— Tak, ale to będzie miało wpływ na wybór przedmiotów w ostatniej klasie. Budę otwierają za miesiąc, lepiej więc, żebym już teraz się zdecydował.
— W porządku, Jim. Decyzja należy do ciebie. Wiesz o tym więcej niż ja.
— Poczekaj, tato. Czy możesz mi pożyczyć ciężarówkę jutro rano na kilka godzin?
— Chyba tak. Nie będzie mi potrzebna tak wcześnie. Ale co z twoją pracą dla pani Gross?
— Nie martw się. Jak będę miał ciężarówkę, zdążę ze wszystkim. Muszę zawieźć do miasta i sprzedać dla niej pięć buszli groszku. Jazda wozem konnym do Bartlesville zajęłaby mi tyle czasu, że samochodem zdążyłbym dojechać do Green Bay i z powrotem. Tam dostanę lepszą cenę i załatwię, co mam do załatwienia.
— A co to takiego?
— Chcę pożyczyć kilka książek w bibliotece. Nie ma co grzebać w encyklopedii. Znacznie lepszy będzie jakiś dobry podstawowy tekst o elektronice.
— Rozumiem, Jim. A jeśli nie znajdziesz tego, co potrzeba, w bibliotece, idź do księgarni. Gdyby nie mieli, to zamówią. Zapłacę, nawet za kilka książek.
— Stokrotne dzięki, tato. Myślę, że biblioteka wystarczy. Jeśli zaś nie, to trzymam cię za słowo.
Zebrał encyklopedię i odłożył ją na półkę. Mózg natychmiast zapamiętał wszystko, na co Jim zerknął, choćby przypadkiem. Później oceni, czego się dowiedział.
Przez resztę wieczoru utrzymywał się w roli, słuchając radia podczas lektury subskrypcyjnego wydania Popularnej mechaniki, która nadeszła niedawno z pocztą. O dziesiątej, kiedy rodzice poszli do łóżka, ściszył odbiornik, ale jeszcze trochę poczytał. Jimowi udało się bowiem przekonać rodziców, że nie potrzebuje tyle snu co oni. Kładł się spać godzinę, półtorej po nich. O dziesiątej trzydzieści zrobił nalot na lodówkę, jak to miał w zwyczaju, i poszedł do sypialni. Ale nie po to, żeby spać. Zdjął tylko buty i leżał cicho na pościelonym łóżku, aż fluoryzująca tarcza zegarka wskazała wpół do trzeciej. Wtedy wyszedł po cichutku, trzymając obuwie w ręku, dopóki nie znalazł się za domem.
Księżyc świecił jasno. Była to sprzyjająca okoliczność, ale zarazem zagrożenie — sam bowiem dobrze widział, lecz i jego można było spostrzec. Jutro zginie w wypadku samochodowym na drodze do Green Bay. Mózg postanowił nie spieszyć się. Przypadkowa śmierć w nocy wzbudziłaby podejrzenia i sprowokowała szczegółowe śledztwo. Nie byłoby wskazane, żeby ktoś zeznał, że widział Jima w nocy poza domem. Szybko i cicho chłopak pobiegł do farmy Grossów. Sięgnął pod kuchenne schody i wyciągnął skorupę należącą do stworu, który teraz władał jego ciałem. Wyrównał grunt, tak żeby nic nie wskazywało, że coś tu było zakopane.
Włożył skorupę za koszulę. Gdyby ktoś go zobaczył, nie mógłby zeznać, że coś niósł. Poszedł, obok swego domu, w kierunku zabudowań Stauntona. Dwukrotnie zbaczał z drogi w las. Na dwóch pobliskich farmach były psy podwórzowe, które zaczęłyby szczekać, gdyby przechodził w pobliżu. Ktoś mógłby się obudzić, wyjrzeć przez okno i go zobaczyć.
W domu przy końcu drogi było ciemno. Naukowiec prawdopodobnie spał, ale na wypadek, gdyby leżał bezsennie w łóżku, Jim zdjął buty przed ostatnim etapem wyprawy. Tutaj również stopnie prowadziły do drzwi kuchennych. Kryjówka pod nimi powinna być nie gorsza niż poprzednia. Chłopak zakopał pancerz. Wygładził powierzchnię dokładniej aniżeli na farmie Grossów, by nie pozostawić śladów kopania.
Wrócił do domu tą samą drogą. Wszedł po cichu i na palcach udał się do sypialni. Akcja była zakończona.
Rozebrał się do szortów, bo rano matka przychodziła go budzić. Rozmyślnie zmiął i porozrzucał pościel. Potem leżał spokojnie, aż zawołała go matka. Odpowiedział sennym głosem i, ziewając, usiadł na brzegu łóżka.
