Ojciec Charlotte poszedł prosto do domu. Po drodze minął trzy inne farmy. Chciał, żeby córka dowiedziała się pierwsza o śmierci chłopca, a nie chciał jej tego mówić przez telefon. Zniosła wiadomość spokojniej, niż się spodziewał; głównie dlatego, że była na nią przygotowana. Od chwili, gdy wracała samotnie do domu, czuła instynktownie, że nie zobaczy już Tommy’ego wśród żywych.
Potem Garner zatelefonował do szeryfa w Wilcox, odległej o dwadzieścia mil stolicy hrabstwa. Szeryf przyjechał ambulansem, żeby zabrać ciało do miasta. Przywiózł ze sobą koronera, który miał dokonać oględzin. Garner zaprowadził ich na miejsce i we czterech, zmieniając się, wynieśli na noszach zwłoki Tommy’ego z lasu. Buck był przy nich, dopóki samochód nie ruszył. Potem pognał na przełaj do domu.
W kostnicy w Bartlesville, gdy koroner oglądał ciało, szeryf przeprowadził rozmowę z Hoffmanem i Garnerem.
Potem dołączył do nich koroner i stwierdził, że nie ma wątpliwości co do przyczyny zgonu: utrata krwi z przeciętych nadgarstków, poza tym zauważył tylko zadrapania od krzewów na nogach i ranki na podeszwach stóp. Dokonałby sekcji zwłok, gdyby szeryf sobie tego zażyczył, ale nie sądził, żeby autopsja ujawniła coś więcej. Przyczyna śmierci była oczywista.
Szeryf zgodził się z opinią koronera, ale uznał, że należy kontynuować dochodzenie, choć wynik wydaje się z góry wiadomy: samobójstwo w stanie niepoczytalności. Była jednak nadzieja, że w toku śledztwa ujawnią się okoliczności, które pomogą rozwiązać zagadkę nagłego szału u chłopca nie zdradzającego dotąd najmniejszego objawu niezrównoważenia. Pozostawała jeszcze inna, mniej ważna sprawa — samobójczej broni, czyli złamanego zardzewiałego nożyka. Hoffman był pewien, że nigdy nie należał on do syna. Obaj mężczyźni przysięgali, że widzieli chłopca na krótko, zanim zaczął uciekać, i że wówczas miał dłonie otwarte. Niczego w nich nie trzymał. Musiał znaleźć scyzoryk tam, gdzie go użył, ale skąd mógł wiedzieć, że tam leży, jak go odszukał w ciemnościach?
— Dobrze — odezwał się szeryf. — Zaczynamy śledztwo jutro, o drugiej po południu. Wszystkim odpowiada?
Hoffman i Garner skinęli głowami, ale koroner zapytał:
— Hank, dlaczego tak wcześnie?
— Miałem na myśli, doktorze, że w śledztwie może się ujawnić coś, co zmieni nasz pogląd na sekcję, a jeśli już trzeba ją będzie przeprowadzić, to im wcześniej, tym lepiej. Rozpoczniemy dochodzenie tu, na miejscu, w kostnicy. Równie dobre miejsce jak każde inne. Nie ma potrzeby przenosić się do Wilcox. Słuchaj, Gus, zaraz po zakończeniu postępowania wyjaśniającego zacznij przygotowania do pogrzebu. Pochówek urządź tak szybko, jak ci będzie odpowiadało — jeśli nie będzie sekcji, a wątpię, żeby była. Kto był lekarzem Tommy’ego? Doktor Gruen?
— Tak — odparł Hoffman. — Ale Tommy rzadko go odwiedzał. Był zdrowy.
— I tak trzeba go będzie przesłuchać. I jeszcze kilku nauczycieli Tommy’ego. Ich przepytam najpierw, może zauważyli coś niezwykłego, co nadawałoby się do protokołu. Nie ma sensu powoływać ich na świadków, jeśli nie mają nic do powiedzenia.
Zwrócił się do Garnera:
— Hmm… Jed. Charlotte będzie musiała zeznawać. Postaram się zbytnio jej nie krępować, ale będę musiał z niej wydobyć, że Tommy był nagi, kiedy zniknął, że… hmm… nie miał nawet gatek i że opuścił ją bez sensownego powodu. Chodzi o to, że… mogę opróżnić salę urzędu, gdy będzie świadczyć. Tak będzie dobrze?
Garner podrapał się w głowę i długo się zastanawiał.
— Myślę, że nie, szeryfie. Już teraz mogę odpowiedzieć za nią, że zezna w obecności wszystkich. Do diabła! Cała historia i tak się wyda. Po co udawać, że się tego wstydzimy? Do diabła! Nie zrobili nic złego. Kochali się i byli zaręczeni. A że trochę podokazywali, no cóż… młoda krew. Nie powtarzaj mojej żonie tego, co ci teraz powiem, ale ja i ona zachowywaliśmy się tak samo w ich wieku. A teraz mamy wrzeszczeć na Charlotte? Jeśli zaś miasto, sąsiedzi źle o niej pomyślą… to niech ich diabli wezmą! Sprzedam gospodarkę i się przeprowadzę. I tak zawsze chciałem przenieść się do Kalifornii.
