I, oczywiście, to fantastyczne móc spotkać znowu żyjących krewnych z Ludzi Lodu! Jacy to wspaniali ludzie! I ci, których już wcześniej poznał, Gabriel, Nataniel i Ellen. I młode pokolenie, córki Gabriela.
Marco uśmiechnął się mimo woli. On i córki Gabriela porozumieli się natychmiast. Żeby się tylko pozbyć tej Bodil, czepiającej się niczym kleszcz!
No nic, jedno jest pewne, na wycieczkę do mokradeł ona się nie wybierze.
Marco cieszył się z tego. Teraz jednak najlepiej będzie spróbować się przespać. Humor znacznie mu się poprawił. Zadanie. Nocna wędrówka do królestwa wodnych ptaków. I bardzo sympatyczni krewni.
Przypomnijmy sobie, jaki to stopień pokrewieństwa nas łączy? On sam jest najbliższy Natanielowi, prawnukowi swego bliźniaczego brata Ulvara. Ellen, Tova oraz Gabriel i jego córki pochodzą z bocznej linii, ale oczywiście wszyscy noszą w sobie czystą krew Ludzi Lodu. Trzeba się jednak cofnąć aż do Cecylii Meiden z Ludzi Lodu, by odnaleźć wspólnego przodka. Marco zaczął rysować na kartce papieru.
Przypomniał sobie, że Tova Jest późnym potomkiem Arva Grippa, a z drugiej strony Sölvego, brata Ingeli Lind.
Schował kartkę do kieszeni. Zanim opuścił werandę na której siedział i odtwarzał fragment ogromnego drzewa genealogicznego Ludzi Lodu, spojrzał na uśpioną dzielnicę willową, skąpaną teraz w blasku księżyca.
Co sobie wtedy myślał o ludziach i ich przyszłości, nie wiadomo. Twarz miał nieprzeniknioną, wszedł do domu i starannie zamknął za sobą drzwi na klucz. To teraz, niestety, konieczne. W 1960 roku, kiedy opuszczał ten świat, można było zostawić drzwi otwarte. Teraz już nie.
7
W chwili nieuwagi zebranych Bodil zdołała po kryjomu zrobić Marcowi zdjęcie swoim polaroidem, Więc jej porażka, że nie przyszła na przyjęcie w towarzystwie zapowiadanego niezwykłego mężczyzny, nie wydawała się już taka straszna, gdy wyjaśniła, że z różnych powodów nie mógł się tutaj pojawić, i z udaną obojętnością, jakby od niechcenia, pokazała fotografię.
Zrobiło to ogromne wrażenie. Dziewczyny pozieleniały z zazdrości, a chłopcom zrzedły miny.
Inna sprawa, którą udało jej się przy okazji osiągnąć, to to, że jak zwykle stała się najważniejszą osobą na przyjęciu. To znaczy dla chłopców i dla przyjaciółek, które ją podziwiały i starały się zawsze być blisko niej. Na inne osoby machała ręką. Są po prostu zazdrosne, mawiała zwykle, a najgorsze, że sama w to wierzyła. Jej dobre samopoczucie było trwałe i nienaruszalne.
Ukradkiem spoglądała na zdjęcie Marca. Zaciskała szczęki w taki sposób, od którego z czasem powstają głębokie zmarszczki Tego mężczyznę musi zdobyć. Nic innego nie wchodzi w rachubę. W końcu przecież on ulegnie jej urokowi. Ale musi się to stać zaraz, szybko, w ciągu najbliższych dni. Nie miała ochoty wymyślać w nieskończoność jakichś wymówek dla przyjaciółek, a już zwłaszcza dla dziewczyn, które jej zazdroszczą.
Musi, musi zdobyć go jak najszybciej.
Och, on powinien teraz widzieć, jaka jest popularna, jak ją wszyscy uwielbiają. Dlaczego, do diabła, nie chciał z nią przyjść?
To wina tej beznadziejnej rodzinki, mogłaby przysiąc. To oni wciągnęli go w jakąś pułapkę, z której nie potrafi się wyrwać, chociaż bardzo chce. Przecież to oczywiste, że najbardziej pragnie być z nią, z Bodil, ale jest zbyt dobrze wychowany, by łamać obietnice.
Ooo, westchnęła cicho. Pomyśleć, że teraz mogłoby mnie obejmować jego ramię.
Złotobrązowe sitowie porastało całe mokradła, które niegdyś były jeziorem. Teraz prawie kompletnie zarosły, tylko tu i ówdzie migała niewielka tafla wody. Wielka szkoda i wielki wstyd, mówili esteci, uważając, że skraj jeziora powinien być czysty, wypielony z trawy i chwastów i mieć piękne równe brzegi. To fantastyczne, odpowiadali miłośnicy natury, którzy najpierw myśleli o życiu zwierząt, przede wszystkim ptaków.
