— Co o tym sądzisz? — zapytała w końcu. — Że jestem idiotką albo mi odbija?
Czekał na to pytanie.
— Ależ skąd — odrzekł poważnie. — Choć Bóg raczy wiedzieć, jak zareagowałby ktoś postronny na wieść o twoich poczynaniach. Nie zwariowałaś, ale pewne jest to, że tak jak każdy masz zaburzenia psychiczne, tyle że twoje, do diaska, przybrały niezwykłą formę. — Nagle dokuczył mu głód, więc porwał kanapkę i zaczął obgryzać ją naokoło. — Posłuchaj, wszyscy mamy swoje osobiste zwyczaje, szczególny sposób jedzenia, picia, spania i chodzenia do łazienki. Nie zdajemy sobie sprawy z ich istnienia, ale gdyby je poddać analizie, wydałyby się nam osobliwe. No wiesz, idziesz chodnikiem i omijasz szpary miedzy płytami. Tego typu rzeczy. Otóż, moim zdaniem, z powodu pewnych okoliczności życiowych twoje przyzwyczajenia wymieszały się z praktykami magicznymi, i to do tego stopnia, że nie jesteś w stanie odróżnić jednego od drugiego. — Zamilkł na moment. — I teraz najważniejsze. Dopóki tylko ty wiedziałaś, co robisz, nie podawałaś w wątpliwość swoich ciągotek do magii, tak samo jak szary człowiek nie zastanawia się nad swoją magiczną formułą zasypiania. Nie istniał konflikt społeczny. — Jedząc kanapkę, zaczął się przechadzać. — Boże drogi, przez większą część życia badałem, jak i dlaczego rozmaici ludzie ulegają przesądom, a nie zauważyłem, że moja praca ma na ciebie zgubny wpływ. I czymże są przesądy, jeśli nie błędną, fałszywą nauką? A skoro tak się rzeczy mają, to czy należy się dziwić, że ludzie uciekają w zabobon w świecie wypełnionym nienawiścią, zmierzającym do zagłady? Bóg mi świadkiem, że zanurzyłbym się w najgłębszą otchłań czarnej magii, gdybym tylko mógł unieszkodliwić bombę atomową!
Tansy wstała. W jej nienaturalnie rozszerzonych oczach płonęły ogniki.
— W takim razie nie czujesz do mnie nienawiści? Nie myślisz, że zwariowałam?
Wziął ją w ramiona.
— No coś ty!
Zaniosła się płaczem.
Godzina 21:33. Znowu siedzieli na wersalce. Tansy przestała płakać, ale nadal miała głowę wspartą na ramieniu męża. Przez chwilę nic nie mówili.
W końcu odezwał się Norman, obłudnie łagodnym tonem, jakim posługuje się lekarz, mówiąc pacjentowi, że konieczna będzie druga operacja:
— Oczywiście, musisz teraz z tym skończyć.
Momentalnie uniosła głowę.
— Nie, Norm, tylko nie to.
— Czemu? Dopiero co przyznałaś, że to nie ma sensu. Dziękowałaś, że otworzyłem ci oczy.
— Wiem, ale mimo to… Nie zmuszaj mnie, Norm.
— Bądź rozsądna, Tansy. Wykazałaś się dojrzałym podejściem do sprawy i jestem z ciebie dumny, ale zrozum, nie możesz zawrócić w pół drogi. Skoro postanowiłaś zwalczyć w sobie tę słabość, musisz być wytrwała. Wywal cały ten kram z garderoby, te amulety, które tam pochowałaś, wszystko bez wyjątku.
Pokręciła głową.
— Nie zmuszaj mnie, Norm — powtórzyła. — Daj mi czas. Czułabym się naga.
— Wcale nie. Poczujesz się silniejsza, bo okaże się, że rzekoma magia jest niczym innym jak twoim wrodzonym talentem i zdolnościami.
— Nie, Norm. Czemu mam z tym kończyć? Co to zmieni? Sam powiedziałeś, że to tylko nieistotne przyzwyczajenia.
— Od kiedy się o nich dowiedziałem, nie są już wyłącznie twoją sprawą. Ponadto — dodał groźnym tonem — są to dość niezwykłe przyzwyczajenia.
— Ale czemu nie mogę z tym skończyć etapami? — błagała niczym dziecko. — No wiesz, na początek przestanę tworzyć nowe zaklęcia, zostanę przy starych.
Pokręcił głową.
— Nic z tego. To jak zrywanie z nałogiem picia. Trzeba się całkowicie odciąć od przeszłości.
— Norm, nie wymagaj tego ode mnie — sprzeciwiła się podniesionym głosem. — Nie dam rady.
