Выбрать главу

– Chyba nie jestem żadnym balastem – syknęła Bodil.

– Owszem, i to dosyć ciężkim – wtrąciła Indra. – Ale oto zdaje się i nasz jeep.

Kiedy Bodil zobaczyła wielkiego, terenowego jeepa na wysokich kołach, wykrzyknęła:

– Autobus? Chyba nie pojedziemy autobusem?

I tym samym wygłupiła się również bardzo wobec Addiego, szofera, niezwykle dumnego ze swego specjalnie skonstruowanego forda Econoline, z napędem na cztery koła, o mocy dwustu pięćdziesięciu koni i pojemności silnika siedem i trzy dziesiąte litra. Oraz z trzema skrzyniami biegów, dodatkowym bakiem na benzynę, specjalnym systemem nawigacyjnym, doskonale wyposażoną stacją radiową, posiadającą zarówno odbiornik, jak i nadajnik na falach ultrakrótkich, połączenia z krajowymi służbami ratowniczymi i tak dalej. Po prostu superjeep.

I ten klejnot Bodil odważyła się nazwać autobusem!

Miranda starała się policzyć anteny na dachu.

– Co najmniej dziesięć – rzekła z podziwem.

– Chyba trochę przesadziłaś – uśmiechnął się Marco. – Ale rzeczywiście jest ich mnóstwo.

– Stoi tutaj kilka jeepów – powiedziała Miranda. – Żaden jednak nie dorównuje naszemu.

– Przypominasz mi pewnego chłopca z mleczarni, którego znałem w dzieciństwie – uśmiechnął się Nataniel. – On oceniał zamożność chłopów po liczbie baniek z mlekiem wystawianych każdego ranka przy drodze. Mniej niż trzy oznaczały biedę.

– Co prawda nie rozumiem zbyt wiele z najnowszej techniki – wtrącił Móri. – Ale jedną rzecz wiem na pewno: Ktoś, kto zabłądzi na islandzkich pustkowiach, jest zgubiony.

– Tak – przyznał Nataniel. – I stąd ten system nawigacyjny.

Kiedy już wszyscy przywitali się z kierowcą i przewodnikiem podróży, Nataniel oświadczył:

– Ta młoda dama nie jedzie z nami. Ona zostanie w Reykjaviku.

– Nic podobnego! – zawołała Bodil oburzona.

Addi popatrzył na nią taksująco.

– Jest jedna osoba więcej, niż się umawialiśmy. W samochodzie będzie zbyt ciasno.

Tym samym rozwiązał problem. Dla Bodil nie ma miejsca.

– Widzę, że jesteś wściekła – zauważyła Indra. – Nie wiem, dlaczego wzięłaś moją torbę.

Bodil odrzuciła torbę z powrotem i chwyciła swoją.

Addi zawołał znajomego kierowcę innego jeepa, poprosił, by odwiózł Bodil do Reykjaviku i ulokował ją w jakimś dobrym hotelu.

Protesty dziewczyny na nic się nie zdały. Ani jej prośba skierowana najpierw do Marca, a potem do Gabriela.

Odpowiedzi brzmiały: „W tym ubraniu zamarzniesz na śmierć”. „Nie ma, niestety, miejsca w samochodzie”. Z wściekłością zwróciła się do Addiego:

– Mógłbyś wziąć większy samochód!

– Może autobus? – zapytał cierpko.

Kolega ruszył w drogę. Wszyscy widzieli, jak Bodil protestuje.

– Zegnaj, Bodil – pomachał jej Nataniel.

– Chwała Bogu, że odjechała – mruknęła Ellen.

Ułożyli swoje torby w bagażniku i wsiedli do samochodu. Stopień był bardzo wysoki. Ktoś powiedział ze śmiechem: „Wyobraźcie sobie te obcisłe spódnice Bodil tutaj. To prawdziwa katastrofa!”

– Ale przecież miejsca jest dość – zauważyła Ellen zdumiona.

– Zmieściłyby się swobodnie co najmniej dwie osoby, a w razie konieczności nawet trzy – odparł Addi niewzruszony. Nie zapomniał lekceważących słów na temat swojego wspaniałego samochodu. Pamiętał też intensywną niechęć innych pasażerów wobec tej niepospolicie urodziwej panienki na wysokich obcasach. Woził już przedtem tak zwane kobiety fatalne i był umiarkowanie zachwycony miłosnymi intrygami oraz flirtami na tylnych siedzeniach.

Samochód opuścił Keflavik i ruszył na spotkanie przygody.

Pasażerowie cieszyli się. Tylko Gabriel miał wyrzuty sumienia, uważał, że zdradził Bodil. Z drugiej jednak strony, ona przecież podczas całej podróży kompletnie go ignorowała, pominąwszy te momenty, w których potrzebowała jego pomocy.

