Выбрать главу

Gdzieś w tym bezkresie znajdowała się ona. Czy widziała i słyszała lepiej od niego? Czy mogła odczytać kontury na siatkówce oka, które dusza Tansy zinterpretowałaby jako czarną pustkę? Na co czekała? Cały zamienił się w słuch, lecz jej przyśpieszony oddech ustał.

Jakby się zaszył w mrocznych partiach dżungli, przykrytej gęstwą skotłowanych pnączy. Cywilizacja jest dziecięciem światła; kiedy ono gaśnie, i ona zamiera. Norman został sprowadzony na zwierzęcy pułap. Może właśnie na to liczyła, rozbijając żyrandol. Oto znalazł się w głębokich czeluściach pradawnej jaskini, przygłupi dzikus struchlały ze zgrozy na widok swej lubej, której śliczne ciało posiadł demon na usługach czarownicy: tęgiej baby o pogardliwie wydętych ustach, jadowitym wejrzeniu i miedzianych ozdobach w skudlonej rudej grzywie. Czy powinien namacać siekierę i rozłupać czaszkę, w której siedział demon? Czy raczej odszukać szamankę i poty ją dławić, póki nie odwoła demona? Tylko jak obezwładnić swą lubą? Jeśli współplemieńcy ją znajdą, zostanie zabita, takie było prawo. A tu jeszcze ukryty w niej demon próbował się z nim porachować.

Walcząc z myślami niemal tak samo mętnymi i poplątanymi jak te w głowie jego nieistniejącego dzikiego praprzodka, próbował znaleźć wyjście z sytuacji, aż nagle zrozumiał, na co ona czeka.

Już wcześniej bolały go mięśnie. Ból promieniował również od ramienia wraz z postępującym zdrętwieniem. Wkrótce mimowolnie się poruszy. W tym samym momencie będzie miał ją na karku.

Ostrożnie rozprostował rękę. Pomału, pomalutku, zatoczył dłonią łuk, aż dotknął stolika i namacał dużą książkę. Chwycił w dwa palce wystający brzeg książki, uniósł ją i przybliżył do siebie. Mięśnie zaczynały drżeć z wysiłku, gdyż musiał działać w absolutnej ciszy.

Wolnym ruchem cisnął książkę na środek pokoju, tak że spadła na dywan kilka kroków od niego. Hałas spowodował spodziewaną reakcję. Odczekał sekundę, po czym dał nura przed siebie z zamiarem przygwożdżenia przeciwnika. Okazała się jednak sprytniejsza, niż przypuszczał. Wpadła mu w ręce poducha, którą rzuciła w stronę książki. Uratowało go szczęście, bo obok jego głowy rąbnął o podłogę rozpędzony pogrzebacz.

Wyrzucił ręce na oślep i złapał zimne żelazo. Przez chwilę się siłował, aż raptem poleciał na plecy z pogrzebaczem w garści. Usłyszał kroki cichnące w głębi domu. Podążył za nimi do kuchni. O ziemię rozbiła się szarpnięta za mocno szufladka. Usłyszał mrożący krew w żyłach brzęk rozsypanych sztućców.

W kuchni było na tyle jasno, że ujrzał jej sylwetkę. Rzucił się w stronę ręki trzymającej w górze długi nóż. Złapał za nadgarstek. Ona wtedy naparła na niego i oboje grzmotnęli o ziemię.

Poczuł na sobie gorące ciało, naprężone w morderczym wysiłku. Przez chwilę czuł też na policzku płaską stronę chłodnego noża, odepchnął go jednak od siebie. Podciągnął nogi, broniąc się przed kolanami. Przygniotła go z wściekłością i zacisnęła zęby na ramieniu, którym odpychał nóż. Zęby piłowały tkaninę, żeby się przez nią przebić. Gdy walczył zdrową ręką, próbując się uwolnić, tkanina się rozerwała. Na szczęście chwycił włosy i odciągnął głowę wraz z drapieżnymi zębami. Wrogie palce odrzuciły nóż i spróbowały przeorać mu twarz. Złapał je, nim dobrały się do oczu i nosa. Usłyszał warknięcie i został opluty. Powoli unieruchomił ręce, wykręcił je za plecy i, sprężywszy się, zerwał się na równe nogi. Odpowiedział mu wściekły, zduszony charkot.

