Bodil wkradała się niczym wąż do małego raju obu dziewcząt. Studiowała w Oslo i Gabriel w chwili słabości obiecał kuzynowi swojej zmarłej żony, że jego córka Bodil może u nich zamieszkać. Mieli wolny pokój.
Gabriel od tragicznej śmierci żony pozostawał mężczyzną samotnym. Wciąż pogrążony w żałobie, nawet nie spoglądał na inne kobiety. Spotkanie z Bodil okazało się dla niego szokiem, młoda dziewczyna, ale już dojrzała, zadbana i po prostu śliczna. Poza tym dająca mu dowody ogromnego zainteresowania. Gabriel rozkwitł od czasu, kiedy Bodil zawitała do ich domu. Cieszył się powrotami z pracy i zdawało mu się, że świat pod wieloma względami stał się lepszy.
Nie była to miłość starszego pana. Zresztą Gabriel sam nie zdawał sobie sprawy, co to wszystko oznacza. Uważał jedynie, że Bodil jest sympatyczną i bardzo ładną dziewczyną, za młodą, by chciał obdarzać ją innymi uczuciami niż tylko wujowską sympatią.
Bodil natomiast świetnie wiedziała, że może go sobie owinąć wokół małego palca, i czyniła to z zimnym wyrachowaniem. On otwierał jej wiele drzwi, załatwiał dla niej różne sprawy, a od czasu do czasu wspierał również finansowo, kiedy wydała już pieniądze przysłane przez ufnego ojca… Krótko mówiąc, przyjaźń naiwnego Gabriela była dla niej źródłem korzyści.
Zachowywała się jednak bardzo ostrożnie i przezornie nie ujawniała, jakiego rodzaju grę prowadzi z jego córkami.
Miranda nie dawała Bodil okazji do triumfu, ponieważ nigdy nie przyprowadzała do domu swoich wielbicieli, a poza tym teraz mniej już bawiły ją flirty. Serce i umysł Mirandy zajmowało ulepszanie społeczeństwa i przyjaciół również wybierała sobie z podobnie myślącego środowiska. Traktowała ich przede wszystkim jako rozumiejących ją towarzyszy. Od czasu do czasu wdawała się oczywiście w jakiś romans, ale zachowywała to dla siebie.
Z Indrą było gorzej. Zawsze otoczona chłopcami, budziła wściekłość Bodil, która nieustannie dążyła do udowodnienia swojej atrakcyjności i podbijała wielbicieli Indry jednego po drugim.
Tyle tylko, że cieszącą się życiem Indrę niewiele to obchodziło. „Weź go sobie, on i tak jest niejadalny” – mówiła ze śmiechem do Bodil, kiedy ta przychodziła z zapewnieniem, że jest jej strasznie przykro, iż ten lub tamten chłopak zakochał się właśnie w niej, ale przecież nic nie może na to poradzić. Przez jakiś czas obojętne odpowiedzi Indry strasznie ją denerwowały, nie tak wyobrażała sobie triumf.
Wkrótce jednak zmieniła reakcję. Mówiła teraz: „Przemawia przez ciebie zazdrość, mnie nie oszukasz!”
Bodil bowiem zawsze miała sto pięćdziesiąt procent pewności, że racja jest po jej stronie, a inni się mylą. Jej ego było niezależne i niezłomne.
Atmosfera w domu stawała się coraz bardziej napięta. Nawet Gabriel to zauważał, ale nie mógł pojąć swoich córek, kiedy mówiły, że popełnił wielki błąd, przyjmując Bodil pod ich wspólny dach. Muszą przecież zrozumieć, że Gabriel nie może jej teraz wyrzucić na ulicę, a poza tym co takiego niewłaściwego ta biedna dziewczyna robi? Zawsze jest taka sympatyczna, a jaka perfekcyjna i czysta, zarówno jeśli chodzi o ciało, jak i duszę! Co można mieć przeciwko komuś takiemu?
„Ten jej przeklęty perfekcjonizm, który jest tylko pozorem” – wykrzykiwała Indra ze złością, a zraniony ojciec patrzył na nią pełnym wyrzutu wzrokiem.
Nie poprawiały też sytuacji złośliwe repliki Indry, kierowane do „biednej dziewczyny”, wypowiadane słodkim głosem. Indrze jednak wybaczało się wiele ze względu na jej autoironię, nikt nie był taki wielkoduszny i życzliwy jak Indra, chociaż potrafiłaby kamień wyprowadzić z równowagi tą swoją powolnością.
Tak więc przy szwedzkim stole w sali jadalnej spotkało się ich tylko czworo. Nataniel i Ellen oraz Gabriel i jego siedemnastoletnia córka Miranda.