Zaczynał wierzyć, że ma do czynienia z dzieckiem.
— Nie masz wyboru, Tansy.
— Ale czy stało się coś złego z powodu mojej magii? — Dziecięcy upór był podszyty strachem. — Nigdy nikogo nie skrzywdziłam, nie prosiłam też o rzeczy niemożliwe, na przykład żebyś z dnia na dzień stał się rektorem uczelni. Chciałam cię tylko ochraniać.
— Tansy, a jakie to ma znaczenie?
Oddychała ciężko.
— Pamiętaj, że nie biorę odpowiedzialności za to, co ci się przydarzy, jeśli każesz mi przestać.
— Tansy, pomyśl logicznie. Po kiego licha mi taka ochrona?
— Aha, wydaje ci się, że wszystko, co w życiu osiągnąłeś, zawdzięczasz samemu sobie? Nie widzisz, że zawsze miałeś łut szczęścia?
Zdenerwował się, bo przypomniał sobie, że nie tak dawno też się nad tym zastanawiał.
— Słuchaj, Tansy…
— Łudzisz się, że wszyscy cię lubią i życzą ci jak najlepiej, co? Myślisz, że ci krwiożercy w Hempnellu to potulne kiciusie z przyciętymi pazurkami? Lekceważysz ich zawiść i intrygi jak coś banalnego, niegodnego twojej uwagi. A zatem, wiedz…
_ Tansy, po co od razu krzyczeć?
— Wiedz, że są tu ludzie, którzy życzą ci śmierci. Którzy ukatrupiliby cię już dawno temu, gdyby mieli okazję!
— Tansy!
— Jak ci się zdaje, co czuje do ciebie Evelyn Sawtelle, skoro poniżasz jej męża strachajłę w wyścigu o stanowisko kierownika katedry socjologii? Myślisz, że chce ci upiec ciasto? Tort czekoladowy z wiśniami? A Hulda Gunnison, czy cieszy się z twojego wpływu na jej męża? Głównie przez ciebie nie jest już kierowniczką dziekanatu dla mężczyzn. A pani Carr, ta obleśna zołza. Czy podoba jej się, jak twoja polityka swobody i szczerości w kontaktach ze studentami wyszydza jej świętoszkowatość? Seks to takie brzydkie słowo, ciągle mówi. Nie wiesz, jak te babska wspierają swoich mężów?
— Boże, po co wałkować ten temat uczelnianych przepychanek?
— Myślisz, że ograniczają się do samej ochrony? Myślisz, że kobiety tego pokroju przestrzegają granic białej i czarnej magii?
— Tansy! Co ty wygadujesz? Jeśli chcesz powiedzieć… Wiesz co, kiedy tak cię słucham, mam wrażenie, że jesteś czarownicą!
— Doprawdy? — Rysy tak się jej zbiegły, że na chwilę uwypuklił się zarys czaszki. — Może i nią jestem. I może powinieneś mi za to dziękować.
Złapał ją za rękę.
— Cierpliwie słucham twoich niedorzecznych argumentów, ale to już przesada. Przydałoby się wreszcie trochę zdrowego rozsądku!
Skrzywiła usta z jadowitą miną.
— Rozumiem. Do tej pory były kwiatki, teraz przywalisz mi doniczką. Jeśli ci się sprzeciwię, wywiozą mnie do wariatkowa, mam rację?
— Oczywiście, że nie! Ale musisz się pozbierać.
— W życiu!
— Tansy…
Godzina 22:13. Złożona kołdra aż podskoczyła, gdy Tansy rzuciła się na łóżko. Łzy znowu pociekły po zaczerwienionej twarzy, ale w końcu obeschły.
— Dobrze — oznajmiła zduszonym głosem. — Będzie, jak sobie życzysz. Spalę wszystkie rzeczy.
Kręciło mu się w głowie. Dziwił się, że tyle dokonał bez pomocy psychiatry.
— Nie raz i nie dwa próbowałam z tym skończyć — dodała. — Tak samo jak chciałam przestać być kobietą.
Następne wydarzenia były dziwnie prozaiczne. Najpierw nastąpiło przeczesanie garderoby w poszukiwaniu wszelkich ukrytych przyborów i amuletów. Norman przypomniał sobie stare komedyjki, w których wypada z jednej taksówki tłum łudzi. Wydawało się niemożliwe, by zawartość kilku pudełek na buty i płytkich szufladek wypełniła tyle koszyków na makulaturę. Na wierzch ostatniego rzucił pozaznaczany egzemplarz… Podobieństw i sięgnął po pamiętnik w skórzanej oprawie. Skinęła głową zachęcająco, lecz on po krótkim wahaniu odłożył go na miejsce.