Siedzieli jakiś czas w milczeniu. Odczuwali teraz, jak małą istotą jest człowiek wobec natury.
– Spójrzcie! – zawołała Indra. – Ziemia jest biała!
– Biała lawa Askji – odparł Addi. – To słynne zjawisko.
Jechali teraz przez ową białą pokrywę, która najbardziej ze wszystkiego przypominała wapń, chociaż z całą pewnością wapń to nie był. Jechali kilometr za kilometrem. Zatrzymywali się często, by sprawdzić, czy ślady jeszcze istnieją. Nadal poruszali się tą samą drogą co Dolg.
– Szlak wiedzie w kierunku Drekagil – rzekł Addi sucho.
– Drekagil… – zaczął Marco. – Zastanawiam się, czy słusznie byłoby to przetłumaczyć na Smoczą Przełęcz? Tam dalej widzę leżącego smoka. To ta góra przed nami.
– Zgadujesz właściwie. Istnieje mnóstwo różnych dziwnych formacji zastygłej lawy, które mogą przypominać skamieniałe smoki. Oho, zaczyna padać.
I rzeczywiście. Niewielki, przyjemny w gruncie rzeczy deszcz powodował jednak, że powietrze zrobiło się zimne.
– Nie bardzo mi to odpowiada – zasępił się Addi na widok szarych zasłon deszczu, zwisających ponad najbardziej tajemniczym wulkanem Islandii, Askją. – Bo pewnie zechcecie obejrzeć Drekagil?
– Jeśli Dolg tam poszedł, to i my musimy – stwierdził Marco spokojnie.
Na tle różnobarwnych minerałów mieniących się w oddali ukazał się niewielki czerwony domek. Stał dokładnie nad wejściem do rozpadliny, Z pewnością jakaś stacyjka dla turystów.
Zatrzymali samochód i wysiedli. Miranda z płaszczem od deszczu w ręce pobiegła natychmiast w dół do niewielkiej rzeczki, która wypływała z Drekagil.
– Spójrzcie! – zawołała. – Pływające kamienie!
– To pumeks – wyjaśnił jej ojciec.
Miranda podniosła jeden kamień z brzegu i rzuciła go daleko w wodę. Tańczył długo unoszony prądem, utrzymując się wciąż na powierzchni. Bardzo chciała pokazać to swoim współtowarzyszom podróży.
Reszta grupy szła ku niej od samochodu, zatrzymali się jednak wszyscy, gdy Indra głośno krzyknęła:
– Na Boga, co to…?
– O co chodzi, Indra? – zaniepokoił się Marco.
– Co to do diabła jest? – wrzasnęła zamiast odpowiedzi. – Spójrzcie tylko na mój płaszcz przeciwdeszczowy! Popatrzcie, co w nim znalazłam! Nic dziwnego, że moja torba była taka cholernie ciężka!
Wrócili do samochodu, by obejrzeć. Indra wyciągała ku nim płaszcz z dziwną zawartością.
Zobaczyli paczkę starannie owiniętą klejącą taśmą. Marco uniósł ją w górę. Rzeczywiście ciężka. Wszyscy starali się pomóc w otwieraniu, ale taśma trzymała mocno. Addi musiał użyć swojego noża. Wewnątrz znaleźli trzy spore plastikowe woreczki z białym proszkiem.
Wstrzymywali oddech, zdumieni i przestraszeni.
– No dobrze – rzekł Gabriel cierpko. – Teraz już wiemy, co tamtych dwóch tak ciągnęło do Indry.
Addi działał skutecznie. Wskoczył do samochodu i oznajmił:
– Dzwonię na policję.
– Znakomicie – przytaknął Nataniel. – Nasi prześladowcy są z pewnością bardzo niebezpieczni.
Słyszeli, jak Addi rozmawiał z policją. Nie rozumieli co prawda zbyt wiele, jednak niektóre imiona rozpoznawali. Spoglądali po sobie zdumieni.
Gdy Addi skończył, Gabriel zapytał:
– Wspomniałeś imię Bodil, dlaczego?
– Prosiłem ich, by jak najszybciej odnaleźli ją w hotelu i nie pozwolili umknąć. To przecież ona, Indro, jakoby przez pomyłkę wzięła na lotnisku twoją torbę, zamiast swojej, prawda? I to ona koniecznie chciała pożyczyć od ciebie płaszcz przeciwdeszczowy.
Nataniel spojrzał na zebranych z uśmiechem.
– My poruszamy się w nieco mniej realnych sferach i tam jesteśmy zadomowieni. Addi ma więcej praktycznego zmysłu. On widzi, co się dzieje wokół niego. Dzięki ci, Addi, my nigdy byśmy o niczym takim nie pomyśleli.
– Nieszczęśni rodzice Bodil, którzy tak ją uwielbiają – mruknął Gabriel.
Indra miała na ten temat nieco odmienne zdanie.
– Może przynajmniej teraz spojrzą życzliwszym okiem na pozostałe dzieci. To by akurat nie zaszkodziło.
– Ale co my zrobimy z tym? – zapytała Miranda, wskazując na narkotyki. – Może wyrzucimy woreczki do rzeki i niech sobie razem z pumeksem płyną na zasypaną popiołem pustynię?
