Выбрать главу

Wyprowadził ją więc na otwartą przestrzeń i kazał jej biegać w kółko po ścieżce przy pełni księżyca. Miał nadzieję, że ruch przyciągnie uwagę sowy albo jakiegoś innego nocnego drapieżnika, ale żadnego nie było akurat w okolicy. Wreszcie zrobił to, od czego powinien zacząć: przejrzał wspomnienia Tommy’ego i stwierdził, że w pobliżu jest płytki strumyczek. Mysz polna natychmiast pobiegła do wody i się utopiła.

Był znów w jaskini, w swoim ciele. Rozpoczął drugi eksperyment. Wiedział, że kilka mil na południe od ściany lasu znajdują się śpiący ludzie. W tym kierunku leżało miasteczko Bartlesville z setkami śpiących teraz mieszkańców. Posługując się Tommym jako wzorem, skoncentrował się na człowieku, jakiejkolwiek śpiącej istocie ludzkiej. Nic się nie zdarzyło. Eksperymentował dalej. Może uda mu się z jakimś konkretnym osobnikiem, jeśli nie powiodło się z całym gatunkiem. Wczoraj przecież zbadał również Charlotte. Znów skoncentrował się i ponownie na próżno.

Nie mógł wiedzieć, że dziewczyna jeszcze nie spała. Poszła do łóżka, ale ciągle płakała w poduszkę. To zresztą nie miało znaczenia. Nie udałoby się, nawet gdyby Charlotte była pogrążona w śnie. Rodzaj ludzki nie stanowił wyjątku od reguły, która uzależniała możliwość opanowania istoty inteligentnej od odległości.

Po tym wszystkim odpoczął. Nie spał, bo jego gatunek nie znał snu. Zaprzestał tylko aktywnego myślenia i planowania. I tak musiał czekać, aż nadarzy się okazja zbadania potencjalnego żywiciela bardziej przydatnego niż króliki, myszki i inne stworzonka, które przemieszczały się w zasięgu jego zmysłu postrzegania. Tej nocy nie nadeszło żadne większe zwierzę.

Ale teraz słyszał, czuł wibrację zwiastującą zbliżanie się czegoś dużego. Dwa, nie — trzy okazy. Dwa dwunożne i jeden czworonożny, znacznie większy od królika. Maksymalnie rozszerzył zakres postrzegania. Znaleźli się w jego zasięgu w ciągu paru minut. Była to ta sama trójka, która ostatniej nocy przybyła tropem Tommy’ego — jego ojciec, ojciec Charlotte i Buck. Pies ciągnął smycz i rwał prosto w stronę jaskini. Byli na tropie Tommy’ego. Ale dlaczego? Wprawdzie przewidział możliwość takiego postępowania, lecz zlekceważył ją. Nie widział przyczyny, dla której chcieliby odkryć kryjówkę chłopaka, gdy ten już nie żył. Mózg nie miał teraz żywiciela, który mógłby go obronić albo przenieść w inne miejsce. Na podorędziu nie było też żadnego większego zwierzęcia. Nagle pomyślał o króliku. Jeśli jakiś śpi nie opodal, każe mu przebiec psu przed nosem i odciągnąć go od tropu. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że to nie pomoże. Pies był przecież na smyczy. Gdyby chciał pobiec za przynętą, mężczyźni powstrzymają go i każą mu znów tropić.

Był bezradny. Niczego już nie zdoła zrobić, jeśli go odkryją. Mimo to nie wpadł w panikę. Wszak szansę znalezienia go były niewielkie. Oczywiście odszukają grotę, wejdą do niej, ale nie mają powodu, żeby kopać. Będą się zastanawiać, po co tu Tommy przyszedł, lecz kopać nie będą. Tego mógł być pewien.

Buck prowadził ich wokół krzaków do wejścia. Zatrzymał się na chwilę, żeby obwąchać miejsce, gdzie chłopiec kucał, a potem ruszył do pieczary. Hoffman odciągnął go.

— Do diabła! — zaklął Garner. — Jaskinia, to tu przyszedł. Żałuję, że nie wzięliśmy dubeltówek i reflektorów. To wejście jest w sam raz dla niedźwiedzia.

Mózg rozumiał wszystko. Znał teraz mowę tych istot. Zanim posiadł ludzkiego żywiciela, słowa były dla niego nic nie znaczącymi dźwiękami — jak wtedy, gdy słyszał rozmowę Tommy’ego i dziewczyny na ścieżce i na polance.

— Wszystko jedno — powiedział Hoffman. — Wchodzę.

— Poczekaj, Gus, idę z tobą. Bądźmy rozsądni. Odepnij Buckowi smycz i każ mu wejść najpierw. Jeżeli jest tam jakieś niebezpieczeństwo, on ma, do diabła, większe szansę, żeby wynieść skórę cało, niż my. W końcu nie będzie się czołgał na czworakach.

