje rzeczy. Zamokły w słonej wodzie. Wiszą na brzegu wanny. Idź po nie.

Pokojówka znalazła się w jego polu widzenia. Pomyślał, że za kilka lat będzie gruba, na razie jednak miała miłą powierzchowność, mimo iż słaniała się sennie. Włożyła sukienkę, lecz nie rozczesała włosów i przyszła w pantoflach.

— Uważaj na żakiet, to wełna — dodała Tansy tonem tak samo beznamiętnym, jak przedtem w rozmowie z nim. — Masz się wyrobić w godzinę.

Norman czekał na słowa sprzeciwu, lecz pokojówka nie oprotestowała tego szalonego polecenia.

— W porząsiu, psze pani — odpowiedziała dziewczyna. Sekundę później wychodziła z łazienki z mokrym ubraniem byle jak przewieszonym przez rękę, jakby pragnęła stąd czym prędzej umknąć, nim pod jej adresem padną następne słowa.

— Zaczekaj no, dziewczyno. Chcę ci zadać pytanie. — Tym razem Tansy mówiła trochę głośniej. Taka drobna zmiana, a wymusiła na pokojówce bezwzględny posłuch.

Gdy dziewczyna zwolniła i odwróciła się niechętnie, Norman mógł się przyjrzeć jej obliczu. Żony nie widział — zasłaniały ją drzwi — widział jednak strach malujący się na zaspanej twarzy dziewczęcia.

— Słucham, psze pani — bąknęła.

Nastąpiło długie milczenie. Z tego, jak dziewczyna kuli się, przyciskając do piersi mokre ubranie, należało wnosić, że Tansy uniosła wzrok i zajrzała jej głęboko w oczy.

W końcu się odezwała:

— Znasz łatwiejszy sposób załatwiania spraw? Sposoby zdobywania i chronienia?

Norman gotów był przysiąc, że dziewczyna zadrżała, słysząc ostatnie słowa.

Pokręciła głową i wymamrotała:

— Nie, psze pani. Nie wiem, o czym pani mówi.

— A więc nie dowiedziałaś się, jak sprawić, żeby spełniały się życzenia? Nie uprawiasz magii, nie formułujesz zaklęć, nie rzucasz uroków? Nie znasz tej sztuki?

— Nie… — odpowiedziała dziewczyna słabowitym głosikiem. Próbowała uciec wzrokiem. Bez skutku.

— Czemu kłamiesz?

Dziewczyna wierciła się w miejscu i kurczowo krzyżowała ręce na piersi. Była tak przerażona, że Norman miał ochotę wyjść i położyć temu kres. Zwyciężyła jednak ciekawość.

— Psze pani, tego się nie mówi… — załamała się dziewczyna.

— Mnie możesz powiedzieć. A więc jakich procedur używasz?

Dziewczyna szczerze się zmieszała, słysząc trudne słowo.

— Nie wiem, psze pani, nie znam się. Ino kapkę umiem. Jak mój chłopak szedł do wojska, trochę poczarowałam, boby ranny został albo zastrzelony. I urok na niego rzuciłam, coby go do kobiet nie ciągnęło. Czasem mi się uda odegnać chorobę. Umiem tyle co nic, naprawdę. I nie zawsze mi wychodzi. Są rzeczy, o których mogę sobie tylko pomarzyć. — Wyraźnie rozwiązał jej się język.

— Rozumiem. Gdzie się tego nauczyłaś?

— A to od mamy w dzieciństwie, a to od pani Neidel. Zna zaklęcia, co chronią przed kulami. Dostała je od babci; jej krewni walczyli na wojnie w Europie dawno temu. Ale kobiety rzadko mówią sobie takie rzeczy. Parę zaklęć wymyśliłam sama. Robiłam próby, aż w końcu zadziałały. Nie powie pani nikomu?

— Nie. Spójrz na mnie. Co się ze mną stało?

— Nie wiem, psze pani, szczerze. Proszę mnie już nie męczyć.

Wynikający z przerażenia opór dziewczyny był tak przejmujący, że Norman zezłościł się na Tansy. Aż nagle przypomniał sobie, że istota za drzwiami nie jest zdolna do okrucieństwa czy życzliwości.