Przy śniadaniu udawał śpiącego i ziewnął kilka razy. Gdy matka go zapytała, czy położył się później niż zazwyczaj, odpowiedział, że poszedł do łóżka wcześnie, ale miał kłopoty z zaśnięciem. Spał tylko godzinę, zanim go obudziła.
— Pewnie martwiła cię sprawa wyboru college’u — odezwał się ojciec. — Jim, jeśli spałeś tylko godzinę… nie podoba mi się pomysł wyjazdu do Green Bay. Możesz zasnąć za kierownicą. Dlaczego nie pójdziesz z powrotem do łóżka? Powiem pani Gross, że przyjdziesz do niej po południu. Nie będzie ci tego miała za złe. Wyjedziesz po południu.
Chłopak ziewnął jeszcze raz.
— Dziękuję, tato, ale nie. Robota mnie rozbudzi. Położę się dzisiaj wcześniej, żeby to odespać. Czuję się dobrze.
Półtorej godziny później był za Bartlesville, na drodze do Green Bay. Kiedy ładował groszek na ciężarówkę, pozwolił pani Gross przyłapać się na ziewaniu. Zarówno rodzice, jak i ona zaświadczą, że był senny. Nie będzie wątpliwości, że uderzył w drzewo albo zjechał ze swego pasa i spowodował czołowe zderzenie, bo zasnął nad kierownicą.
Wybrał betonowe przęsła mostu. Wprawdzie zderzenie czołowe gwarantowało większy efekt, lecz oznaczałoby czyjąś dodatkową śmierć. Mózg nie kierował się uczuciem litości, ale taki wypadek byłby po prostu bardziej spektakularny. Więcej by o nim mówiono.
Zbliżał się most. Rąbnął prosto w przęsło, jadąc z prędkością sześćdziesięciu mil na godzinę. Uderzenie było wystarczająco silne.
Mózg znalazł się natychmiast we własnym ciele, pod schodami w domu Stauntona.
Było pięć po dziewiątej.
ROZDZIAŁ 18
Staunton spał nierówno. Przespał może trzy godziny, a gdy się obudził o siódmej i zobaczył, że jest już jasno, postanowił wstać.
Przygotował sobie śniadanie, a potem siedział nad kawą, czekając na odpowiednią porę, żeby móc pojechać do miasta.
W Bartlesville nie miał nic do załatwienia. Nie chciał iść na pocztę ani telefonować do szeryfa, zanim otrzyma teksty od panny Talley. Miał ochotę napić się piwa, mimo że było jeszcze dosyć wcześnie. Tawernę otwierali jednak dopiero o dziesiątej. Wstąpił więc do restauracji, żeby napić się jeszcze kawy.
Kwadrans po dziewiątej postanowił odczekać do wpół do dziesiątej i zadzwonić do panny Talley, by sprawdzić, czy już wstała i czy mogłaby się z nim zobaczyć. Szeryf powinien teraz być w swoim biurze w Wilcox; może do niego zadzwonić i umówić się z nim na później.
Udało mu się złapać stróża prawa i właśnie mieli ustalić czas wizyty, gdy szeryf powiedział:
— Chwileczkę, doktorze, proszę nie odkładać słuchawki. — A minutę później: — Doktorze, nie możemy się spotkać rano; będzie pan musiał zadzwonić do mnie później. Właśnie dostałem wiadomość z radiowozu policji stanowej:
wypadek między Bartlesville a Green Bay. Muszę tam zaraz być. Przykro mi.
Połączenie przerwało się.
Staunton odłożył słuchawkę i patrzył przez chwilę na aparat, zastanawiając się, czy wypadek nie zdarzył się czasem komuś znajomemu. Chyba nie, bo szeryf by o tym wspomniał, chociaż… nie wie on dokładnie, kogo Staunton zna, no i bardzo się spieszył.
Wrzucił następną monetę i połączył się z biurem szeryfa. Odpowiedział zastępca. Staunton przedstawił się i wyjaśnił, że właśnie rozmawiał z jego przełożonym, gdy ten otrzymał wiadomość o wypadku i musieli się rozłączyć. Czy mógłby się dowiedzieć, komu przydarzył się wypadek?
Zastępca szeryfa chętnie udzielił informacji. Zginął uczeń liceum James Kramer. Mieszkał pod Bartlesville. Jechał sam ciężarówką do Green Bay i prawdopodobnie zasnął za kierownicą. Uderzył w betonowe przęsło mostu. Poniósł śmierć na miejscu.
Doktor podziękował i odłożył słuchawkę. Rodzina Kramerów mieszkała w sąsiedztwie Grossów. Teraz sobie przypomniał, że ich syn, licealista w wieku Tommy’ego Hoffmana, miał pracować u pani Gross, dopóki ta nie sprzeda gospodarstwa. To właśnie Kramerowie byli właścicielami szarego kotka, który spędził z nim prawie tydzień — do wczoraj!