Выбрать главу

Straszna świadomość tego, że życie Dolga i Nera ma się skończyć dokładnie w tym samym momencie, wzbudzała lęk. Gdyby tylko wiedział, czy Nero żyje! Czy rodzina zdołała przeprowadzić psa na drugą stronę tajemniczych Wrót? O Boże, a jeśli musieli go uśmiercić? W takim razie życie Dolga też by się skończyło.

Ale Dolg jest przecież nieśmiertelny!

A może to nieprawda? Nie otrzymali przecież najmniejszego nawet znaku, że Dolg w dalszym ciągu znajduje się na Ziemi. Wprost przeciwnie. Marco, obdarzony niezwykłymi zdolnościami, nie zdołał wyczuć nigdzie jego obecności Jego ślady urwały się w momencie, gdy wsiadł na kuter w Uddevalla w Szwecji dwieście pięćdziesiąt lat temu.

Móri otrząsnął się ze złych myśli. Jeśli nie przestanie wciąż do tego wracać, może stracić rozum. Lepiej skoncentrować się na czysto praktycznych sprawach, na przykład na tym, jak dostać się do Seydhisfjördhur. I dopiero tam zacząć się martwić.

Miranda spała źle. Coś jej przeszkadzało, rzucała się na łóżku gwałtownie, w końcu całkiem się obudziła.

Jakiś cieniutki, intensywny dźwięk rozlegał się tuż przy jej uchu.

Komar. O, do diabła, wieczorem otworzyła okno, ponieważ w pokoju, który zajmowała z Indrą, było duszno. No trudno, teraz musi zadbać, by do środka nie wleciało więcej komarów niż już jest. Czy ma je prosić, by znikały? Chyba tak prosto się tego nie załatwi.

Wstała i zamknęła okno. Zauważyła, że było teraz znacznie szerzej otwarte niż wieczorem. Wieczorem uchyliła je tylko leciutko i nawet podparła, by się za bardzo nie odsunęło. Teraz podpórka zniknęła. Prawdopodobnie sprawił to wiatr.

Noc na dworze była stosunkowo jasna, panował tego rodzaju półmrok, co to człowiek nie wie, czy jeszcze trwa noc, czy już brzask. Ze zdumieniem stwierdziła, że dopiero pierwsza po północy. Islandia leży jednak dużo bardziej na północ niż okolice, do których ona przywykła. Jakiś mężczyzna nadchodził od strony pustyni. Sądząc po wzroście i prostej sylwetce, mógł to być Móri, ale znajdował się zbyt daleko, by mieć zupełną pewność.

Nad Sprengisandur wiał wiatr, od czasu do czasu żałośnie zawodził. W oddali niczym zimny metal połyskiwały małe oczka wodne, krajobraz na otoczonej złą sławą Sprengisandur był bardziej pofałdowany, niż się tego spodziewała.

Wróciła do łóżka, uzbrojona w zwiniętą gazetę do walki z komarami. Miranda kochała wszystkie zwierzęta, nie była jednak całkiem pewna, czy swoim uczuciem obejmuje również komary, budzące po nocach i zostawiające na twarzy brzydkie, czerwone plamy.

Właśnie zaczęła ponownie zasypiać, gdy nagle znowu się ocknęła. Zdawała sobie sprawę, że jej oddech nabierał już sennej głębi i stał się rytmiczny, gdy wyrwał ją z półsnu jakiś hałas. Tym razem to nie komar, a jeśli już, to musiałby być ogromny.

Czy nie doznawała tego uczucia od dłuższego czasu? Uczucia, że w pokoju ktoś jest? Indra, to oczywiste, ale trzeba by wiele, by obudzić tego śpiocha. To coś innego. Ktoś inny…?

Firanki były zaciągnięte i w pokoju panowała ciemność. Kolejny komar usiadł na jej gołym ramieniu, ale nie miała teraz dla niego czasu. Leżała nieruchomo, starała się miarowo oddychać. Na szczęście twarz miała zwróconą w stronę pokoju. W przeciwnym razie mogłyby powstać problemy, a tak widziała bez przeszkód, co się dzieje.

Z cienia przy szafie wyłoniła się jakaś postać. Wysoki mężczyzna pochylił się nad jej bagażem.

Zanim zdołała pomyśleć, czy to mądre, czy głupie, krzyknęła:

– Co ty, do cholery, tu robisz?

Mężczyzna poderwał się na równe nogi, Mirandzie przez głowę przemknęła myśclass="underline" „Oto nadeszła nasza ostatnia chwila”, intruz jednak rzucił się do okna i wyskoczył. Dziewczyna, rzecz jasna, obudziła całą gospodę swoimi rozpaczliwymi krzykami, nawet Indra, oszołomiona, usiadła na łóżku. Miranda pobiegła do okna i wyjrzała na zewnątrz, nieproszony gość zdołał tymczasem zniknąć za narożnikiem domu.

