Выбрать главу

Używając odpowiednich żywicieli, gatunek, do którego należał Mózg, rozwinął cywilizację i naukę. Początkowo jego przedstawiciele musieli prawie przez cały czas pozostawać w morzu. Na lądzie mogli działać wyłącznie za pośrednictwem żywicieli. W końcu opanowali technikę, która usuwała tę trudność. Odkryli, że sporadyczne zanurzenie w odżywczym roztworze pozwala na tysiąckroć szybsze i skuteczniejsze przyswajanie pokarmu niż ciągłe przebywanie w wodzie. Teraz, z pomocą żywicieli, mogli już oderwać się od dotychczasowego środowiska i zaspokajać głód raz na kilka miesięcy. Niektórzy z nich jednak nadal mieszkali w oceanach. Były to dość prymitywne plemiona, równie oddalone w rozwoju cywilizacyjnym od lądowych współbraci jak australijscy aborygeni czy afrykańscy Pigmeje od laureata Nagrody Nobla.

Najwyżej rozwinięte grupy gatunku odżywiały się przez zanurzenie w roztworze od tylu tysięcy lat, że straciły zdolność absorbowania pokarmu z wody. W przybliżeniu przypominało to sytuację człowieka, którego tak długo karmiono dożylnie, że jego organy trawienne uległy atrofii i nie potrafiłby już utrzymać się przy życiu, odżywiając się normalnie.

Mózg mógłby znaleźć pokarm w lesie za pośrednictwem odpowiednio kierowanych zwierząt. Musiałby tak postąpić, gdyby nie napotkał gatunku rozumnego. Operacja polegająca na spożytkowaniu długiego łańcucha zwierzęcych żywicieli byłaby długa i żmudna. Człowiek w przeciętnie wyposażonej kuchni mógł przygotować odpowiedni roztwór znacznie szybciej. Składniki nie odgrywały szczególnej roli — ciało Mózgu przyswajało tylko to, czego potrzebował, a smak nie miał dla niego znaczenia, ponieważ był pozbawiony tego zmysłu. Pożywienie musiało być tylko bogate w białko. Mogła to być zatem zupa, najlepiej rosół, lub sos z mięsa. Nawet mleko miało pewną wartość, ale musiałby je chłonąć znacznie dłużej.

Kiedy tylko zdał sobie sprawę, że musi jak najszybciej zaspokoić głód, postanowił zrobić to natychmiast. Pobranie żywności na kilka miesięcy warte było niewielkiego ryzyka związanego z opanowaniem istoty ludzkiej wcześniej, niż z początku zamierzał.

Rozważał wybór odpowiedniego obiektu. Najlepszy byłby ktoś mieszkający samotnie, ktoś, kto nie musiałby wyjaśniać swojego postępowania innym, gdyby przyłapano go na robieniu dziwnych rzeczy w kuchni, w środku nocy.

Samotnie mieszkającą osobą był Gus Hoffman, ojciec Tommy’ego, ale jego gospodarstwo było nazbyt oddalone; każda dodatkowa mila zwiększała ryzyko. Najbliżej natomiast położone zabudowanie zajmowało tylko dwoje ludzi, starsze małżeństwo, Siegfried i Elsa Grossowie. Mąż, jak to zwykle u Niemców, dominował w związku. Gdyby żona się obudziła i zeszła do kuchni, żeby zobaczyć, co on robi po nocy, każe jej po prostu wracać do łóżka.

Oczywiście, najlepiej byłoby, gdyby spała, bo jeśli Gross podczas działania ściągnie na siebie uwagę, wiele straci jako żywiciel. Ale wyjście z takiej sytuacji nie stanowiłoby problemu.

Atak nastąpi w nocy. W związku z tym najlepszym środkiem transportu będzie sowa. Najpierw, rzecz jasna, Mózg sprawdzi, czy udźwignie ciężar jego ciała. Gdyby się do tego nie nadawała, wybrałby jastrzębia. W takim wypadku musiałby zbadać również jego zdolności widzenia w nocy. Nie chciał, żeby żywiciel wpadł na drzewo, gdy będzie go niósł w szponach. A gdyby i jastrząb się nie nadawał… Nie było sensu rozważać teraz wszystkich ewentualności. Alternatywne plany będą konieczne, jeśli oba ptaki okażą się nieodpowiednie do jego celu.

