Выбрать главу

Pani Gunnison spuściła wzrok.

— W porządku, miejmy to już za sobą.

— Jestem starą kobietą — rzekła pani Carr z denerwującą flegmą — i cenię sobie życie. Zbliża się kres moich dni i trochę mnie to gnębi. Na domiar złego, jak się zapewne domyślacie, mam większe prawo lękać się śmierci niż normalni ludzie. Tymczasem wygląda na to, że ponownie doświadczę tego wszystkiego, co stara kobieta tylko wspomina z rozrzewnieniem. W ciągu tych dwóch tygodni zaszły pewne okoliczności, które umożliwiły mi przygotowanie gruntu. Pomagał też profesor Saylor. No i wy, moje drogie, również mi pomożecie. Bo widzicie, trzeba zbudować pewne napięcie, co mogą zrobić tylko osoby z odpowiednim doświadczeniem, i muszą być cztery. Profesor Saylor (doprawdy, ma głowę nie od parady!) twierdzi, że tak samo zwiększa się napięcie elektryczne, aby nastąpił przeskok iskry. W naszym przypadku przeskok nastąpi stąd, gdzie siedzę, tam. — Wskazała związaną postać. — I będą dwie iskry. Na zakończenie dama kier dokładnie zakryje damę pik. Jednocześnie dama pik zakryje damę kier. Zaiste, moje drogie, dziś dokonamy rzeczy nadprzyrodzonej. Zawsze to, czego nie widać, liczy się najbardziej, nieprawdaż?

— To się nie uda! — stwierdziła pani Gunnison. — W końcu prawda wyjdzie na jaw.

— Tak myślisz? No to grubo się mylisz. Nie będę musiała nawet palcem kiwnąć. Bo co się stanie, kiedy stara pani Carr powie, że jest młodą Tansy Saylor? Chyba wiesz, jaki los spotka tę kochaną, niewinną staruszkę. Czasem prawa i poglądy sceptycznego społeczeństwa bardzo się przydają… Możesz zacząć od ognia, Norman. Ja w tym czasie pouczę je, co mają robić.

Wsypał do kominka garść proszku. Ogień buchnął zielonym płomieniem, a w pokoju rozszedł się ostry, gryzący zapach.

A wtedy — kto wie? — może nastąpiło poruszenie w samym sercu świata i nieme wichry zadęły w czarnej otchłani. Na ciemnej stronie planety miliony kobiet nerwowo wierciły się w łóżku, niektóre zaś się budziły, zlane potem ze strachu. Na jasnej stronie kolejnym milionom udzielał się niepokój, nawiedzały je upiorne majaki niewiadomego pochodzenia. Niektóre popełniały błędy w pracy i musiały powtórnie wstawić słupek liczb, podpiąć inny kabel do kineskopu, wyrzucić na złom źle przewierconą blachę lub na nowo sporządzić mieszankę dla niemowlaka. W sercach, jak grzyby po deszczu, rosły niejasne podejrzenia. Jakby olbrzymi kafar zaczął niebezpiecznie zbliżać się do podstawy, na której stał, albo jakby wirujący bąk powoli zbaczał ku brzegowi stołu, przez co pewne istoty, widząc, co się dzieje, pierzchały przerażone w ciemności. Nad samym skrajem dziwny bąk przestał się przesuwać. Jego ruch się uporządkował; znów kręcił się jednostajnie, bez wahań. Ktoś mógłby powiedzieć, że wicher ucichł w otchłani i wróciła równowaga…

Norman Saylor pootwierał górne i dolne okna, żeby świeże powietrze wyparło resztki gryzącego zapachu. Następnie uwolnił z pęt uwięzioną kobietę i wyciągnął z ust knebel. Niebawem wstała i razem ruszyli w stronę drzwi.

Przez ten czas nikt się nie odzywał. Postać w szarej, jedwabnej sukience siedziała zgarbiona, z pochyloną głową i rękami opuszczonymi wzdłuż ciała.

Kobieta, którą oswobodził Norman, odwróciła się w progu.

— Nim pójdę, coś wam powiem. Dziś wieczór mówiłam prawdę… z jednym małym wyjątkiem…

Pani Gunnison podniosła wzrok. Evelyn Sawtelle wykręciła się w krześle. Pani Carr siedziała w bezruchu.