Powstał okropny harmider, kierowniczka była roztrzęsiona, wszyscy goście również, a w środku całego zamieszania Móri wrócił do domu. Nie, niczego nie zauważył. Nataniel i Addi oraz kilku innych mężczyzn przeczesywali dokładnie obejście i jeepy. Reszta szukała wewnątrz domu. Niełatwo jest przecież przepaść na tej pustyni tak, żeby nikt niczego nie zauważył, a przede wszystkim nie usłyszał. Samochody stały jednak na swoich miejscach… Wtedy Móri przypomniał sobie jeepa, którego widział w oddali na skraju drogi. Teraz go nie było.

– To żaden z naszych gości – zapewniała kierowniczka. – Jeep musiał tu przyjechać w nocy i zatrzymał się w znacznej odległości od zabudowań. Naprawdę niczego nie rozumiem, nigdy nie miewamy tu złodziei. Islandczycy to honorowy naród.

Ellen nie mogła opanować drżenia.

– Jesteś zbyt nieostrożna, Mirando. Przecież mogłaś zostać zamordowana!

– Chyba nie – zaprotestował Addi. – Przede wszystkim Islandczycy są uczciwym narodem, po drugie zaś w pokoju były dwie dziewczyny, napastnik nie mógł więc ryzykować, że druga narobi wrzasku w pogrążonym w ciszy domu, w którym mieszka tylu ludzi Po trzecie, morderstwo to poważniejsza sprawa niż kradzież, a jak powiedzieliśmy, trudno się stąd wymknąć niezauważonym.

– To brzmi przekonująco. Czy mogłabyś opisać tego mężczyznę, Mirando? – zapytał Nataniel.

– Chyba niezbyt dokładnie, w pokoju było ciemno. Mignęła mi jednak wyraźnie jego sylwetka, kiedy wyskakiwał przez okno. Miał krótkie, kędzierzawe blond włosy i był dość wysoki. Twarzy nie widziałam, nic więcej nie mogę powiedzieć.

– A ubranie?

– Miał na sobie coś ciemnego. Trudno rozróżnić takie szczegóły. Pewne jest tylko, że wszedł do pokoju przez okno.

– Miał pecha, że trafił akurat do was – roześmiał się Gabriel. – Przecież nie macie w swoich bagażach niczego cennego.

Kierowniczka zadzwoniła na policję i poinformowała o wydarzeniach, po czym wszyscy wrócili do łóżek. Dyżurny oficer obiecał postawić patrol przy moście koło Sigalda, elektrowni, którą mijali jadąc do Sprengisandur. Istniało jednak wiele bocznych dróg, poza tym jeep mógł odjechać na północ przez pustynię. Dla pewności ostrzeżono też drugą stację turystyczną w Nýidalur.

Wciąż rozdygotane dziewczyny próbowały ponownie zasnąć, choć zdawały sobie sprawę, że potrzeba na to czasu. Nataniel i Ellen wrócili do siebie. Ona usiadła na krawędzi łóżka, by zdjąć ranne pantofle. W jej ruchach było coś ociężałego, jakaś przykra powolność.

Nataniel wiedział bardzo dobrze, co ją trapi. On też borykał się z tym samym problemem. Mieli dwoje dzieci i oboje właściwie utracili Córka przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych, wyszła tam za mąż, dzieci nie miała i nie zamierzała wrócić do Norwegii. Ona i jej mąż robili kariery w biznesie. Córka nie pokazała się u rodziców już od ośmiu lat mimo ich nieustannych zaproszeń. Ellen i Nataniel wielokrotnie sami chcieli pojechać z wizytą do Kalifornii, zawsze jednak spotykali się z odmową. Akurat teraz bardzo mi to nie pasuje, odpisywała niezmiennie córka.

Nataniel wiedział, dlaczego. Córka mianowicie opowiedziała swemu mężowi co nieco o Ludziach Lodu, a on oznajmił, że „żadni szarlatani ani inne hokus-pokus nie przekroczą jego progu”. Należał do pewnej chrześcijańskiej sekty fundamentalistycznej. Rygorysta, człowiek bardzo lubiący pieniądze.

Gdyby córka była nieszczęśliwa, Ellen i Nataniel działaliby bardziej zdecydowanie, ale nic takiego nie wynikało z jej rzadkich listów i jeszcze bardziej sporadycznych telefonicznych rozmów. Najwyraźniej zerwała ze swoim norweskim życiem, Ellen zaś była kobietą łagodną i nie chciała się mieszać do nie swoich spraw. Ale cierpiała nieustannie.