Zanim się ściemniło, gdy większość nocnych stworzeń już spała, skoncentrował się i wszedł w mózg sowy. Był pewien, że teraz mu się powiedzie, aczkolwiek dokładny wybór pory doby nie był zbyt istotny. Znał już na tyle mieszkańców Ziemi, żeby wiedzieć, iż ich sen nie podlega sztywnym regułom. Aktywny w czasie dnia człowiek śpi w nocy, ale bywa, że zdrzemnie się — jak Tommy i dziewczyna — przed zapadnięciem zmroku. Zwierzęta, które mają lżejszy sen, wykazują nawet skłonność do drzemki poza stałymi okresami wypoczynku. Buck zasnął w jaskini w chwilę po tym, jak się położył, jeleń, który przechodził nie opodal Mózgu, poskubał trochę trawę i zasnął na stojąco. Dopiero po paru minutach obudziło go nagłe stukanie siedzącego na pobliskim drzewie dzięcioła. Ta sama reguła dotyczyła zapewne również stworzeń nocnych. Po zdobyciu i pożarciu łupu (wszystkie były, zdaje się, drapieżnikami) drzemały one przez chwilę. Mózg może zatem zdobyć żywiciela za dnia czy w nocy, bez względu na to, jak rozkładają się jego czynności życiowe.

Gdy już opanował sowę, pozwolił jej na powrót zasnąć. Musiał odpocząć przed czekającym go zadaniem. Obudził ją, gdy się ściemniło; i tak by to sama zrobiła. Potem kazał jej lecieć. Wypróbował siłę skrzydeł, umiejętność manewrowania i nabierania wysokości. Nie przejmował się takimi sprawami w wypadku wrony — miała lecieć prosto i wysoko. Natomiast sowa, która niosła jego ciało, musiała trzymać się blisko ziemi, wymijać drzewa i przelatywać pod ich koronami. Biorąc poprawkę na ziemską grawitację — jak sądził, czterokrotnie silniejszą niż na jego planecie — obliczył, że upadek z sześciu stóp nie wyrządziłby mu krzywdy. Gdyby spadł z wysokości półtora raza większej na miękkie trawiaste podłoże, też nic by mu się nie stało. Dopiero upadek z poziomu wierzchołka drzewa mógłby być zgubny. Chyba że szczęśliwie trafiłby na amortyzator w postaci gęstego krzaka.

Zdolność manewrowania sowy okazała się jednak znakomita. Wypatrzył jej oczami kamień odpowiednich rozmiarów — ważył prawdopodobnie więcej niż on sam i miał podobny, spłaszczony kształt. Naprowadził ptaka na obiekt i kazał uchwycić go szponami. Start był trudny, ale lot z brzemieniem poszedł łatwo, chwyt zaś był pewny. Przeleciała jeszcze kawałek, żeby mógł się upewnić, a potem — na jego rozkaz — odrzuciła kamień i usiadła na drzewie obok wydrążonego pnia.

Czekał do dziesiątej — miał równie doskonałe poczucie czasu jak orientację w terenie. Ocenił, że podróż, biorąc pod uwagę okrężną drogę i slalom wśród drzew, zajmie około godziny. O jedenastej na farmie z pewnością będą spali.

Gdy nadszedł czas, kazał sowie sfrunąć z drzewa i wyjąć się z dziury w pniaku. To było trudne. Przez moment nawet zastanawiał się, czy nie powinien zabić ptaka i znaleźć innego żywiciela, na przykład królika, który wpełznąłby z drugiej strony otworu i wypchnął go na zewnątrz. W końcu jednak sowie udało się sięgnąć krótkimi nogami, wystarczająco głęboko, by zacisnąć pazury na brzegu skorupy i wyciągnąć go ze schowka.

Podróż trwała dłużej, niż przewidywał. Sowa nie była przystosowana do tak drugiego lotu z obciążeniem. Kiedy czuł, że mięśnie skrzydeł się męczą, pozwalał jej opaść i odpoczywać przez chwilę. Oczywiście, nie ze względu na wygodę ptaka — nie był rozmyślnie okrutny, ale współczucie miał tylko dla istot swojego gatunku. Powodowały nim troska o własne bezpieczeństwo oraz brak czasu na szukanie nowego żywiciela w połowie drogi. Osiągnął farmę Grossów tuż przed północą.

Kazał sowie położyć skorupę w trawie pod płotem i oblecieć gospodarstwo kilka razy, by zbadać teren i wybrać stosowną kryjówkę. W domu było ciemno i cicho. Nie wyglądało na to, żeby w podwórku był pies — jedna przeszkoda mniej. Najlepsze schronienie znajdzie chyba pod drewnianymi schodami prowadzącymi do drzwi kuchennych. Dodatkową korzyść stanowiła bliskość stajni. Będzie miał okazję poznać zwierzęta, które tam przebywają. Jak do tej pory — nie licząc psa — miał do czynienia tylko z dziką zwierzyną. Nowe doświadczenia spożytkuje być może w przyszłości. Kto wie, co się jeszcze przydarzy? Zwierzęta domowe mogą się przydać do jakichś specjalnych celów. W każdym razie, oprócz odrobiny czasu, nic nie straci na spenetrowaniu budynku.