Z mieszaniną ciekawości i zniecierpliwienia Norman czekał na reakcję nowo przybyłego. Był w stanie ją przewidzieć. Najpierw szybkie, przenikliwe spojrzenie na osobę siedzącą przy oknie. Prawdopodobnie byli najbardziej zagadkowymi pasażerami pociągu. Następnie spojrzenie dłuższe, spode łba, gdy chłopak będzie rozkładał stolik, skutkujące wytrzeszczem oczu. Po ciemnej skórze przejdzie mrowie. Potem będą już tylko krótkie, wręcz niechętne spojrzenia z towarzyszeniem narastającego skrępowania, widocznego w niezręcznym obchodzeniu się ze szklankami i talerzami. Na koniec przesadny uśmiech i w nogi.
Norman wtrącił się tylko raz — kładąc noże i widelce tak, żeby leżały prostopadle do pierwotnego położenia.
Posiłek był skromny niczym głodowa racja. W czasie jedzenia nie podnosił wzroku. W tym mechanicznym posilaniu się było coś o wiele gorszego niż zwierzęca łapczywość. Po lunchu usiadł wygodnie i sięgnął po papierosa.
— Aby o czymś nie zapominasz? — padło pytanie pozbawione akcentów.
Wstał, zgarnął resztki jedzenia do małego papierowego pudełeczka i owinął je serwetką, którą uprzednio wytarł do sucha talerze. Potem schował pudełeczko do walizki, gdzie już spoczywała koperta ze ścinkami jego paznokci. Między innymi to właśnie widok czystej zastawy po śniadaniu napędził stracha pierwszemu kelnerowi, lecz Norman konsekwentnie przestrzegał wszystkich zakazów i nakazów, przy których obstawała Tansy.
Tak więc zbierał resztki jedzenia. Baczył, by noże i inne ostre narzędzia nie były wymierzone w niego lub jego towarzyszkę podróży. Spał z głową bliżej lokomotywy, czyli też celu podróży. Wcielił w życie całą masę zaleceń. Jednym z nich było jedzenie bez świadków, które jednak miało więcej dobrych stron.
Spojrzał na zegarek. Na miejscu będą za półtorej godziny. Nie wiedział, że już dojeżdżają. Poczuł nikły opór; powietrze zdawało się zagęszczać, jakby odpychała go cała leżąca naprzeciwko kraina. W głowie wrzało od kwestii wymagających rozważenia.
Odwracając się w bok, zapytał:
— Mitologia mówi, że dusze można uwięzić w rozmaity sposób: w pudełku, węzłach, zwierzętach, kamieniu. Coś ci wiadomo na ten temat?
Jak się tego obawiał, pytanie spotkało się ze zwyczajną reakcją. W słowach odpowiedzi pobrzmiewała ta sama tępa natarczywość co pierwszym razem, kiedy je usłyszał.
— Chcę odzyskać duszę.
Zacisnął dłonie splecione na kolanach. Oto dlaczego dotąd unikał tej drażliwej kwestii. A jednak musiał wiedzieć więcej, jeśli to było możliwe.
— Właściwie to gdzie jej szukać?
— Chcę odzyskać duszę.
— Oczywiście. — Z trudem panował nad głosem. — Ale jak konkretnie można ją schować? Lepiej będzie, jak się dowiem.
Po dość długim milczeniu Tansy odezwała się głosem robota, naśladując jego profesorski sposób mówienia:
— Naturalnym środowiskiem duszy jest ludzki mózg. Na swobodzie dusza natychmiast szuka podobnego środowiska. Dusza i ciało to dwie odrębne istoty, żyjące ze sobą w tak zażyłej symbiozie, że mogą uchodzić za jeden byt. Prawdopodobnie ta zażyłość pogłębiała się z upływem wieków. Kiedy umiera ciało, w którym przebywa dusza, zazwyczaj nie jest w stanie uciec i wydaje się, że też ginie. Jednak pewne nadprzyrodzone sposoby pozwalają oderwać duszę od ciała. Jeżeli nie zdoła wrócić do człowieka, nieprzeparta siła ciągnie ją do innego, niezależnie od tego, czy ten ktoś ma już duszę. Uwięziona w mózgu porywacza, siłą rzeczy widzi i czuje, co porabia dusza gospodarza. To chyba jest dla niej najcięższą udręką. Na czole Normana pojawiły się krople potu.
— Jaka jest Evelyn Sawtelle? — Głos mu nie zadrżał, lecz słowa padały z nienaturalnym trudem, niemalże wydyszane.