— Chcę, żebyś mi powiedziała.

— Nie wiem, co mam mówić, psze pani. Pani jest… nieżywa. — Padła na kolana. — Błagam, niech mi pani nie zabiera duszy. Błagam!

— Nie odbiorę ci duszy. Nie wiem, kto by na tym lepiej wyszedł. Możesz odejść.

— Dziękuję, najmocniej dziękuję! — Dziewczyna pośpiesznie zebrała porozrzucane ubrania. — Zaraz będą gotowe, migiem się uwinę. — I wypadła na korytarz.

Dopiero pierwsze poruszenie uświadomiło Normanowi, jak bardzo bolą go mięśnie, zdrętwiałe w czasie tych kilku minut wytężonego podglądania. Postać w szlafroku i ręczniku siedziała w identycznej pozycji jak ostatnim razem, gdy ją widział: dłonie luźno splecione, oczy skierowane tam, gdzie niedawno stała pokojówka.

— Skoro o tym wiedziałaś — spytał bez ogródek, wciąż zahipnotyzowany tym, czego był świadkiem — czemu zgodziłaś się przestać, gdy prosiłem cię o to w tamtym tygodniu.

— Kobieta ma dwie natury. — Rzekłby kto, mumia zdradza wiedzę tajemną. — Z jednej strony racjonalna jak mężczyzna. Z drugiej, dysponuje wiedzą. Mężczyźni żyją w ścisłej izolacji, są jak wyspy na oceanie magii, chronieni racjonalnym myśleniem i staraniem żon. Izolacja daje im większą siłę przebicia w działaniu i myśleniu, ale wiedza należy do kobiet. Kobiety mogłyby jawnie rządzić światem, lecz nie chcą się trudzić i brać na siebie odpowiedzialności. Mężczyźni mogą być lepsi w sztuce magii. Nawet w dzisiejszych czasach jest kilku czarowników, lecz niewielu. W tamtym tygodniu miałam pewne podejrzenia, z których się nie zwierzałam. Też umiem racjonalnie patrzeć na świat, w dodatku chciałam być blisko ciebie pod każdym względem. Jak to kobieta, miałam wątpliwości. Po zniszczeniu amuletów i talizmanów chwilowo stałam się ślepa na działanie magii. Tak samo ktoś przyzwyczajony do dużych dawek leku nie reaguje na małe dawki. Brała we mnie górę racjonalna natura. Przez kilka dni cieszyłam się złudnym poczuciem bezpieczeństwa. Dopóki zdrowy rozsądek nie powiedział mi, że padłeś ofiarą magii. Podczas podróży sporo się dowiedziałam, częściowo od tego, który chodzi za mną. Wracamy do Hempnell? — dodała niewinnym tonem chytrego dziecka.

Zadzwonił telefon. Recepcjonista tak się zacietrzewił, że bełkotał niezrozumiale, strasząc policją i wyrzuceniem z pokoju. Aby go udobruchać, Norman obiecał, że za moment do niego zejdzie.

Staruszek czekał zaraz pod schodami.

— Słuchaj no, panie — zaczął, grożąc palcem — rad bym się dowiedzieć, co tu się wyrabia! Sissy zlatuje z góry biała jak prześcieradło. Nic nie mówi, jeno trzęsie się jak osika. To moja wnuczka. Załatwiłem jej robotę i poczuwam się do odpowiedzialności. Wiem, co to hotel, pracuję tu całe życie. Wiem, jacy ludzie tu przychodzą. Czasem chłopy z babami wspólnie próbują bałamucić dziewczęta. Nie myśl pan, że się czepiam, jeno pańska małżonka przybyła tu w dziwnym stanie. Kiedy kazała dzwonić po Sissy, myślałem, że chora albo co. Ale skoro chora, czemuś pan nie wołał lekarza? I co to za przesiadywanie do czwartej nad ranem? Dzwoniła pani Thompson z pokoju obok. Skarży się, że głosy słychać. Hałasu nie ma, ale się przestraszyła. Mam prawo wiedzieć, co się dzieje.