– Tak, ja… No, Bogu dzięki, przyszła!
Spojrzeli w tę samą stronę co on i zmartwieli.
– Nie, ależ, tato! – wybuchnęły Indra i Miranda jedna przez drugą. – Jak mogłeś?
Ze strony innych też rozległy się przyciszone protesty i jęki zgrozy. Gabriel zaczął się czuć nieswojo.
Ku nim zbliżała się Bodil z dwiema ogromnymi walizami i piękną torbą. Pchała bagaż przed sobą na wózku, a za nią spieszyły dwie przyjaciółki. Już z daleka machała ręką na powitanie.
– Hej, Marco, oto jestem!
– A więc to dlatego w ostatnich dniach chodziła z dumną miną kota, który właśnie pożarł tłustego szczura – syknęła Indra przez zęby.
– Indra – szepnął Gabriel urażony. – Czy ty musisz przez cały czas być złośliwa dla tego biednego dziecka? Ona tak bardzo prosiła, by mogła z nami pojechać, bo za nic nie chciała zostać sama w domu, a ja pomyślałem, że przecież to nic nie szkodzi, będziemy po prostu mieć miłe towarzystwo.
Móri pobladł przygnębiony, Ellen była wściekła, twarz Marca natomiast pozbawiona wyrazu.
Nataniel powiedział:
– Myślę, że palnąłeś kolosalne głupstwo, Gabrielu.
– Ale przecież Bodil nie będzie nikomu przeszkadzać!
Intensywna niechęć towarzyszy podróży mówiła mu, że za tym coś się musi kryć. Bodil dla niego była zawsze taka miła, natomiast dziewczęta wciąż się na nią skarżą. Jak sądził, całkiem bez powodu. Ale dlaczego zawołała: „Marco, oto jestem”?
Czuł, że zaczyna go ssać w dołku. Bodil zbliżyła się do nich i zdążyła już demonstracyjnie uściskać Marca. Szczebiotała, powtarzając wszystkim, jak bardzo się cieszy, że zobaczy Reykjavik, w którym podobno jest największa w Europie dyskoteka, i że kupiła już sobie mnóstwo eleganckich ubrań za pieniądze, które udało jej się wydobyć od ojca. Indra i Miranda starały się na nią nie patrzeć.
– W takim razie proponuję, byś została w Reykjaviku – burknęła Indra.
Bodil spojrzała na Marca.
– A ty? Ty też zostaniesz w Reykjaviku?
– Nie, co ja bym tam robił? – zapytał krótko. – Ja nie chodzę do dyskotek.
Promienny uśmiech Bodil nieco zbladł. Zaraz jednak uwiesiła się ramienia Marca.
– Chodź, pozwól, że cię przedstawię moim przyjaciółkom…
Uprzejmie, ale stanowczo uwolnił się od niej.
– Nie mamy już czasu. Chodź, Indro, pozwól mi wziąć twoją walizkę! A ty, Mirando, przesuń swoją do przodu!
– A tutaj są moje – wskazała Bodil.
Marco wziął je i bez słowa popchnął na przód kolejki. Bodil wisiała na jego ramieniu niczym przyklejona i machała przyjaciółkom stojącym nieco dalej.
Gabriel nie pojmował niczego. Jednak przykra myśl drążyła jego podświadomość. Bodil przed podróżą upierała się, by nie mówił nikomu, że ona ma z nimi jechać. To będzie niespodzianka, wyjaśniała. I on uwierzył jej słowom, wyobrażał sobie, jak ich ucieszy ta wiadomość. Bodil to przecież taka sympatyczna dziewczyna. Teraz Gabriel nie wiedział, jak to rozumieć. Czy ona miała swoje powody, by milczeć? Nie, to przecież niemożliwe. Ale tu na lotnisku ledwie się z nim przywitała. Mimo że to on wyłożył pieniądze na bilet i pomagał jej na wszystkie sposoby. Uff, niezbyt to przyjemny start do takiej pełnej napięcia i niespodzianek wyprawy!
Kiedy Bodil poufale wsunęła rękę pod ramię Marca, rzucając triumfalne spojrzenia swoim przyjaciółkom, Ellen uznała, że to się musi skończyć. Zdecydowanym krokiem podeszła do tamtych dziewcząt i powiedziała im kilka słów, po czym one, zaskoczone i zdumione, odwróciły się i pobiegły do wyjścia.
– Co to wszystko ma znaczyć? – zapytała Bodil wyniosłym tonem, kiedy Ellen wróciła.
– Powiedziałam im po prostu prawdę – odparła Ellen ze złością. – Że Marco nie jest twoim wielbicielem i nie chce nim być, a one powinny stąd odejść, są bowiem zbyt dużo warte, by jakaś gęś im imponowała.
Bodil zrobiła się czerwona na twarzy.
