Выбрать главу

Norman, całkiem jak podczas poważnego wykładu, rozłożył obawy staruszka na czynniki proste, aż wydały się trywialne. Wyglądał na ważną osobę i to procentowało. Recepcjonista jeszcze trochę pozrzędził i jakoś dał się udobruchać. Poczłapał do swojej kanciapki.

Norman wspiął się na schody. Na piętrze usłyszał dzwonek telefonu. Nim przeszedł korytarz, dzwonienie ustało.

Otworzył drzwi. Tansy stała przy łóżku i rozmawiała przez telefon. Czarna, matowa słuchawka, umieszczona między ustami a uchem, podkreślała bladość warg i policzków oraz biel ręcznika.

— Mówi Tansy Saylor — powiedziała beznamiętnie. — Chcę odzyskać duszę… Nie słyszysz, Evelyn? — dodała po chwili milczenia. — Mówi Tansy Saylor. Chcę odzyskać duszę.

Zupełnie zapomniał o rozmowie telefonicznej, którą zamówił w chwili gniewnego wzburzenia. Wywietrzało mu z głowy wszystko, co zamierzał powiedzieć.

Ze słuchawki wydostał się przeciągły lament. Tansy nie dała się zbić z tropu:

— Mówi Tansy Saylor. Chcę odzyskać duszę.

Postąpił krok w jej stronę. Wycie przerodziło się w dziki skowyt, przemieszany z szumem porywistego wiatru. Wyciągnął rękę, żeby wziąć słuchawkę, lecz Tansy błyskawicznie się odwróciła i z telefonem coś się stało.

Kiedy martwy przedmiot zaczyna się zachowywać, jakby było w nim życie, zachodzi podejrzenie złudzenia. Przykładowo ołówek: można nim manipulować tak sprytnie, że wydaje się zginać niczym gumka. A Tansy trzymała słuchawkę w ręku i trzęsła nią tak gwałtownie, że trudno było jasno ocenić sytuację.

Tak czy inaczej, odnosił wrażenie, że słuchawka, nagle elastyczna, skręca się na podobieństwo tłustego, czarnego robaka, a następnie przywiera do skóry i niczym drapieżna dwustronna łapa wbija się w policzek i miejsce tuż pod uchem. Razem z wyciem słychać było stłumiony odgłos ssania.

Zareagował niezwłocznie, instynktownie i ze zdumiewającym skutkiem. Upadłszy na kolana, wyrwał kabel z gniazdka. Sypnęły się niebieskie iskry. Luźny koniec śmignął w powietrzu i, skręcając się niczym ranny wąż, owinął mu rękę. Miał wrażenie, że kabel zadygotał spazmatycznie, nim zwiotczał. Wstając, zerwał go z siebie ze zgrozą i obrzydzeniem.

Słuchawka upadła na ziemię. Zwyczajna, najnormalniejsza w świecie słuchawka. Trącił ją butem. Rozległ się głuchy trzask i przesunęła się po podłodze jak zwykły przedmiot. Schylił się i po chwili wahania ostrożnie ją dotknął. Zgodnie z oczekiwaniami, była twarda i sztywna.

Popatrzył na Tansy. Nie ruszała się z miejsca. Na twarzy nie odbijał się nawet cień strachu. Z obojętnością maszyny uniosła dłoń, by wolno rozmasować policzek i szyję. Z kącika ust sączyła się krew.

Oczywiście, mogła uderzyć się słuchawką w usta i skaleczyć wargę.

Ale przecież sam widział…

Jednakowoż… mogła w zdenerwowaniu trząść słuchawką, która tylko wyglądała tak, jakby się zginała.

Tylko że wcale tak nie wyglądała. Zobaczył rzeczy, które… przeczyły zdrowemu rozsądkowi. Co prawda, ciągle stykał się z takimi ostatnimi czasy.

Na drugim końcu linii rzeczywiście była Evelyn Sawtelle. Wszak słyszał między innymi dźwięk czuringi. Nie widział w tym nic nadprzyrodzonego. Jeśli nagranie czuringi puszczano przy słuchawce, tak właśnie musiało brzmieć. Nie było mowy o pomyłce. Powinien trzymać się faktów.

Ta myśl go zelektryzowała. Zawrzał gniewem. Sam się zdziwił, skąd w nim tyle nienawiści do tej baby o małych, mętnych oczkach. Przez chwilę czuł się jak inkwizytor, któremu przedstawiono dowody złych zaklęć. Przeleciały mu przez głowę myśli o ławie tortur, łamaniu kołem i hiszpańskim bucie. Groteskowe wizje średniowiecza ustąpiły, lecz złość pozostała, sprowadzona do postaci niesłabnącego poczucia krzywdy.

