No, ale przynajmniej skończyła się zimna wojna. Nieprzyjaciel — kimkolwiek jest — już nie udaje. Przed nim, doktorem Stauntonem, przestał ukrywać swoją potęgę. Chce go tu zatrzymać. I może to zrobić. Fizyk sięgnął do siatki na tylnym siedzeniu, załadował strzelbę i pistolet oraz poupychał naboje po kieszeniach.
Ciekawe — nie bał się. Czuł chłodny, analityczny spokój. Wiedział, że musi zachować zimną krew, jeśli chce wygrać tę wojnę. Jego najważniejszym orężem będzie teraz inteligencja. Karabinem można wygrać bitwę, ale nie kampanię.
Po pierwsze, nie dać się zabić. Gdzie będzie bezpieczniej — tu, w samochodzie, czy w domu? Równie bezpiecznie, a na pewno wygodniej na wypadek dłuższego oblężenia, będzie w czterech ścianach. Wróg dał mu do zrozumienia, że go zabije, jeśli spróbuje sprowadzić pomoc. Ale czy odstąpi od tego zamiaru, jeśli Staunton zaakceptuje stan oblężenia?
Nie było to jasne, ale istniały przesłanki, że nieprzyjaciel zechce go zabić tylko wtedy, gdyby starał się opuścić dom. Najwyraźniej nie zależało mu na jego natychmiastowej śmierci, w przeciwnym bowiem razie już byłby martwy. Nie zauważył jelenia, dopóki nie dotarł do samochodu. Zwierzę mogło przecież przypuścić atak wcześniej, bezpośrednio na niego, nie na wóz. Broń miał nie naładowaną. Zrobiło to dopiero wówczas, gdy stało się oczywiste, że chce stąd wyjechać.
Zatem — do domu. Ostrożnie wysiadł z samochodu, z bronią gotową do strzału. Rozejrzał się — żadnej żywej istoty w zasięgu wzroku. Chyba że…
Spojrzał do góry. Sto stóp nad nim dzika kaczka zataczała powolne koła, jak myszołów. Tak kaczki nie latają. Atak z powietrza? Nie pomyślał o tym, gdy rozważał niebezpieczeństwa pieszej wędrówki do miasta. Atak dokonany przez odpowiednio ciężkiego ptaka kamikadze mógł być równie niebezpieczny jak szarża oszalałego byka. Idąc w kierunku domu, nie spuszczał oka z kaczki. Nagle, gdy był w połowie drogi, ptak zanurkował. Podrzucił broń, gotów do strzału, i uskoczył w bok. Nie było potrzeby. Żywy pocisk nie był przeznaczony dla niego. Uderzył w ziemię kilkadziesiąt jardów obok. Rozległ się głuchy odgłos i uniosła się chmurka kurzu. W miejscu uderzenia powstało chyba wklęśnięcie.
Staunton wszedł zadumany do domu i zamknął za sobą drzwi na klucz. Nie, wróg nie chce go zabić, tylko zatrzymać tutaj. Kaczka nie chybiłaby, gdyby celowała w niego. Nieprzyjaciel chciał mu po prostu uświadomić daremność prób ucieczki na piechotę. Nie pragnął jego śmierci, dopóki mógł go tutaj zatrzymać.
Fizyk oparł dubeltówkę o ścianę koło frontowych drzwi. Wyjął naboje z kieszeni i położył je w zasięgu ręki na sofie. Potem usiadł na poręczy mebla i patrzył przez okno.
Na dworze nic się nie działo. A może miał przywidzenia? Może spróbować wyjść i udać się do miasta? Nie, jeśli jeleń nie był dość przekonywającym argumentem, to pozostawała jeszcze dzika kaczka.
Ataki nie powtórzyły się. Pomyślał, że nie nastąpią, dopóki tu będzie i nie spróbuje wyjść na zewnątrz.
O co chodzi?
Podszedł do lodówki po butelkę piwa, ale zmienił zamiar i wrócił na poprzednie miejsce. Alkohol osłabia zdolność rozumowania, a nawet minimalne obniżenie poziomu inteligencji miało teraz podstawowe znaczenie.
Kim był wróg? Istota ludzka, może mutant z nie znaną człowiekowi zdolnością panowania nad innymi umysłami? Może demon? Albo obcy? Jakoś to ostatnie wydało mu się najmniej nieprawdopodobne. Panna Talley mówiła o miliardach nadających się do zamieszkania światach we wszechświecie. Czy życie i intelekt nie mogły się rozwinąć na którymś z nich? Dlaczego Ziemia ma być wyjątkiem? I czy inne inteligentne formy życia nie mogły opanować umiejętności podróży kosmicznych? Czy to właśnie ludziom ma przypaść palma pierwszeństwa?