– Nic nie wiesz na ten temat! Pozwól, żeby Marco sam się wypowiedział. On się z pewnością lepiej orientuje niż ty!
Ale Marco był już daleko i nie mógł pospieszyć jej z odsieczą. Jaka szkoda, – opowiedział by tej głupiej babie o swoim nieustannie pogłębiającym się uczuciu do Bodil.
W samolocie próbowała zamienić się miejscami z Mórim, który siedział obok Marca, tłumaczyła, że na jej miejscu okropnie wieje. By ją drażnić, Marco zerwał się uprzejmie i oznajmił, że w takim razie może zająć jego fotel. Zanim pojęła, co się stało, siedziała obok Móriego, natomiast siostry cieszyły się towarzystwem Marca. I Bodil nie mogła zrobić nic więcej. O zgrozo!
Nie lepiej było na lotnisku w Keflavik.
Wiał tam przenikliwy wiatr znad morza. Bodil dygotała w swoim cieniutkim letnim kostiumie.
– Czy mógłbyś mi pożyczyć swoją wielką kurtkę, Marco? – zaświergotała. – Znajdzie się w niej pewnie dość miejsca dla kogoś tak niedużego jak ja.
– Nie masz ze sobą żadnej wiatrówki? – zapytał Nataniel.
Bodil skrzywiła nos.
– Wiatrówki? Nie! Nigdy w życiu nie pokazałabym się w czymś tak beznadziejnym. Indra, może ty mi pożyczysz swój płaszcz od deszczu?
– Nic podobnego – odparła stanowczo Indra, którą cieszył widok zakłopotanej Bodil.
Gabriel zdziwił się:
– Ależ, Bodil, czy nie dałem ci listy rzeczy, które będą ci tutaj potrzebne?
– Owszem, ale wszystko na tej liście było okropnie beznadziejne! Stare, znoszone rzeczy, grube swetry, same niezdarne ubrania, solidne buty i… Ja przecież nigdy nie noszę butów na płaskich obcasach, to chyba rozumiecie. Poza tym przecież zaraz pojedziemy samochodem? Do hotelu.
– Do jakiego hotelu? – warknęła Indra.
Bodil straciła poczucie humoru.
– Tam gdzie mamy mieszkać, oczywiście! Daj mi swój deszczowy płaszcz, Indra, nie wygłupiaj się!
– Dlaczego chcesz włożyć mój płaszcz od deszczu?
– Dlatego, że to jedyne ubranie, jako tako się prezentujące. Oddam ci go z powrotem w hotelu.
– Bodil, wbij sobie nareszcie do głowy, gdzie jesteś – rozgniewała się Miranda – Nie będziemy mieszkać w żadnym hotelu w Reykjaviku. Natychmiast stąd ruszamy dalej.
– Dalej, dokąd?
Miranda odwróciła się do Gabriela.
– Tato, ty nie powiedziałeś swojej ulubionej towarzyszce podróży, że wybieramy się na pustkowia?
– Oczywiście. Przecież ci mówiłem, Bodil. – Zwrócił się do pozostałych, uśmiechał się bliski rozpaczy, bo naprawdę zaczynał już tracić cierpliwość. – Czy żadna z dziewcząt nie ma porządnych ubrań, by pożyczyć Bodil?
– Nie – odpowiedziały unisono wszystkie panie, a za nimi również kilku panów.
Miranda i Móri nie słuchali już dłużej. Odeszli kilka kroków na bok, bo wciąż jeszcze musieli czekać na samochód.
– To tylko lotnisko – rzekła Miranda zachwycona. – Ale już tu jest coś niezwykłego w krajobrazie, to wysokie niebo, czyste powietrze, atmosfera, coś, co chwyta człowieka za serce. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Móri patrzył na nią, a jego oczy promieniały radością.
– Czy cię rozumiem! Od razu wiedziałem, że będziesz się tutaj czuła jak w domu, Mirando.
– Tak, tak to jest – potwierdziła. – To niezwykłe, surowe piękno…
– A przecież, jak sama mówisz, widziałaś dopiero lotnisko – uśmiechnął się. – Poczekaj, aż znajdziemy się w głębi kraju. Zobaczysz fiordy… No, wszystkiego nie zdążymy obejrzeć, nie jesteśmy przecież turystami. Ale naprawdę chciałem pokazać ci mój kraj, Mirando. Teraz jednak chyba nas wołają.
Bodil była oczywiście znacznie mniej zachwycona. Niecierpliwie machała do Marca.
– Pożycz mi kurtkę, prosiłam cię już, okropnie marznę!
– No i to rozstrzyga sprawę – oznajmił Nataniel zdecydowanym tonem. – Zostaniesz w Reykjaviku, Bodil. Nie chcemy ciągnąć za sobą takiego balastu.