— Całkiem rozsądnie.

Hoffman zdjął smycz i Buck skoczył do jaskini. Zatrzymał się pośrodku. Tu doszedł Tommy, tu ślad się urwał. Pies położył się na piasku.

Mężczyźni nasłuchiwali chwilę.

— Chyba wszystko w porządku — szepnął ojciec chłopca. — Nic nie mogło załatwić go tak szybko, żeby nie zdążył zaskomleć. Wchodzę.

Wczołgał się na czworakach, a za nim Garner. Gdy dotarli do środkowej części jaskini, gdzie leżał pies, wyprostowali się. Było mroczno, ale trochę widzieli.

— Więc to tu — rzekł Garner. — Myślę, że doszedł do tego miejsca, skoro Buck tu się zatrzymał. Nic tu nie ma. Przynajmniej czysto i chłodno. Usiądźmy, odpoczniemy przed powrotem.

Usiedli. Mózg zbadał psa. Po raz pierwszy miał taką okazję. Jak dotąd Buck był największym potencjalnym zwierzęcym żywicielem, jakiego mógł dokładnie obejrzeć.

Odtąd Buck albo inny, najbliżej śpiący pies może być jego, jeśli tylko będzie potrzebował psa.

Buck odpoczywał po tropieniu. Zasnął. Mózg rozważnie czekał. Gdy wejdzie w psa, będzie dysponował tylko jego zmysłami.

— Staram się odgadnąć, po co tu przyszedł — zastanawiał się Hoffman.

— Pomieszało mu się w głowie i tyle. Prawdopodobnie odkrył tę jaskinię, gdy był dzieckiem, i zapamiętał ją. Przyszedł tu, żeby się schować przed… przed czymkolwiek. Nie odgadniesz, co ktoś ma w głowie, jeśli mu się w niej pomieszało.

— Możliwe. Ukrywał się lub może przyszedł tu, żeby coś ukryć albo wykopać coś, co schował wcześniej. Nie wiem, co to mogło być, ale tu jest sypki piasek. Łatwy do kopania, nawet rękami.

— Co by to mogło być?

— Nie wiem, ale jeśli coś tu znajdziemy…

Walka była odrobinę dłuższa niż w móżdżku myszy. Znalazł się w Bucku niemal natychmiast. Pies podniósł głowę.

Teraz się zastanawiał. Chyba nie zdołałby zabić obu mężczyzn, ale udałoby mu się ich pogryźć, zanim go obezwładnią lub zabiją. To na pewno powstrzymałoby ich przed kopaniem w piasku, przynajmniej na razie. Prawdopodobnie pospieszyliby do miasta, do lekarza, jeśli nie z powodu ran od ugryzienia, to ze strachu przed wścieklizną — takim samym, jaki odczuwali Tommy i dziewczyna po ataku myszy.

— Nie teraz, Gus — odezwał się Garner. — Niczego nie znajdziesz ani się nie dowiesz. Ale jutro tu z tobą wrócę. Teraz jest za ciemno, żeby coś zobaczyć bez latarni. Jeśli już mamy coś zrobić, zróbmy to dobrze, no nie? Pójdzie szybciej, jak będziemy mieli szpadel i grabie. Zresztą nie mamy już czasu. Jeśli wyruszymy natychmiast, będziemy w domu tuż przed obiadem. Potem trzeba się będzie trochę ogarnąć przed śledztwem.

— Chyba masz rację, Jed. Musimy to odłożyć. No, ale przynajmniej dowiedzieliśmy się czegoś, co można będzie zeznać: dokąd Tommy poszedł i gdzie był, póki nie zobaczył naszych latarń.

Pies znowu opuścił głowę. Ludzie wyczołgali się z jaskini. Poszedł za nimi, potem truchtał u boku Hoffmana, jak zrobiłby prawdziwy Buck. Szli tak dwie mile w stronę szosy. Wtedy rzucił się nagle wzdłuż drogi, ale na wschód, w kierunku przeciwnym do tego, w którym zdążali. Nie wrócił prosto do groty. Nie chciał wzbudzić choćby cienia podejrzeń, że mógłby tam pobiec. Hoffman wołał go, ale on nie zwracał na to uwagi i pędził dalej.

Kiedy był już za zakrętem, poza zasięgiem wzroku mężczyzn, przeszedł w trucht i wrócił do lasu. Choć nie było tu ścieżki, Mózg — niezależnie od predyspozycji Bucka — miał doskonały zmysł orientacji. Pognał prosto do jaskini.

W środku wykopał dołek, wyniósł w pysku to, co znalazł, i położył delikatnie przed grotą. Potem wrócił, zasypał dziurę i wytarzał się, żeby zatrzeć ślady. Wyszedł znowu i wziął w pysk skorupę Mózgu. Nie była cięższa od kuropatwy, a on trzymał ją tak ostrożnie, jakby transportował postrzelonego ptaka.