— Cześć, chłopcy — powiedział Hanley. — Przestraszyliście mojego przyjaciela, niech was cholera. A on miał mi postawić wódkę. Z tego wynika, że jesteście mi winni kolejkę.
— Reakcja nielogiczna — powiedział Trójka do Dziewiątki. — Podobnie zresztą jak u tamtego osobnika. Weźmiemy obu?
— Nie. Tamten drugi, chociaż większy, musi być słabowity. Zresztą jeden okaz wystarczy. Chodźmy.
Hanley cofnął się o krok.
— Jeśli mi postawicie, to w porządku. W przeciwnym razie chcę wiedzieć dokąd.
— Na Dar.
— Znaczy się, mamy zasuwać na Dar? Słuchaj, mistrzu, nie ruszę się na krok, dopóki mi nie postawicie kielicha.
— Rozumiesz, o co mu chodzi? — spytał Dziewiątka. Trójka przecząco pokręcił jednym końcem. — Bierzemy go siłą?
— Na razie nie ma potrzeby, może zgodzi się pójść dobrowolnie. Czy zgodzisz się wejść do sześcianu dobrowolnie, istoto?
— A macie tam alkohol?
— Tak. Wejdź, proszę.
Hanley zbliżył się do sześcianu i wszedł do środka. Nie dlatego, żeby wierzył, że on tam stoi naprawdę, ale co miał do stracenia? Zresztą kiedy się ma D.T., najgorzej się sprzeciwiać. Sześcian był zbudowany z materii stałej i od wewnątrz wcale nie był przezroczysty. Trójka owinął się wokół tablicy kontrolnej i przy pomocy obu swoich końców zręcznie manipulował delikatnymi mechanizmami.
— Znajdujemy się w międzyprzestrzeni — powiedział do Dziewiątki. — Proponuję, abyśmy zatrzymali się tutaj do czasu, aż przeprowadzimy studia nad tym okazem i ustalimy, czy nadaje się do naszych celów.
— Hej, chłopcy, a co z tą wódką? — zaniepokoił się Hanley. Ręce zaczęły mu się już trząść, a wzdłuż kręgosłupa od wewnątrz czuł biegające tam i z powrotem mrówki.
— Zdaje się, że on cierpi — powiedział Dziewiątka. — Zapewne z głodu albo pragnienia. Co te stwory piją? Może wodę utlenioną, tak jak my?
— Większa część ich planety jest pokryta wodnym roztworem chlorku sodu. Może mu przyrządzimy trochę?
Hanley ryknął:
— Nie, nie chcę wody, nawet bez soli! Ja chcę pić! Wódy!
— Chyba przeprowadzę analizę jego systemu trawiennego — powiedział Trójka. — Przy pomocy introfluoroskopu zrobię to błyskawicznie.
Trójka odwinął się od tablicy kontrolnej i zbliżył się do jakiegoś dziwnego przyrządu. Po chwili zamigotały jakieś światełka i Trójka powiedział:
— Dziwne. Jego przemiana materii oparta jest na C2H5OH?
— C2H5OH?
— Tak, alkohol, w każdym razie jako składnik podstawowy. Jest jeszcze nieco wody, ale bez chlorku sodu, i nieznaczne ilości innych składników. Nie ma śladów żadnego innego pokarmu. Zawartość alkoholu we krwi i w mózgu wynosi 0,234 procenta. Cały jego metabolizm opiera się na tym.
— Chłopcy — błagał Hanley. — Ja muszę sobie golnąć. Może byście tak przestali gadać głupstwa i dali mi coś do wypicia?
— Zaczekaj chwilę — powiedział Dziewiątka — zaraz przyrządzę to, czego się domagasz. Sprawdzę tylko skale na introfluoroskopie i dodam wskazania psychometru. — Znowu błyskały światełka i Dziewiątka udał się w jeden z kątów sześcianu, gdzie widocznie było laboratorium. Majstrował tam przez niecałą minutę i przyniósł naczynie zawierające około pół litra klarownego bursztynowego płynu.
`Hanley powąchał, potem spróbował i westchnął.
— Dobiliście mnie — powiedział. To jest aqua vitae, boski nektar. Takiego napoju nie ma na świecie. — Pociągnął wielki łyk i nawet nie poczuł parzenia w gardle.
— Coś ty mu przyrządził? — spytał Trójka.