Odpowiedziała chłodnym tonem, jakby czytała skrócony opis polityka:
— Zabiega przede wszystkim o prestiż społeczny. Ciągle się stara, bez powodzenia, dołączyć do śmietanki towarzyskiej. Widzi dla siebie romantyczną przyszłość, ale że jej wygórowane marzenia nie mają szansy się spełnić, jest pruderyjna, zarozumiała i propaguje surowy styl życia. Jeśli chodzi o męża, to czuje się pokrzywdzoną przez los; codziennie się boi, że mąż straci pozycję, którą mu wypracowała. A że nie wierzy w swoje siły, ucieka się do złośliwości i aktów okrucieństwa. Teraz jest przerażona i ma się na baczności. Dlatego przywitała nas gotowym zaklęciem, gdy zadzwonił telefon.
— A pani Gunnison. Co o niej myślisz?
— To kobieta pełna wigoru, z apetytem na życie. Jest dobrą żoną i gospodynią, lecz zużywa do tego ułamek swej energii. Powinna zarządzać książęcymi włościami. Ma naturę tyrana i bezpardonowo dąży do swego. Pragnienia, z którymi nieraz musi się kryć w dzisiejszym społeczeństwie, zaspokaja w przebiegły sposób. Młode służące Gunnisonów czasem coś opowiedzą, ale tylko ukradkiem, bo ona nie ma litości dla ludzi nielojalnych i tych, którzy jej zagrażają.
— A pani Carr?
— Trudno powiedzieć o niej coś więcej. Nie ma wybitnej osobowości, łagodnie dowodzi swoim mężem i cieszy się, że w oczach ludzi uchodzi za osobę pobożną i życzliwą. A jednak tęskni za młodością. Mam wrażenie, że została wiedźmą dopiero w średnim wieku, co jest dla niej źródłem wielu zgryzot. Nie jestem pewna, co jej chodzi po głowie. Z jakiejś przyczyny nie sposób wysondować jej myśli.
Norman pokiwał głową. Naraz zdobył się na odwagę:
— Wiesz coś o zaklęciach pozwalających odzyskać skradzioną duszę? — spytał jednym tchem.
— Mało. Całą masę takich zaklęć zapisałam w zeszycie, który ukradła pani Gunnison. Mam jakie takie pojęcie na temat obrony przed atakiem, ale nie znam zaklęć na pamięć. Zresztą wątpię, czyby zadziałały. Nigdy ich nie wypróbowałam, a z doświadczenia wiem, że moje zaklęcia nie działają za pierwszym razem. Trzeba je zawsze szlifować metodą prób i błędów.
— Ale gdyby się dało je porównać, odkryć nadrzędną formułę, która nimi rządzi…
— To kto wie.
Zapukano. Zjawił się bagażowy po walizki.
— Za pięć minut stacja Hempnell, proszę pana. Mam pana otrzepać w korytarzu?
Norman dał mu napiwek, lecz zrezygnował z usługi. Powiedział też, że sami wyniosą bagaże. Mężczyzna uśmiechnął się nieporadnie i wycofał.
Norman stanął przy oknie. Przez chwilę widział tylko przesuwający się w szaleńczym tempie żwirowy nasyp, nad którym majaczyły ciemne drzewa. Aż nagle, gdy tory skręciły, zjeżdżając w dolinę, za nasypem odsłoniła się szeroka panorama.
W dole nad polami przeważały obszary leśne. Drzewa zdawały się osaczać miasto, zalewać je swą ogromną liczbą. Z tego miejsca jawiło się maciupeńkie. Tylko budynki uczelni prezentowały się okazale. Doznał złudzenia, że widzi okno swojego gabinetu.
Szare, zimne wieże i ciemne dachy zdawały się przyczółkiem jakiegoś innego, starszego świata. Serce zabiło w nim mocniej, jakby niespodziewanie dojrzał twierdzę wroga.
17
Pokonując lęk, obszedł Morton Hall, wyprostował się w ramionach i skierował spojrzenie na kampus. Zaskoczyła go przede wszystkim atmosfera normalności. Wprawdzie nie uważał, by Hempnell emanował namacalną aurą zła, nie mnożyły się tu znaki działania nieczystych mocy… czy tego, z czym walczył, jakkolwiek to nazwać. Wszelako ów anormalny, wręcz podręcznikowy ład — studenci wędrujący gromadkami do akademików i automatu z wodą sodową w klubie studenckim, ubrane na biało dziewczęta przed lekcją tenisa czy wreszcie miły, znajomy widok szerokich chodników — wszystko to odprężało umysł, rzec by można, przekonywało o tym, że dał się zwariować.