Выбрать главу

Skoczył. Z parapetu obejrzał się i stwierdził, że — tak jak przypuszczał — nie wydostanie się tą samą drogą.

Gałąź odskoczyła i była za daleko, by mógł ją dosięgnąć z okna. Na pewno jednak znajdzie inny sposób wydostania się z domu. Staunton nie będzie przecież przez cały czas trzymał okien parteru zamkniętych.

Wydostał się na klatkę schodową i zbiegł na dół. Bezszelestnie przemknął wzdłuż korytarza kuchennego. Zatrzymał się tuż przed załomem ściany. Był to świetny punkt obserwacyjny.

Usłyszał otwieranie drzwi lodówki. Teraz dokładnie rozróżniał wypowiadane słowa.

ROZDZIAŁ 13

Na pewno nie napije się pani ze mną piwa, panno Talley? Dyktowanie wysusza gardło, a spisywanie tego wszystkiego pewnie jeszcze bardziej.

Panna Talley uśmiechnęła się lekko. Staunton pierwszy raz widział ją w takim nastroju.

— Jeśli pan nalega, doktorze… Ale musi mi pan obiecać, że zachowa pan to w głębokiej tajemnicy. W małych miasteczkach nauczyciele po prostu nie palą i nie piją.

— Będę dyskretny — obiecał Staunton przez ramię, wyjmując drugą puszkę piwa z lodówki.

— Chciałbym namówić panią i na papierosa, ale niestety, mam tylko fajki do zaoferowania. Hm… nie miałaby pani nic przeciwko temu, żebym palił podczas dyktowania?

— Ale skądże! Nawet lubię zapach fajki, byle nie za blisko, a ta kuchnia jest bardzo przestronna.

— Dzięki temu można się przechadzać. Lubię to. Właściwie przebywam tu cały czas, nie licząc wypadów na ryby i do miasta.

Wrócił z dwiema szklankami piwa. Postawił je na stole — jedną przed panną Talley, druga przed sobą, i usiadł.

— Proszę odłożyć ten ołówek. Nie chce mi się zaczynać w tej chwili. Chyba że woli pani, bym dyktował, niż żebym z panią rozmawiał. Czasami mam wrażenie, że moi uczniowie też to wolą.

— Pańscy uczniowie? Czy pan również jest nauczycielem, doktorze?

— Tak, fizyka w MIT. Specjalizuję się w elektronice i, w mniejszym stopniu, zajmuję się fizyką jądrową.

Panna Talley odłożyła ołówek i przyjrzała mu się dokładnie.

— Staunton… doktor Ralph S. Staunton? Oczywiście! Pan pracował przy tych wszystkich wielkich programach satelitarnych.

Doktor uśmiechnął się.

— Nie przy wszystkich. Doprawdy, pochlebia mi, że słyszała pani o mnie. Interesuje się pani fizyką?

— Jak najbardziej. Szczególnie gdy dotyczy to wypraw na Księżyc i podróży międzyplanetarnych. Od lat jestem zapaloną czytelniczką literatury science fiction.

— Pani?!

— Tak, dlaczego by nie?

Rzeczywiście, pomyślał Staunton, dlaczego by nie. Zagnała go w kozi róg. Z ledwością powstrzymał się, żeby jej nie powiedzieć, że jest ostatnią osobą, którą uznałby za miłośniczkę tego typu literatury. Postanowił więc potraktować jej „dlaczego by nie?” jako pytanie retoryczne.

— Moje lektury eskapistyczne to raczej powieści grozy — powiedział. — Znam kilku naukowców, którzy czytują z przyjemnością science fiction, ale sam, gdy czytam dla rozrywki, staram się uciec od uczoności tak daleko, jak tylko to możliwe.

— Rozumiem — odrzekła panna Talley. — Czy to, co zamierza mi pan podyktować, to rzecz fachowa, czy po prostu korespondencja?

— Ani jedno, ani drugie. I obawiam się, że trudno mi przyjdzie wytłumaczyć, o co mi chodzi. Coś niesamowitego dzieje się tu, w okolicy. Przeprowadzałem, nazwijmy to, małe śledztwo i chcę dokładnie spisać wszystko, czego się dowiedziałem, zanim zapomnę jakichś szczegółów. Panna Talley obrzuciła go wzrokiem.

— Ma pan na myśli samobójstwa?

— Tak, pani też wydają się podejrzane? Myślałem, że wszyscy tutaj, od szeryfa poczynając, nie widzą w nich nic niezwykłego.

