Miranda nadbiegła od tyłu.
– Chodź, przejdziemy przez tę parę – rzekła radośnie, pokazując na pieniącą się przed nimi kaskadę.
– Będziemy potem przez długi czas potwornie śmierdzieć – ostrzegła Indra, ale chętnie ruszyła za siostrą.
Miranda zniknęła w trujących obłokach siarki. Ziemia była bardziej śliska, niż Indra się spodziewała. Stopy rozjeżdżały się na lepkim podłożu.
Huk panował straszny. Mimo to Indrze wydawało się, że usłyszała krzyk Mirandy.
O Boże, ona się przewróciła, przemknęło jej przez głowę. W następnym momencie kierunek wiatru lekko się zmienił, para odsunęła się na bok, na chwilkę zaledwie ale widok stał się wyraźniejszy.
Miranda nie upadła. Trzymali ją mocno jacyś dwaj mężczyźni „Zła dziewczyno” – wołał jeden po angielsku. „To nieważne.,.” – bełkotał drugi – „Chodź z nami do…”
Głośny krzyk Indry zaskoczył ich, jednocześnie z drugiej strony nadbiegał Móri.
– Puśćcie dziewczynę – rozkazał spokojnie po islandzku.
Wyglądało na to, że go nie rozumieją. Skoro nie posłuchali go natychmiast, Móri uczynił znak ręką ku ziemi, wymawiając jakieś słowa, które brzmiały bardzo staroświecko.
Stopy mężczyzn zaczęły się ślizgać po przypominającym mokre mydło podłożu. Bezradnie padli na ziemię, tak że rozległo się głośne plaśnięcie tłustego błota. I tak już zostali. Wymachiwali rękami i nogami, klęli głośno i coraz bardziej pogrążali się w nieprzeniknionych oparach siarki.
Indra i Miranda podbiegły do Móriego, szukając przy nim schronienia. Tymczasem pojawili się inni współtowarzysze podróży. Móri rzekł:
– Pośpieszmy się, ruszajmy z tego miejsca, zanim tamci będą mogli się zorientować, w którą stronę pojechaliśmy!
Bez słowa pobiegli na parking. Na szczęście Nataniel i Ellen już tam byli, Addi czekał w samochodzie.
– Czy oni nie mogą nas teraz zobaczyć? – zapytała Miranda.
– Jeszcze nie – wyjaśnił Móri spokojnie. – Będą tam leżeć, dopóki nie uznam, że jesteśmy bezpieczni. A przez gęste kłęby pary niczego nie odróżnią. Jedyne niebezpieczeństwo to to, że ktoś nadejdzie i pomoże im wstać.
Marco posłał Móriemu pełne podziwu spojrzenie.
– Jak widzę, nie zapomniałeś jeszcze swoich sztuczek.
– Czuję się dużo bezpieczniej, gdy wiem, że mogę się nimi posługiwać – potwierdził Móri, wciąż tak samo spokojny.
11
Jechali dalej drogą państwową na wschód. Po obu stronach rozciągały się wielkie, szarozielone równiny, horyzont zamykały wulkany.
Kiedy Námaskardh zniknęła im z oczu, Móri odwołał zaklęcia. Swoich współtowarzyszy poinformował, że tamci dwaj mężczyźni są już wolni.
Nikt na to nie zareagował. Ludzie Lodu znali przecież takie sprawy z dawnych czasów. Co myślał Addi, nie wiadomo. Addi był samą dyskrecją.
Poza odwiedzanymi przez turystów okolicami ruch na drodze był niewielki, od czasu do czasu jednak spotykało się jakiegoś jeepa z napędem na cztery koła. Niekiedy też i autobus. Tutaj prywatne małe samochody mogły poruszać się bezpiecznie pomiędzy drugim co do wielkości miastem Islandii Akureyri oraz Egilsstadhir, z dala od gęściej zaludnionych obszarów w północno-wschodniej części kraju. Droga była dobra. W grę wchodziły jednak wielkie odległości, więc samochodów widziało się niewiele.
Wymarły krajobraz, ale urzekająco piękny, tak że siedzieli ze ściśniętymi smutkiem gardłami i milczący. Wszystko wokół zdawało się być nietknięte. Wulkany wygasły dawno temu i zamarły. Rzeki znalazły sobie głębokie koryta. Pokój panował nad tą północną krainą.
– Zastanawiam się, co on miał na myśli – przerwała milczenie Miranda. – „Zła dziewczyno?” „To nieważne”, odparł drugi. „Jedź z nami do…”?