Tak, to obcy. Najbardziej prawdopodobny i najgroźniejszy wariant.
Ale dlaczego właśnie on, Staunton, stał się obiektem ataku? Czy dlatego, że dużo wiedział i domyślał się wystarczająco wielu rzeczy, by okazać się niebezpiecznym przeciwnikiem? Chyba tak, bez względu na to, co wróg (można go tak nazwać, z braku lepszego określenia) o nim wiedział.
Posługując się szarym kotkiem jako żywicielem, intruz spędził z nim pięć dni. Słyszał, co dyktował pannie Talley, i odkrył jego zamiar wysłania tego do analizy. Obserwował go, gdy Staunton sądził, że sam dokonuje badania.
Bez wątpienia był niebezpieczny dla wroga. Dlaczego zatem ten go nie zabił? Używając w tym celu choćby jelenia lub kaczki kamikadze? Bo potrzebny był żywy, ale tutaj, nie gdzie indziej. Dlaczego?
Ponieważ miał się stać żywicielem. To brzmi prawdopodobnie. Ale dlaczego „to” jeszcze go nie uzależniło?
Na dworze nic się nie działo. Poszedł do kuchni i nastawił wodę na kawę.
Czy musiały zaistnieć jakieś specjalne okoliczności, żeby nieprzyjaciel mógł zawładnąć umysłem swej ofiary?
Nagle pomyślał o możliwym rozwiązaniu zagadki. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że ma rację. Wróg opanował Tommy’ego Hoffmana w czasie snu. Podobnie było z Siegfriedem Grossem. Mniej pewne było, czy Jim Kramer spał, ale mogło tak być. A zwierzęta żywiciele? Prawie wszystkie — zwłaszcza psy i koty — sypiają często i krótko, zarówno w dzień, jak i w nocy.
Jeśli nieprzyjaciel trzyma go tu i czeka, aż zaśnie, by nim zawładnąć, to dlaczego nie zrobił tego ostatniej nocy? I na to jednak pytanie znalazł odpowiedź. Po śmierci szarego kota wróg z jakiegoś powodu uczynił swoim żywicielem Jima Kramera i tym razem zaaranżował śmiertelny wypadek. Widać wolał takie rozwiązanie niż oczywiste samobójstwo. Był to dowód — albo tylko wskazówka — że wróg jest jeden i że może operować tylko jednym żywicielem naraz. Ba, ale żeby mieć tego pewność!
Nagle Staunton powziął pewną myśl. Podniósł strzelbę, podszedł do drzwi i otworzył je. Ostrożnie wyszedł na małą, nie pokrytą dachem werandę i spojrzał w górę.
Ptaki, sześć albo siedem dużych ptaków zataczało koła na niebie. Czyżby się mylił?
Przyjrzał im się dokładniej i z ulgą stwierdził, że to jednak nie są żywiciele. To myszołowy krążyły nad martwym jeleniem. Powoli, szerokimi kołami opadały na padlinę. Zwyczajne ptaki. Nigdy przedtem myszołowy nie wydawały mu się tak piękne.
Zaraz jednak od strony lasu nadleciał inny ptak — wyglądał na kaczkę. Gdy się zbliżył, nabrał wysokości i zaczął nurkować prosto na niego. Mógłby go zestrzelić, ale podejmowanie ryzyka nie miało sensu. Cofnął się szybko i zamknął drzwi. Sekundę później rozległ się głuchy odgłos twardego lądowania na deskach werandy.
Staunton uśmiechnął się ponuro. Podejmując niewielkie ryzyko, zweryfikował przynajmniej jeden ze swoich wniosków. Gdyby wróg potrafił opanować stworzenie nie będące w stanie uśpienia, mógłby bez trudu użyć któregoś z myszołowów krążących w pobliżu — albo wszystkich naraz, jeśliby chciał uporać się z więcej niż jednym żywicielem jednocześnie. Ale on musiał tracić czas na poszukiwania. Kaczka zapewne spała.
Nieprzyjaciel był niebezpieczny, lecz miał słabe punkty.
Sytuacja nie wydawała się jednak beznadziejna. Panna Talley oczekiwała jego przybycia. Prędzej czy później zacznie się martwić na tyle, że zawiadomi szeryfa. Jeśli ten przyjedzie i zostanie zaatakowany, przybędą inni stróże prawa, żeby sprawdzić, co się z nim stało. A jeśli wróg zaatakuje także ich, do akcji wkroczy policja stanowa. Grupa uzbrojonych mężczyzn z pewnością poradzi sobie z każdym atakiem zaplanowanym i kierowanym przez jedną istotę.