— Niezupełnie, doktorze. Nawiasem mówiąc, przypomniałam sobie, gdzie pana widziałam — podczas sprawy Tommy’ego Hoffmana. Stał pan z tyłu. Przechodziłam obok pana, idąc do drzwi.

Staunton napełnił fajkę i zaczął ją ubijać.

— Tak, byłem tam. Nie widziałem pani, bo starałem się nie spuszczać wzroku z Garnera. Chciałem go złapać, zanim wyjdzie. Nie udało mi się, ale porozmawiałem z szeryfem.

— Chce pan powiedzieć, że miał pan jakieś dodatkowe informacje związane z… Och, nie ma sensu o to pytać, doktorze! Wszystkiego i tak się dowiem, gdy pan będzie dyktował. Po co powtarzać dwa razy?

Doktor odczekał, zanim zapalił fajkę.

— Ma pani rację, panno Talley. Ale mówiła pani, że też się tym interesowała, więc mam zamiar najpierw panią wypytać. Może ujawnią się jakieś istotne fakty, których jeszcze nie znam. Chciałbym się o nich dowiedzieć, nim zaczniemy. Będę mógł je dodać do tych, które zebrałem. A zatem, czy wie pani o Tommym Hoffmanie coś, o czym nie było mowy w śledztwie?

— Nie są to właściwie fakty. Po prostu znałam Tommy’ego. Zresztą Charlotte również. Uczyłam ich oboje podstaw języka, a ostatniego roku uczęszczali na moje lekcje literatury angielskiej. Tommy był najnormalniejszym chłopcem, jakiego kiedykolwiek znałam. Niezbyt rozgarnięty, bez zacięcia do nauki, ale normalny i prostoduszny.

I zupełnie zdrowy fizycznie. Rozmawiałam z doktorem Gruenem — przyjmował poród Tommy’ego i zajmował się nim przez całe życie. Mówił mi, że chłopak miał doskonałe zdrowie. Jedyne choroby, jakie przebył — przed laty zresztą — to odra i koklusz.

— Ale to może znaczyć, że doktor latami go nie widywał.

— Owszem, było jednak inaczej. Ostatniej wiosny Tommy odniósł kontuzję, grając w szkole w baseball. Nie, nie był to uraz głowy. Złamał sobie żebro. I leczył go doktor Gruen. W naszej szkole bowiem obowiązuje ścisła i bardzo dobra zasada: uczeń, który odniósł obrażenia w czasie ćwiczeń sportowych, musi przejść dokładne badanie lekarskie, zanim na powrót przyjmie się go do drużyny. Doktor Gruen mówił mi, gdy z nim rozmawiałam w ubiegłym tygodniu, że badał Tommy’ego niespełna dwa miesiące temu i znalazł go w doskonałym stanie zdrowia i świetnej kondycji. Mens sana in corpore sano. Osobiście zaś gwarantuję stan umysłu. Dosłownie i w przenośni — nie wiedział, co to neuroza.

— I wyraźnie — dodał oschle Staunton — nie cierpiał na depresję seksualną. Co pani wie o Charlotte Garner?

— Świetna dziewczyna. Doceniam jej odwagę. Pomimo bowiem wieku i zawodu nie jestem pruderyjna, doktorze. I do tego rozgarnięta; bardziej niż Tommy. Na tyle nawet, żeby nie domyślał się, że to ona była mądrzejsza z nich dwojga.

— Z wyobraźnią?

— Jeśli ma pan na myśli historię o myszy polnej, to musiała ona wyglądać dokładnie tak, jak dziewczyna ją opisała. Nie było tam ani krzty przesady. I podziwiam Charlotte, że zdecydowała się powiedzieć o tym w trakcie śledztwa, mimo że koroner i szeryf uznali ten epizod za nieważny, gdy wcześniej z nią rozmawiali. Nie wiem, na czym polega znaczenie tego szczegółu, ale był on zbyt…

zbyt dziwaczny, żeby nie połączyć go z tym zastanawiającym samobójstwem Tommy’ego.

— Zgadzam się z panią, panno Talley. Czy może mi pani powiedzieć coś więcej? Oczywiście o sprawach, które pominięto w śledztwie.

— Obawiam się, że nie. I bardzo niewiele wiem o śmierci Grossa. Wspomniałam o „dwóch samobójstwach” tylko ze względu na zbieżność tych przypadków, na ich bliskość w czasie i miejscu. Od lat coś takiego nie zdarzyło się w okolicy. Być może nie ma żadnego związku między tymi sprawami. Chodzi mi o to, że Tommy musiał znać Grossa z widzenia i pewnie Gross Tommy’ego też, ale na pewno nie znali się bliżej.