Miło było widzieć znowu krewnych, zwłaszcza że ostatnio nie zdarzało się to zbyt często. Mieli sobie wiele do powiedzenia. Rozmawiali o innych krewnych: Tova i Ian Morahan, a tak, rzeczywiście, mają już wnuki. Boże, jak ten czas leci. Tova, tak! Ona też powinna tutaj być, pomyśleli Nataniel i Gabriel, ale nie, chyba nie. Tova od dłuższego czasu prowadzi spokojne życie, a jej zdolności nigdy nie były zbyt wielkie, w każdym razie nie dorównywały zdolnościom dotkniętych z Ludzi Lodu.
Linia Voldenów? Jej członkowie rozproszyli się po całej Norwegii, a żadne z nich nie odziedziczyło tego strasznego, czy też błogosławionego, daru nawiązywania łączności ze światem równoległym, czy inaczej mówiąc z tamtym światem. Przy śniadaniu rozmawiano o różnych sprawach, o tym, jak się ułożyły losy tego czy tamtego, liczono wnuki w rodzinie, i wszyscy czuli się znakomicie.
Nagle podszedł kelner i oznajmił, że pewien młody człowiek chciałby rozmawiać z Natanielem Gardem. Kelner sprawiał wrażenie nieco zdumionego.
– To chyba Peter – ucieszył się Nataniel. – Proszę mu powiedzieć, żeby do nas przyszedł. Porozmawiamy nad filiżanką kawy.
Kiedy jednak gość stanął w progu, Ellen, Nataniel i Gabriel wydali z siebie stłumiony okrzyk.
Miranda bez słowa wpatrywała się w młodego mężczyznę.
Zapomniała o wszystkich problemach współczesnego społeczeństwa i o swojej niechęci do dekadenckich historii miłosnych Indry. Miranda siedziała milcząca i czuła, że ogarnia ją paląca, bolesna tęsknota. Bolesna dlatego, iż wiedziała, że zakochanie się w tym człowieku skazane jest od pierwszej chwili na niepowodzenie.
Po serdecznych powitaniach z nieprawdopodobnie urodziwym młodzieńcem poznała, że się nie myli, że naprawdę ma przed sobą owego otoczonego legendą Marca.
Tak, już jego wygląd wprawił ją w osłupienie. Marco był ciemny, ciemny niczym noc, ale nie należało go porównywać z przedstawicielami rasy czarnej. To zupełnie inna sprawa. Miał jakiś taki odcień skóry, który zmieniał się w zależności od światła. Oczy natomiast przypominały czarne, gorące węgle. Właściwie to skórę miał złocistobrązową, tylko włosy kruczoczarne, pozbawione niebieskich refleksów. Był to mężczyzna wysoki, dobrze zbudowany i emanował od niego ogromny autorytet. Kiedy witał się z Mirandą, ona spojrzała w te jego niezwykłe oczy i zaczęła się zastanawiać. Młodzieniec? Owszem, takie sprawia wrażenie na pierwszy rzut oka. Później jednak odkryła coś innego, niewiarygodną wiedzę przekraczającą ludzkie doświadczenie. Spojrzenie należało do człowieka, który żył dłużej niż ktokolwiek inny. Była w nim mądrość. Smutek. I samotność.
Te dwie ostatnie obserwacje łączyły się w jedno. Smutek z powodu samotności.
Urodzony w roku 1861. A zatem sto trzydzieści cztery lata temu. Niepojęte! Usiedli znowu i Marco również zaczął jeść śniadanie.
– Wiedziałem, że znajdujesz się gdzieś wśród nas – powiedział Nataniel uszczęśliwiony. – Ale dlaczego jesteś na Ziemi? Skąd przybywasz? Co się z tobą działo?
– Właściwie niewiele – odrzekł Marco i Miranda zadrżała, słysząc jego wspaniały głos. – Jestem niespokojnym duchem, Natanielu. Moja ludzka krew daje o sobie znać, nie mogłem dłużej pozostać w Czarnych Salach.
– No, a Tiili? Gdzie ona się podziewa? – To pytała Ellen. O tego rodzaju sprawy zawsze pytają kobiety.
– Tiili jest tam nadal, widzicie, właściwie to do niczego między nami nie doszło, ja nie jestem stworzony do ziemskiej miłości, ona się we mnie zakochała, ponieważ ja… uratowałem ją w ten… specjalny sposób.
Ellen skinęła głową. Gabriel również. Nie chciał o tym rozmawiać w obecności Mirandy, chociaż córka znała bardzo dobrze całą historię Ludzi Lodu.
Wiedziała też o Tiili, która swoim ciałem broniła dostępu do wody zła. Została ulokowana w przejściu siedemset lat temu, mała, samotna dziewczynka. A klucz do wody? Był nim sam Tengel Zły. Przejście miało zostać otwarte, kiedy on dokona defloracji dziewczynki. To znaczy, odbierze jej dziewictwo. Potworny los dla tej biednej istoty, która przez wiele stuleci musiała czekać właśnie na to! Marco wyprzedził jednak złego przodka. Uczynił to z obowiązku, ale Tiili go ubóstwiała.