Na tym sprawy stanęły. Gus Hoffman poszedł do domu o pierwszej. Był to najbardziej samotny, najbardziej pusty dom, jaki można sobie wyobrazić. Farmer nie mógł zasnąć. Przypomniał sobie, że w kredensie stoi ponad pół kwarty leczniczej nalewki. Wziął butelkę i szklankę. Nie zwykł pić. Pozwalał sobie na łyczek przy specjalnych okazjach, dla towarzystwa. Teraz miał przed sobą więcej alkoholu, niż normalnie wypijał w ciągu roku. Wystarczy, żeby przynieść zapomnienie na tę noc, najgorszą noc jego życia. Gorszą nawet od tej, gdy umarła mu żona. Od tygodni wiedział, że dogorywa. Był na to przygotowany. Zresztą pozostawał mu Tommy. Chłopczyk miał wtedy trzy lata, ale Gus zatrzymał go na farmie i wychował z pomocą kobiety, która przychodziła codziennie doglądać małego, gdy on pracował.
Teraz był zupełnie sam. Samotny na zawsze. Wiedział, że nie ożeni się powtórnie. Nie był za stary — do pięćdziesiątki brakowało mu roku, ale od śmierci żony nigdy nawet nie pomyślał o współżyciu z inną kobietą. Nie wiedział dlaczego, ale tak było. Rodzaj psychicznej impotencji. Mężczyźni na nią cierpiący zazwyczaj nadal odczuwają pociąg do kobiet, przynajmniej w wyobraźni, a obezwładnia ich dopiero próba kontaktu fizycznego. Ale Gus Hoffman nie czuł nawet pożądania. Nie bawiła go też myśl o małżeństwie z rozsądku, by zyskać pomoc w gospodarstwie i towarzyszkę życia. Nie chciał kobiety w domu. Charlotte jako synowa — to co innego. Cieszył się na myśl o tej zmianie.
Wszystkie nadzieje pokładał w Tommym. Był powściągliwy w wyrażaniu uczuć i nie okazał, jak ucieszyła go decyzja syna, że po ślubie pozostanie na farmie. Chciał mieć wnuki. A nigdy już nie będzie ich miał. Był teraz ostatni z rodu.
Chyba że… Przy trzeciej szklance nalewki nagła nadzieja rozbłysła mu w głowie… Chyba że już ma wnuka! Charlotte może być w ciąży i nawet nie wiedzieć o tym. Wątpliwe, żeby młodzi podejmowali jakieś środki ostrożności.
Zapragnął dowiedzieć się tego natychmiast. Wstał od kuchennego stołu, żeby podejść do telefonu. Usiadł znowu, gdy uświadomił sobie, że nie może dzwonić do Garnerów w środku nocy z takim pytaniem. Nie powinien ich w ogóle o to pytać. Będzie czekał, żywiąc nadzieję, jak długo zdoła. Tymczasem myśl o tym złagodzi nieco jego smutek i samotność. Miał nawet pewien plan. Kiedy Garner się dowie, że Charlotte jest w ciąży, z pewnością wyprzeda się i wyprowadzi. Powiedział, że tak zrobi, jeśli miasto albo sąsiedzi wezmą córkę na języki. Miłostkę mogliby jej jeszcze wybaczyć, ale nieślubnego dziecka z pewnością nie darują. Wtedy Gus Hoffman też sprzeda gospodarstwo i pojedzie z nimi do Kalifornii czy choćby na Księżyc. Może uda się namówić Garnera na wspólne kupno farmy. Wówczas zamieszkaliby razem. A gdyby nie chcieli, żeby im się kręcił po domu, zrobiłby sobie kwaterę w stodole. Pomagałby wychowywać wnuka. Albo wnuczkę — godził się nawet na to. Jeśli zaś Jed nie chciałby, żeby kupili wspólne gospodarstwo, on nabędzie najbliższe, jakie zdoła. Może nawet w bezpośrednim sąsiedztwie? Cena, dzięki Bogu, nie grałaby roli. Miał dwanaście tysięcy dolarów w banku i inwestycjach, oprócz tego, co dostałby za tę farmę. A nadarzyło mu się już kilka wcale korzystnych propozycji.
Dopił nalewkę i uświadomił sobie, że po raz pierwszy w życiu, a na pewno po raz pierwszy, odkąd ukończył trzydzieści lat, jest pijany. Kiedy wstał, musiał się trzymać mebli, żeby nie upaść. Nie trudził się wchodzeniem na górę i rozbieraniem. Dotarł do kanapy w saloniku i zdjął buty. To była ostatnia czynność, którą zapamiętał.