– Nie wskazuje to jednak na jakieś niezwykłe urzeczenie Indrą – stwierdził Gabriel. – Skoro zadowolili się byle kim…
– Dziękuję, tatusiu – syknęła Miranda ze złością. – Kilka dobrych słów zawsze człowiekowi poprawia nastrój!
– Ależ, kochane dziecko, ja nie myślałem w ten sposób – spłoszył się Gabriel, lecz przerwała mu Ellen, która siedziała po prawej stronie:
– Zobaczcie, znowu przy drodze widzę tę samą tablicę: „Tylko dla samochodów z napędem na cztery koła”! To znaczy, że tędy mogą jeździć tylko tacy jak my – rzekła z dumą, czym zyskała sobie jeszcze większy szacunek Addiego.
– Ta droga prowadzi do serca Islandii – wyjaśnił. – Do tych wielkich wulkanów w zalanym lawą interiorze. Do Herdhubreidh, Askja i tak dalej.
Miranda najchętniej pojechałaby właśnie tam, ale nie mieli czasu. Powróciła więc do swojego tematu.
– Zastanawiam się, dokąd oni chcieli zabrać Indrę.
– Tak, zwłaszcza że wcale nie są Islandczykami – orzekł Móri stanowczo. – Nie zrozumieli ani słowa z tego, co powiedziałem.
Indra wtrąciła spokojnie:
– I wcale też nie są Anglikami. Tylko dlaczego w takim razie rozmawiają po angielsku? Bo przecież zawsze mówią po angielsku.
– To są ludzie pochodzący z dwóch różnych krajów, tak mi się przynajmniej zdaje – oznajmił Nataniel.
– Tak, to jedyne rozwiązanie – przyznał Gabriel. – To dwaj nie-Anglicy,
Ellen zawołała:
– Oj, oj, znowu trzeba przejechać przez rzekę, i to jaką rzekę!
– Jökulsá á Fjöllum – wyjaśnił Addi. – Jedna z największych na Islandii.
– Jaka szkoda, że zbudowano tutaj most – zawołały dziewczęta rozczarowane. – Pomyśleć, że trzeba by przeprawić się przez taką rzekę!
– Wysiądźmy – zaproponował Nataniel. – Chciałbym to sfotografować.
– A kiedy ty nie chcesz? – uśmiechnęła się Ellen z czułością, podnosząc się z siedzenia. – Zastanawiam się, ile już filmów do tej pory zużyłeś.
Mimo słonecznej pogody uderzył w nich zimny wiatr. Szarpał ubrania, przenikał na wylot.
– Jökulsá á Fjöllum? – powtórzył Móri z wolna. – Tutaj już byliśmy. Kiedyśmy jechali do Hljödhaklettar i Dettifoss.
Addi wskazał ku północy.
Tam widać wszystkie razem. Dettifoss, Hljödhaklettar, Ásbyrgi…
Móriego ponownie ogarnęły wspomnienia. Pierwsze spotkanie Dolga z elfami i karłami. Krzyki karłów, echo odbijające się od Hljödhaklettar, będzie musiał napisać do domu, do Theresenhof i…
Nie. Do kogo miałby mianowicie pisać? Wszyscy odeszli. Również Theresenhof nie należy już do rodziny od bardzo, bardzo dawna.
Z piekącym bólem w sercu czuł, jak bardzo jest samotny na świecie. Był szczerze wdzięczny swoim sympatycznym pomocnikom, Addiemu i Ludziom Lodu, za pomoc, jakiej mu z oddaniem udzielają. Oni jednak pochodzą z innego czasu, jego najbliżsi odeszli. On sam został tu obcy, zabłąkany nieszczęśnik w przerażająco nowym świecie.
Nagle stwierdził, że wszyscy patrzą na Marca.
Stali dostatecznie daleko od mostu, by szum rzeki nie przeszkadzał w rozmowie, słyszeli się nawzajem znakomicie, nawet jeśli ktoś mówił szeptem. Z Markiem działo się coś dziwnego. Móri widział już kiedyś taki wyraz na jego twarzy. W Västergötland. Kiedy…
Nie bardzo zdając sobie z tego sprawę, zapytał głośno:
– Co się dzieje, Marcu?
Nadzwyczaj urodziwy książę Czarnych Sal stał bez ruchu, jakby ledwie oddychając. Jego dłonie to zaciskały się, to znowu otwierały.
W końcu powiedział cicho:
– Sądzę, że nie musimy jechać aż do Egilsstadhir. Dolg przechodził tędy.
Addi niemal skamieniał ze zdziwienia. Inni natomiast przyjęli dziwną wiadomość z radosnym zaskoczeniem.