— Magia jest nauką praktyczną — zwrócił się do ściany w prędkich słowach, jakby dyktował. — Między prawem fizyki i magiczną formułą istnieje przeogromna różnica. To pierwsze za pomocą zwięzłych, matematycznych symboli opisuje ogólnie obowiązujące zależności przyczynowo-skutkowe. Ta druga zaś pozwala osiągnąć konkretny cel, przy czym liczy się motywacja osoby ją stosującej, objawiająca się w chciwości, miłości, pragnieniu zemsty. Gdy tymczasem powodzenie eksperymentu fizycznego z reguły nie zależy od nastawienia eksperymentatora. Krótko mówiąc, właściwie nie ma czegoś takiego jak czysta magia, odpowiadająca czystej nauce. Ta różnica między fizyką a magią wynika wyłącznie z uwarunkowań dziejowych. Fizyka rodziła się jako odmiana magii, wystarczy przywołać alchemię czy matematyczny mistycyzm Pitagorasa. Dzisiejsza fizyka ma zastosowanie w praktyce nie mniejsze niż magia, której jednak brakuje teoretycznych podwalin. Tego rodzaju podwaliny można by stworzyć poprzez zgłębianie prawideł czystej magii, a także badanie i porównywanie zaklęć magicznych ludów z różnych epok w celu wyodrębnienia formuł podstawowych, dających się opisać matematycznymi symbolami i mających szerokie zastosowanie. Ludzi parających się magią najczęściej interesują doraźne korzyści, nie przejmują się teorią. Badania naukowe dały po latach, bynajmniej nie w drodze przypadku, rezultaty o wielkim znaczeniu praktycznym, zatem badania zjawisk magicznych mogłyby kiedyś być równie owocne. W rzeczy samej, prace Josepha Rhine’a na Uniwersytecie Duke’a zbliżyły go do czystej magii, pozwoliły mu zebrać mnóstwo dowodów na istnienie zdolności jasnowidzenia, przepowiadania przyszłości i telepatii. Wyniki badań potwierdzały obecność bezpośredniej więzi między umysłami, dzięki której mogły się ze sobą błyskawicznie kontaktować, nawet jeśli ludzie znajdowali się na przeciwległych krańcach ziemi. — Zrobił sobie przerwę, po czym dodał: — Domena magii jest pokrewna domenie fizyki w tym, że dotyczy określonych sił i materiałów, choć są one…
— Moim zdaniem, jest bardziej pokrewna domenie psychologii — przerwała mu Tansy.
— Jak to? — Ciągle patrzył w ścianę.
— Ponieważ chodzi o kontrolę nad innymi istotami, o przyzywanie ich i skłanianie do wykonywania specyficznych poleceń.
— Ciekawa uwaga, chociaż ryzykowna. Na szczęście magiczne formuły zawsze się sprawdzają, jeśli tylko są właściwie zbudowane, mimo że nie jest nam znana prawdziwa natura istot, do których się odnoszą. Ale też nie wymagamy od fizyka, żeby zobrazował nam wygląd atomu, nawet gdyby, w co wątpię, dało się go jednoznacznie zobrazować. Analogicznie, czarownik nie musi opisywać wyglądu i zachowania przyzywanych istot, dlatego spotykamy w literaturze odwołania do nieokreślonych i bezimiennych straszydeł. Idąc jednak twoim tropem, wiele, że tak powiem, nieosobowych sił po wnikliwej analizie uzyskuje coś na kształt osobowości. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że jakaś nauka pokrewna psychologii opisuje zachowanie pojedynczego elektronu, wszystkie jego humory i zachcianki, choć elektrony w grupie przestrzegają stosunkowo prostych praw, podobnie jak masy ludzkie. To samo dotyczy, nawet w większej mierze, podstawowych elementów magii. Częściowo dlatego procesy magiczne są tak zawodne i niebezpieczne. I dlatego można łatwo zniweczyć ich działanie, jeśli potencjalna ofiara ma się na baczności, tak samo jak twoje zaklęcia są, jak nam się wydaje, niszczone, odkąd pani Gunnison ukradła twój zeszyt. — Przedstawiał swój wywód wyjątkowo napuszonym tonem, ale tylko dzięki temu suchemu, belferskiemu sposobowi wysławiania się mógł to ciągnąć. Wiedział, że jeśli pozwoli sobie na potoczny język, będzie miał wkrótce mętlik w głowie. — Należy wziąć pod uwagę jeszcze jedną nader ważną rzecz — podjął szybko. — Magia wydaje się nauką zasadniczo