Mając świadomość, że jego drżące mięśnie ciągną ostatkiem sił, zmienił uchwyt, żeby przytrzymać wyrywające się nadgarstki jedną ręką. Drugą namacał dolną szafkę kredensu, w której znalazł kawałek sznurka.

19

— To już nie przelewki — rzekł Harold Gunnison. — Fenner i Liddell żądają twojej głowy.

Norman przysunął sobie krzesło, jakby przyszedł tego ranka do gabinetu Gunnisona, żeby właśnie o tym porozmawiać.

— Coś mi się widzi, że planują rozgrzebać tę sprawę z Margaret van Nice. Będą szczekać, że nie ma dymu bez ognia. Mogą również posłużyć się Jenningsem. Powiedzą, że jego „załamanie nerwowe” wynikało z niesprawiedliwego traktowania, że się na niego uwziąłeś. Oczywiście, w obu przypadkach mamy przekonujące dowody na twoją niewinność, lecz samo roztrząsanie tych spraw wzbudzi podejrzliwość reszty zarządu. Do tego planujesz pogadankę o seksie z młodymi matkami i zapraszasz na uczelnię przyjaciół z teatru. Osobiście, nie mam nic przeciwko temu, lecz wybrałeś zły moment.

Norman grzecznie pokiwał głową. Zaraz powinna zjawić się pani Gunnison. Służąca powiedziała mu przez telefon, że właśnie udała się do męża.

— Rzecz jasna, tego rodzaju sprawy same w sobie nic nie znaczą. — Gunnison był dziś wyjątkowo zasępiony. — Ale jak już wspomniałem, stawiają cię w złym świetle i są wodą na ich młyn. Prawdziwe niebezpieczeństwo kryje się w ich wyważonym, lecz konsekwentnym ataku na twój sposób prowadzenia zajęć, twoje publiczne wystąpienia, z wyciąganiem na jaw trywialnych szczegółów twojego życia osobistego. Przy okazji rozmów o potrzebie szukania oszczędności tam, gdzie to wskazane. Wiesz, o co chodzi. — Po chwili ciągnął: — Najbardziej martwi mnie to, że Pollard przestał patrzyć na ciebie życzliwym okiem. Powiedziałem mu, co myślę o awansie Sawtellea, on zaś na to, że zarząd narzucił mu swoje zdanie. To porządny człowiek, ale polityk. — Gunnison wzruszył ramionami, jakby każdy wiedział, że różnice między politykami i profesorami uwidoczniły się już w epoce lodowcowej. Norman wyprostował się w krześle.

— Niestety, obraziłem go w zeszłym tygodniu. Mieliśmy twardą rozmowę, no i trochę mnie poniosło.

Gunnison pokręcił głową.

— Tym się akurat nie przejmuj. Takie rzeczy po nim spływają. Jeśli wystąpi przeciwko tobie, to dlatego, że uzna to za konieczne lub przynajmniej wskazane (nie cierpię tego słowa) przez wzgląd na opinię publiczną. Sam widzisz, jak kieruje szkołą. Co kilka lat rzuca kogoś wilkom na pożarcie.

Norman słuchał go jednym uchem. Rozmyślał o pozostawionej w domu Tansy: związane ręce i nogi, rozdziawione usta i ciężki, chrapliwy oddech po wypiciu whisky, którą w końcu wlał jej do gardła. Wiele ryzykował, ale nie widział innego wyjścia. Raz w nocy chciał już wezwać lekarza i umieścić ją w szpitalu psychiatrycznym. Gdyby jednak to zrobił, mógłby pogrzebać nadzieję na przywrócenie jej dawnej osobowości. Który psychiatra uwierzy w podły spisek, mający przyprawić Tansy o szaleństwo? Z tej samej przyczyny nie mógł się zwrócić o pomoc do przyjaciół. O nie, musiał czym prędzej dobrać się do pani Gunnison. Wszakże wolałby nie oglądać w gazetach nagłówków: „Profesor znęca się nad żoną. W garderobie znaleziono związaną kobietę”.

— Naprawdę, to nie przelewki — powtórzył Gunnison. — To samo mówi moja żona, a ona ma nosa w tych sprawach. Zna się na ludziach.

Jego żona! Norman potulnie kiwnął głową.

— Pechowo się to wszystko zbiegło w czasie — kontynuował Gunnison — bo przecież masz mnóstwo własnych problemów, jak choroba żony.