— Dusza pani Carr nie przeniosła się teraz do ciała Tansy Saylor. To się stało dużo wcześniej, kiedy odebrała duszę Tansy pani Gunnison, a potem zamieszkała w związanym, pustym ciele Tansy. Zostawiła pojmaną duszę w swoim pierwotnym, starym ciele; zgodnie z jej planem, Tansy miała zostać zamordowana przez własnego męża. Albowiem wiedziała, że ta wpadnie w panikę i od razu pobiegnie do domu. Postanowiła nakłonić Normana do zabicia ciała z duszą jego żony, wmawiając mu, że zabije panią Carr. Mało brakło, a tak by się to skończyło… Pani Gunnison wiedziała, że pani Carr przywłaszczyła sobie duszę Tansy, tak samo jak ona, z podobnych powodów, odebrała ją przedtem Evelyn Sawtelle. Ale nie wyjawiła tego Normanowi, żeby nie stracić karty przetargowej. Dziś miała złe przeczucia, ale bała się bronić swojego stanowiska. A więc sytuacja, do czego wszystkie się przyczyniłyście, przedstawia się następująco: pani Carr znów mieszka w ciele pani Carr, a dusza Tansy Saylor w ciele Tansy Saylor. W moim ciele. Dobranoc, Evelyn. Dobranoc, Huldo. Dobranoc, Floro, moja droga.

Zamknęli za sobą eleganckie drzwi. Zachrzęścił żwir pod nogami.

— Skąd wiedziałeś? — zapytała Tansy na wstępie. — Kiedy stałam w drzwiach, wytężając wzrok przez te wstrętne okulary, do tego zasapana, bo biegłam, żeby się z tobą jak najszybciej spotkać… Skąd wiedziałeś?

— Po pierwsze, pani Carr zdradziła się na sam koniec. Zaczęła mówić w ten swój przesadzony sposób. Ale samo to jeszcze by nie wystarczyło. Świetna z niej aktorka. Zresztą po tym, jak rewelacyjnie dziś odegrałaś jej rolę, zupełnie bez przygotowania, to cud, że zdołałem przejrzeć ją.

— A zatem?

— Biegłaś po chodniku inaczej, niż biegłaby pani Carr. Inaczej się ruszałaś. Ale dopiero gdy pokręciłaś głową, tak szybko, trzy razy, pozbyłem się wątpliwości. Wszędzie bym cię rozpoznał po tym geście. Potem już wiedziałem, co jest grane.

— Nie sądzisz — zapytała cicho — że po tej historii zaczniesz się zastanawiać, czy ja to naprawdę ja?

— Pewnie tak będzie — odparł poważnie. — Ale zawsze będę w stanie dojść prawdy.

Rozległy się czyjeś kroki i z cienia doleciało ich przyjazne powitanie:

— Jak się macie! — wołał pan Gunnison. — Już po brydżu? Pomyślałem sobie, że przespaceruję się z Linthicumem, a do domu pojadę z Huldą. Słuchaj, Norman, po referacie zajrzał do mnie Pollard. Nieoczekiwanie zmienił zdanie w sprawie, o której rozmawialiśmy ostatnio. Szepnął słówko i zarząd odwołał zebranie.

— Bardzo ciekawy referat — wdał się w rozmowę pan Carr. — Miałem okazję zadać autorowi podchwytliwe pytanko. Muszę stwierdzić z uznaniem, że odpowiedział doskonale, nie licząc moich drobnych uwag. Ale szkoda, że ominęły mnie karty. A, zresztą i tak niewiele straciłem.

— Gdyby wiedział, co było do stracenia… — skomentowała Tansy, kiedy odeszli kawałek. I roześmiała się zaraźliwym, łobuzerskim śmiechem, wynikającym z wielkiej ulgi. — Aha, kochanie — dodała — szczerze wierzysz w to, co się stało, czy znowu udajesz, żeby nie robić mi przykrości? Wierzysz, że wydobyłeś duszę żony z ciała innej kobiety? A może zdrowy rozsądek już ci podpowiada, że przez tydzień udawałeś wiarę w czary, by wyleczyć żonę i trzy stare psychopatki ze schizofrenii lub jeszcze Bóg wie czego?

— Nie wiem — odpowiedział Norman powoli, z tą samą co przedtem powagą. — Naprawdę, nie wiem…