zależną od środowiska, mianowicie od sytuacji na świecie i wpływów kosmicznych w danej chwili. Weźmy taką geometrię euklidesową: użyteczna na Ziemi, w głębinach kosmosu ustępuje miejsca nieeuklidesowej. To samo dotyczy magii, lecz w dużo większym stopniu. Podstawowe, sprecyzowane formuły magiczne zmieniają się wraz z upływem czasu, wymagają ciągłego doprecyzowywania, choć całkiem możliwe, że kiedyś odkryjemy formuły nadrzędne, regulujące proces zmian. Spekuluje się, że prawa fizyki przejawiają podobną tendencję do ewoluowania; gdyby jednak naprawdę ewoluowały, odbywałoby się to nieporównanie wolniej niż w przypadku magii. Na przykład niektórzy przypuszczają, że w rezultacie starzenia się światło biegnie coraz wolniej. Prawa magii muszą ulegać szybszym przeobrażeniom, albowiem magia polega na kontaktach między światem materialnym a inną sferą bytu, a kontakty te są złożone i mogą podlegać nagłym zaburzeniom. A taka astrologia! Po upływie tysięcy lat, wskutek precesji osi ziemskiej, Słońce znajduje się w danej porze roku w zupełnie innym gwiazdozbiorze zodiakalnym. O człowieku urodzonym, dajmy na to, 22 marca, nadal mówi się, że jest spod znaku Barana, chociaż Słońce przebywa wtedy w gwiazdozbiorze Ryb. Nieuwzględnianie tej zmiany, odkąd sformułowano pierwsze zasady astrologii, sprawiło, że są przestarzałe i nieadekwatne do…
— Moim zdaniem — odezwała się Tansy, jakby nagle włączyła się płyta gramofonowa — astrologia zawsze była traktowana z przymrużeniem oka. To pseudonauka, powszechnie mylona z prawdziwą magią, będąca jej zewnętrzną fasadą. Tak sądzę.
— Prawdopodobnie masz słuszność. Po części dlatego magia jako nauka cieszy się tak złą sławą. I właśnie do tego zmierzam. Powiedzmy, że w ciągu ostatnich kilku tysięcy lat podstawowe prawdy naukowe, jak trzy zasady dynamiki Newtona, zmieniałyby się kilkakrotnie. Formułowanie zasad fizycznych byłoby znacznie utrudnione. W zależności od epoki te same eksperymenty dawałyby różny wynik. Ale tak właśnie się dzieje w przypadku magii. Oto przyczyna, dla której ludzie stale wyśmiewają magię, a trzeźwo myślące umysły mają ją w pogardzie. Pamiętasz, co mówił stary Carr o rozdaniach kart w brydżu? Po kilku przetasowaniach niezliczonych kosmicznych wpływów zasady magii ulegają zmianie. Bystre oko dostrzeże zmiany, lecz należałoby prowadzić ciągłe eksperymenty metodą prób i błędów, żeby sensownie zaszeregować niedopracowane magiczne formuły. Zwłaszcza że nie zostały odkryte formuły podstawowe i nadrzędne. Może konkretny przykład: formuła, z której korzystałem w niedzielę w nocy. Nosi znamiona niedawnych modyfikacji. Co było wcześniej, nim zaczęto stosować igłę gramofonową?
— Wierzbowy gwizdek o specjalnym kształcie, którym tylko raz zagwizdano.
— A platyna i iryd?
— Pierwotnie wymienia się srebro, lecz skuteczniejszy jest cięższy metal. Jednak ołów okazał się zupełnie nieprzydatny. Nawet raz próbowałam. Przypuszczam, że pod wieloma względami za bardzo różni się od srebra.
— Otóż to! Metoda prób i błędów. Co więcej, bez szczegółowych badań nie wiadomo, czy wszystkie składniki magicznej formuły naprawdę są konieczne. Przydałoby się porównanie formuł stosowanych przez ludzi różnej narodowości w różnych krajach. Dowiedzielibyśmy się, które składniki występują we wszystkich formułach, a więc są niezbędne, a z których można zrezygnować.
Rozległo się ciche pukanie. Norman wypowiedział kilka słów, na co postać w korytarzyku odsunęła zasłonę w drzwiach i przed ich otworzeniem spojrzała w okno, jakby ciekawił ją wyłącznie widok pól.
Nadeszła pora lunchu, tyle samo spóźniona co wcześniej pora śniadania. Zmieniła się twarz chłopaka: przedtem hebanowa, teraz w kolorze kawy. Być może poprzedni kelner, który okazywał rosnący przestrach z każdą kolejną wizytą w ich przedziale, wolał wysłać po hojny napiwek kogoś innego.