Już się właściwie zaczął domyślać powodów wrogości swoich córek wobec sublokatorki.

Kim ja jestem? Starszym panem, którego łatwo oszukać? Ta świadomość bardzo go bolała. Obecność Bodil w domu stanowiła przecież jasny punkt w jego samotnym życiu. Tak miło było na nią popatrzeć. Zawsze sprawiała wrażenie pogodnej i chętnie z nim rozmawiała. Chętnie też pożyczała trochę pieniędzy, prosiła o radę…

Co on sobie, u licha, wyobrażał?

Na razie jeszcze nic. Mało brakowało jednak, a byłby wpadł w okropnie banalną pułapkę. Zakochać się w dwudziestolatce! On, mężczyzna czterdziestosiedmioletni!

Trochę się też cieszył z tego, że zabrał ją w tę podróż Pozwoliło mu to otworzyć oczy na całą sprawę. W przeciwnym razie siedziałby pewnie tutaj w samochodzie przemierzającym islandzkie pustkowia i tęsknił do domu. Do Bodil.

Mimo wszystko miał nadzieję, że dziewczyna będzie się w Reykjaviku dobrze bawić. Gabriel był bowiem bardzo życzliwym i sympatycznym człowiekiem.

Móri siedział na przedzie i przeżywał spotkanie z dawno nie widzianą ojczyzną. Być tu znowu, oglądać raz jeszcze te krajobrazy! Czuć czyste, bardzo rześkie powietrze nad pokrytymi lawą obszarami po obu stronach drogi. Jak to Indra powiedziała: „Jaki wulkan wypluł lawę, z której powstał ten cypel?” Biała mgiełka nad czymś, co Addi nazywa Blue Lagoon. Nowe nazwy starych źródeł. Bodil również mówiła w samolocie, że zabrała kostium bikini, by kąpać się w Blue Lagoon. „Bo to przecież robią wszyscy turyści”. Bodil miała irytujący zwyczaj wymawiania z naciskiem różnych słów. Siedzenie obok niej w samolocie nie należało do przyjemności. Bezsensowna paplanina na własny temat, aż rozbolały go uszy i twarz zesztywniała od nieustannego uprzejmego uśmiechu. Ponieważ nie otrzymywała właściwych, pełnych podziwu odpowiedzi, zrobiła się zła i w końcu umilkła. I tak było najlepiej.

Widział z powietrza Vatnajökull. Oszałamiające przeżycie, jaki ten lodowiec potwornie wielki! Wszystkie budynki, które mijali teraz, należały do nowszych czasów. Móri tęsknił za owymi małymi domkami, zbudowanymi z kamieni i ziemi, pokrytymi torfem, które wznoszono za jego życia na Islandii. Znowu dostał skurczu serca z żalu za wszystkim, co utracił – nie tylko rodzinę i bliskich, lecz także czas i środowisko, które pamiętał, a którego już nie ma.

– Spójrzcie na te wieże, jak zrobione z cukru! – zawołała Miranda.

– To huta aluminium – wyjaśnił Addi.

Pokryta lawą ziemia na półwyspie Reykjanes została ciasno zabudowana.

– Czy to już Reykjavik? – zapytał Móri zaskoczony.

– Ależ nie. Jeszcze nie Reykjavik. To podmiejskie osiedla.

– Nie rozpoznaję niczego – westchnął. – Reykjavik to kiedyś było kilkadziesiąt domów wokół kościoła. A tych osad w ogóle nic nawet nie zapowiadało. Ale zbliżamy się do Reykjaviku, poznaję to po górach o spłaszczonych szczytach.

– To wulkany – wyjaśnił Nataniel. – Czytałem o nich. Wybuchały w okresie lodowcowym pod czapami lodu, dlatego zrobiły się takie płaskie.

Addi pokazał im górę Essja, a daleko na północy we mgle znad morza majaczyła im Snäfellsnes.

– Aha – zawołała Miranda. – Pojedziemy tam?

– Nie – zaprotestował Móri. – Musimy podążać tą samą drogą, co Dolg.

Addi zapytał, kim był Dolg.

Móri odpowiedział ostrożnie:

– Pewien młody chłopak, który zaginął w osiemnastym wieku. Próbujemy odnaleźć jakieś jego ślady i w ogóle dowiedzieć się, czy przyjechał na Islandię.

Nie wspomniał, że mówi o swoim synu. To by było zbyt trudne do wytłumaczenia.

Dyskutowali, w jakim punkcie powinni zacząć poszukiwania, gdy Nataniel zawołał:

– Nie, stop, stop! Czy zdajecie sobie sprawę, że mówicie po islandzku?