Teraz, wczesnym rankiem, mgła leżała nisko i trawa pomiędzy kępami sitowia mieniła się kroplami rosy. Powietrze było czyste i rześkie, a śpiewy różnych gatunków ptaków po prostu cudowne.
Z samochodu wysiadły cztery osoby. W ostatniej chwili nastąpiły pewne zmiany. Młody Christian pojawił się co prawda wprost z przyjęcia, ale mocno zawiany, chwiał się na nogach, dzwonił zębami i był śmiertelnie blady. Miranda podziękowała mu za to, że przyszedł, ale natychmiast odesłała go do domu, żeby się wyspał. Mamrotał coś ochrypłym głosem, co wyglądało na przeprosiny, poza tym jednak był jej bardzo wdzięczny, że w tym stanie nie musi robić żadnych wycieczek.
Tymczasem Móri obudził się bardzo wcześnie i poprosił, by zabrali go ze sobą. W ostatniej chwili przyszedł też Nataniel. Zjadł kromkę chleba i popił ją mlekiem na stojąco w kuchni, po czym mogli ruszać. Musieli przejechać całe osiedle, by dotrzeć do mokradeł.
Gabriel, Indra i Ellen nadal spali, gdy ta czwórka spoglądała na chłodny, pogrążony we mgle krajobraz.
– Fantastyczne – mruknął Marco. – Już tylko to czyni życie wartościowym.
Spoglądali na niego ukradkiem. Jego głos wyrażał coś, czego nie pojmowali Nie wiedzieli o jego wyobcowaniu i cierpieniu samotnika, zdającym się nie mieć końca. Nie wiedzieli, to prawda, ale domyślali się, że tak jest.
Miranda zapytała go wprost właśnie o to.
– Teraz musisz nam pokazać drogę, Mirando – przerwał jej Nataniel.
Dziewczynę ogarnęła duma. Trzech dorosłych mężczyzn o niezwykłych, ponadnaturalnych zdolnościach i ona, pospolita… Ale to ona jest tutaj ich przewodniczką.
Tak się tym przejęła, że pomyliła kierunki. Wściekła na samą siebie musiała zawrócić i poprowadzić ich inną ścieżką.
– Musimy zachowywać się bardzo cicho – powiedziała. – Żeby nie przeszkadzać ptakom.
Pokazywała im gniazda wzdłuż wąskiej ścieżki. Setki, a może nawet tysiące kaczek zrywało się koło nich, większości gatunków mężczyźni nie znali. Ale Miranda tak. Pokazywała im bekasy, brodźce, siewki, słonki, kszyki i tak dalej. Wielkie gniazdo łabędzi, majaczące daleko w sitowiu, muszą ominąć z daleka, ostrzegła Miranda. Mogliby zostać zaatakowani.
– Jesteś imponująca – stwierdził Nataniel, a tymczasem jakiś duży brodziec zaczął wyśpiewywać swoje charakterystyczne melodyjne trele. Głos niósł się daleko nad bagnami.
– Szkoda, że Ellen nie chciało się wstać. Powinna by to wszystko zobaczyć – westchnął Nataniel.
– A ojciec powinien usłyszeć, jak mnie chwalisz – roześmiała się Miranda cicho. – Bardzo jest rozczarowany moimi wynikami w nauce. Należę do tak zwanych szczególnie uzdolnionych. Tacy ludzie słabo radzą sobie w szkole, ale na jeden temat wiedzą niemal wszystko.
– Jak ty o ptakach? – wtrącił Móri.
– Nie, w ogóle o przyrodzie, ale to nie wystarczy. Nigdy nie będę biologiem ani niczym takim, ponieważ moja tępa głowa za nic nie może opanować ani niemieckich czasowników, ani matematyki. Zastanawiam się tylko, po co mi te czasowniki, czy miałabym rozmawiać ze zwierzętami po niemiecku?
– Jak widzę, system szkolny nie bardzo się zmienił od moich czasów – zauważył Marco sucho. – Specjalnie uzdolnieni sprawiają kłopot, więc należy wybijać im z głowy zbytnią aktywność. Tak zwani średniacy natomiast przemykają się przez szkołę jakby nigdy nic. Czy więc to takie dziwne, że potem mamy tyle papierowych głów na ważnych stanowiskach?
– Dziękuję, Marco. Twoje słowa będą mi podporą co najmniej przez tydzień – uśmiechnęła się Miranda. – Ale tu musimy się zatrzymać. Dalej nie możemy iść, ponieważ tam gnieździ się większość ptaków chronionych.
Zawrócili do porośniętego trawą wału pomiędzy bagnami a drogą. Nataniel przyniósł z samochodu pled i rozłożył go na ziemi.