– Nie wolno nam tego zrobić – zaprotestował Addi. – Musimy to oddać policji jako dowód Tak, by ci dranie nie uniknęli odpowiedzialności, to by było zbyt łatwe. Schowam narkotyk w samochodzie i ukryję się za jakąś skałą. Tam będę czekał, dopóki nie wrócicie z Drekagil.
– Nie możesz przecież zrobić tego sam – zaprotestował Gabriel. – Ktoś musi z tobą zostać.
– Mam środki, dzięki którym dam sobie radę – odparł Islandczyk. – Poza tym umówiłem się z tutejszą obsługą, że gdyby tamci wrócili, to trzeba im powiedzieć, iż udaliśmy się na południe. Spójrzcie, droga na południe od Askji pełna jest śladów kół. Tutaj panuje spory ruch, droga prowadzi do Sprengisandur. Marco, powiedz mi, czy Dolg wszedł do Drekagil?
– Wszedł.
Stali w siąpiącym deszczu, a wiatr żałośnie zawodził w dziwnych rozpadlinach Drekagil. Miranda spojrzała na strome zbocza gór. Skały tworzyły różne groteskowe kształty. Głębia pod nimi wyglądała jak Ginnungagap, czyli wielka otchłań znana z mitologii nordyckiej.
Cóż za wspaniała pułapka, gdyby prześladowcy mieli tu pójść za nimi i gdyby byli uzbrojeni! Dobrze jest mieć zaradnego Addiego, który pomyślał, jak ich wyprowadzić w pole. Jeśli się tu zjawią, to zostaną skierowani na południe, na całkowicie boczne drogi.
– Chodźcie, trzeba iść i się rozejrzeć – ponaglał Marco.
Wtedy Miranda nareszcie mogła im pokazać pływające kamienie. Było jednak w grupie wielu znawców natury, więc odkrycie Mirandy zaimponowało jedynie Indrze.
Najszybciej jak mogli, zaczęli schodzić do Drekagil. W głębi panowały cienie, zbocza gór stały strome, mała rzeczka czy też strumyk, w który się od czasu do czasu przemieniała, szumiał na dnie. Musieli balansować na brzegu, żeby nie wpaść w wielkie śnieżne zaspy, które zamykały drogę tak, że trzeba było się po nich wspinać w górę, a potem zjeżdżać na drugą stronę. W najwyższym stopniu prozaiczna rura z plastiku została ułożona wzdłuż rzeki i odprowadzała wodę, niszcząc przy tym całkowicie wrażenie kompletnego odcięcia od świata ludzi. Ale rura jest z pewnością pożyteczna dla pracujących czy też zatrzymujących się na tej samotnej placówce pośród pustkowi, uznała Miranda. Uśmiechnęła się sama do siebie. Jakiś czas temu na pokrytych lawą równinach spotkali nawet samochód służb informacyjnych. Sprawiał wrażenie absolutnie nie pasującego do otoczenia, ale na pewno spełniał ważną misję, informował podróżnych o warunkach drogowych i o pogodzie w tej nieprzyjaznej ludziom okolicy. Wysoko na górskim zboczu wznosiły się dwie kamienne kolumny, strażnicy Drekagil co najmniej pięćdziesięciometrowej wysokości, tak się przynajmniej Mirandzie zdawało. Zdawało jej się też, że owe kolumny śledzą intruzów bardzo daleko w głąb rozpadliny. W pewnym momencie rozpadlina zakręcała i znaleźli się w jeszcze bardziej izolowanym otoczeniu.
I tędy Dolg przechodził sam? zastanawiała się Miranda. W XVIII wieku, kiedy z pewnością nikt przedtem tu jeszcze nie był. Absolutna samotność.
Zaczynała coraz bardziej lubić tego Dolga. Niezwykłego młodzieńca, który przyniósł na świat wyjątkowe zdolności. A kiedy mówi coś takiego równie wyjątkowy Móri, to należy mu wierzyć.
Rozmyślała tak, wspinając się na kolejną zaspę, w butach miała pełno śniegu. Wkrótce nie będzie w grupie nikogo, kto by nie uratował Indry i jej ze szponów handlarzy narkotyków. Najpierw Marco, w sklepie, później Móri w Námaskardh, a teraz Addi z jeepem wśród kamiennych bloków. To, że ona sama uratowała wszystkich pierwszej nocy, nie przyszło jej nawet do głowy. Czuła tylko, że obie z siostrą muszą być najbardziej niezdarnymi dziewczynami na świecie. Co to mógł być za rodzaj narkotyków? Miranda wiedziała niewiele o takich sprawach, współtowarzysze podróży mówili jednak o czystym towarze, który z pewnością miał być przewieziony dalej na Grenlandię lub do Kanady. Policjant wspomniał Addiemu, że od dawna poszukują jakiegoś Francuza i Holendra, traktujących Islandię jako punkt przerzutowy. Owszem, to by się zgadzało. W Holandii jest przecież wielu blondynów i prawdopodobnie ich angielski przypomina angielską wymowę Islandczyków.