— Dość skomplikowany zestaw, dostosowany dokładnie do jego potrzeb. Pięćdziesiąt procent alkoholu, czterdzieści pięć procent wody. Pozostałe pięć procent składa się z dużej ilości składników; wchodzą tu wszystkie niezbędne witaminy i sole mineralne we właściwych proporcjach oraz drobne ilości substancji smakowych. Oczywiście według jego gustu. Dla nas byłoby to coś okropnego, nawet gdybyśmy mogli pić alkohol albo wodę.
Hanley westchnął i znowu pociągnął potężnie.
Zaczynał się lekko zataczać. Spojrzał na Trójkę i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— I tak wiem, że nie istniejesz, że ciebie tam wcale nie ma — powiedział.
— O co mu chodzi? — spytał Dziewiątka Trójki.
— Wygląda na to, że jego procesy myślowe są całkowicie alogiczne. Obawiam się, że ten gatunek istot nie nada się na niewolników, ale oczywiście musimy się co do tego upewnić. Jak się nazywasz, istoto?
— Po co ci nazwisko? — powiedział Hanley. — Możesz mnie nazywać, jak ci się żywnie podoba. Jesteście przecież moimi najlepszymi kumplami. Pojadę z wami, gdzie chcecie, dajcie mi tylko znać, jak już dojedziemy.
Pociągnął spory łyk i zwalił się na podłogę, Zaczął wydawać z siebie jakieś dziwne dźwięki, ale ani Trójka, ani Dziewiątka nie potrafili rozróżnić słów. Brzmiało to jak "Zzzzz-głup, zzzz--glup". Próbowali go obudzić, ale im się to nie udawało, więc obserwowali go tylko i przeprowadzali niektóre próby. Obudził się dopiero po kilku godzinach. Usiadł i wpatrywał się w nich z przerażeniem.
— To nieprawda — powiedział. — Was tam nie ma. Na litość boską, szybko dajcie mi pić.
Wręczyli mu naczynie, które Dziewiątka ponownie napełnił tym samym płynem. Hanley pił przymykając oczy z błogości. — Nie budźcie mnie — powiedział.
— Wcale teraz nie śpisz.
— No to nie kładźcie mnie spać. Wiem, co to jest. To ambrozja, napój bogów.
— Kto to są bogowie?
— Bogów nie ma. Ale to jest właśnie to, co oni piją. Na Olimpie.
— Procesy myślowe całkowicie alogiczne — zauważył Trójka.
Hanley uniósł naczynie.
— W ręce waszych miłości perswaduję — powiedział.
— Co to są waszemiłoście? — spytał Trójka. Hanley zastanowił się przez chwilę:
— To są takie zbobierzałe fąfle, które wywożą ludzi na Dar.
— Co wiesz o Darze?
— Jest to coś, czego nie ma. Wasze zdrowie, chłopcy — i pociągnął znowu.
— Za głupi, żeby się nadał do czegoś poza prostą pracą fizyczną — powiedział Trójka. — Ale jeśli jest wystarczająco silny, warto zrobić najazd na tę planetę. Liczy trzy do czterech miliardów mieszkańców. Przydadzą się nam choćby niewykwalifikowani robotnicy — trzy czy cztery miliardy to już jest coś.
— Hura! — krzyknął Hanley.
— Zdaje się, że on słabo kojarzy — powiedział Trójka w zamyśleniu. — Ale może za to jest silny fizycznie. Istoto, jak cię mam nazywać?
— Mówcie do mnie Al, chłopcy. — Hanley próbował się podnieść.
— Czy to jest nazwa twoja, czy całego gatunku? I czy to jest jej pełne brzmienie? Hanley oparł się o ścianę.
— Gatunku — powiedział po chwili namysłu. — To skrót od Albinosów. — Tak to sobie wymyślił.
— Chcemy sprawdzić twoją wytrzymałość. Biegaj tam i z powrotem po sześcianie, dopóki się nie zmęczysz. Daj, potrzymam ci naczynie z pożywieniem.
Wyjął naczynie z rąk Hanleya, który zaczął mu je z powrotem wyrywać. — Jeszcze jeden łyk. Tylko mały łyczek. Potem będę biegał dla was choćby do białego rana.
— Może mu to jest potrzebne — powiedział Trójka. — Oddaj mu naczynie.
Hanley nie wiedział, kiedy mu się dadzą napić ponownie, pociągnął więc na zapas. Potem pomachał wesoło do czterech Darian, którzy mu się przypatrywali.
— Do zobaczenia na wyścigach, chłopcy — powiedział, — Mam nadzieję, że przyjdziecie wszyscy czterej. Stawiajcie na mnie. Wygram w cuglach. Mogę jeszcze łyczek przed startem?