Cokolwiek spotkało Tansy, z całą pewnością przyczyniły się do tego Evelyn Sawtelle, Hulda Gunnison i Flora Carr. Wystarczyło przypomnieć sobie, jak się zachowywały. Kolejny fakt, którego musiał się trzymać. Ponosiły winę niezależnie od tego, czy wszczęły przeciwko Tansy szatańską i szalenie przebiegłą kampanię mętnych podszeptów, czy też walczyły z nią innymi, nieznanymi sposobami.

Prawnik ani psychiatra nic by tu nie wskórał. Był jedynym człowiekiem na świecie, który mógł uwierzyć i zrozumieć to, co się działo w ciągu ostatnich dni. Musiał sam ruszyć w bój, posługując się ich własną bronią — właśnie owymi nieznanymi sposobami.

O tak, powodzenie zależało od tego, czy bezkrytycznie zawierzy tym sposobom.

Tansy przestała pocierać twarz. Oblizała wargę, na której zasychała krew.

— Jedziemy do Hempnell?

— Tak!

16

Rytmiczny zgrzyt i stukot pociągu, kołysanka epoki maszyn. Norman słyszał sapanie silnika. Za oknem przedziału przesuwały się rozległe, zielone pola, zgrzane w upale, uśpione w południowym słońcu. Z rzadka pojawiały się rolnicze obejścia, stada bydła i konie — wszystko znieruchomiałe w skwarnym powietrzu. Sam by się chętnie zdrzemnął, lecz wiedział, że sen nie przyjdzie. A jeśli chodzi o Tansy, to najwyraźniej nie potrzebowała snu.

— Chciałbym przemyśleć parę spraw — powiedział. — Daj znać, jeśli usłyszysz coś niepokojącego lub niezrozumiałego.

Kątem oka widział, jak postać siedząca między nim a oknem kiwa głową.

Uświadomił sobie, że straszne są takie zdolności przystosowawcze, które pozwalają przywyknąć nawet… do niej. Nie minął drugi dzień, a już używał jej w charakterze myślącej maszyny; pytał o wspomnienia czy wnioski tak samo, jak pan zwraca się do służącego, by włączył gramofon i puścił taką a taką płytę. Równocześnie zdawał sobie sprawę, że utrzymywanie z nią tak bliskiego kontaktu tylko dlatego stało się znośne, ponieważ nauczył się panować nad tym, co myśli i robi. Podobnie jak umiał patrzeć na nią, a zarazem nie patrzeć prosto w oczy. Pocieszał się nadzieją, że to tylko stan przejściowy. Gdyby jednak dopuścił do siebie myśl, że będzie do końca życia jadł i dzielił łoże z tą zimną istotą, pustą i nieczułą…

Inni też dostrzegali różnice, a jakże. Chociażby wczoraj w Nowym Jorku, w zatłoczonych przejściach. Ludzie mimowolnie odsuwali się na bok, żeby jej nie dotykać. Niejeden raz zauważył, jak wodzą za nią wzrokiem, powodowani ciekawością i lękiem. A ta kobieta, co się rozdarła wniebogłosy… Na szczęście prędko rozpłynęli się w tłumie.

Krótki pobyt w Nowym Jorku pozwolił mu przemyśleć pewne palące kwestie, lecz ucieszył się, gdy wreszcie mogli ruszać w drogę. Przedział w wagonie wydawał się ostoją prywatności.

Czym zwracała na siebie uwagę? Otóż patrząc z bliska, można było stwierdzić, że ciężki makijaż krzykliwie, wręcz groteskowo kontrastuje z trupią bladością skóry, a puder niezupełnie zakrywa ciemne, wstrętne zsinienie przy ustach. Pomagała jednak woalka i należałoby przyglądać się naprawdę uważnie. Makijaż nałożono z teatralną pieczołowitością. Czy ludzi dziwił jej sposób chodzenia? Czy może to, jak wisiało na niej ubranie? Wyglądała w nim trochę jak strach na wróble, aczkolwiek trudno to było wytłumaczyć. A może rzeczywiście powinien się zastanowić nad słowami pokojówki w Bayport?

Co jeszcze do niego dotarło: błądził myślami nie wiadomo gdzie prawdopodobnie dlatego, że wzdragał się przed odrażającym zadaniem, którym się obarczył — zadaniem, przed którym czuł wewnętrzny opór, ponieważ wydawało się o tyle niestosowne… co konieczne.