Weszli do fantastycznej groty z litego lodu, w której otwór wyglądał jak okno na zewnętrzny świat. Tutaj właśnie Miranda oznajmiła, że zamierza pozostać z poszukującymi aż do końca.
Marco zaprotestował. Mówił, że jej ojciec stracił już żonę i syna, nie może więc stracić jeszcze córki. Miranda wyjaśniła, iż odbyła z ojcem rozmowę na ten temat i on powiedział, że może postąpić zgodnie z własnym pragnieniem. Była to prawda, choć nieco zmodyfikowana. Miranda rozmawiała wprawdzie z Gabrielem, ale chodziło o inne sprawy niż zniknięcie na zawsze za tymi budzącymi wątpliwości, dość nieokreślonymi Wrotami.
Przez dłuższą chwilę dyskutowali wzburzeni, ale Miranda, jak coś postanowi, to zwykle to osiąga. „Jesteś jeszcze bardziej uparta niż Móri” – powiedział Addi, po czym wszyscy ustąpili. Addi otrzymał trudne zadanie przekazania wiadomości Gabrielowi, gdyby nie wrócili. Żaden z trzech mężczyzn nie miał rodziny, którą trzeba by zawiadamiać.
Addi poszedł z nimi jeszcze kawałek. Najpierw brnęli przez wielką, otwartą, lodową grotę. Im dalej jednak, tym robiła się ciaśniej. Pokazał im jeszcze małą rzeczkę, wzdłuż której powinni się posuwać. Woda początkowo była chłodna, w miarę jednak, jak czołgali się dalej, stawała się coraz cieplejsza. Wkrótce otworzyła się przed nimi kolejna sala i tutaj Addi pożegnał się, życząc wędrowcom szczęścia.
Bez niego poczuli się samotni i niepewni. Często musieli piąć się na ogromne zwały lodu, od czasu do czasu pomagali sobie nawzajem przeciskać się przez przejścia tak wąskie, że Marco, najbardziej barczysty, miał problemy z ich pokonaniem.
Nagle przystanęli. Znajdowali się w miejscu, w którym mogli stać wyprostowani, rzeczka płynęła niedaleko nich, wszystko było otoczone parą, a dach z lodu okazał się pięknie ukształtowany i idealnie gładki. Latarki na głowach, znakomicie rozjaśniały mrok.
– Co to jest? – szepnęła Miranda. – Co my słyszymy?
Mężczyźni niezbyt dobrze się czuli, ciągnąc za sobą tę młodą dziewczynę na tak niebezpieczną wyprawę, poza tym trochę wątpili, czy troskliwy Gabriel rzeczywiście udzielił zgody.
– Nie wiem – odparł Móri cicho. – Trudno cokolwiek odróżnić, bo szum rzeki zagłusza.
Stali bez ruchu w całkowitym milczeniu.
– To lód – rzekł Dolg na koniec.
I tak też było. W głębi lodowych ścian, przed nimi i wokół nich, rozlegały się złowieszcze skrzypienia, pękania i gwizdy oraz huk niosący się daleko wewnątrz potężnej kopuły Vatnajökull. Źródła tych hałasów musiały się znajdować w wielkiej odległości, bo ledwie je słyszeli.
Miranda skuliła się gwałtownie i odczuła przemożną potrzebę, żeby zawrócić i uciec stąd. Próbowała udawać, że się nie boi, ale to nieprawda. Do licha, cierpię na klaustrofobię! Nie wiedziałam o tym.
Znajdowali się teraz bardzo głęboko pod lodem, lecz nie mieli pojęcia, jak bardzo. Wciąż jeszcze czekała ich daleka droga do podziemnego jeziora.
Ostrożnie postąpili kilka kroków naprzód. Przerażające hałasy ustały.
Po chwili znowu gwałtownie przystanęli. Dostrzegli chybotliwe refleksy, pochodzące z jakiegoś źródła światła. Czerwone, żółte i niebieskie pełgające plamy.
Ruszyli dalej. Za sobą słyszeli przeciągłe skrzypienie lodu. Bardzo tego nie lubili. To przed taką sytuacją Addi ostrzegał ich najbardziej.
Okrążyli wystającą ścianę lodu i stanęli zdumieni. Przed nimi leżała ogromna grota, w której nie potrzebowali żadnych latarek.
W gorących źródłach bulgotało coś i syczało, zapach siarki kręcił w nosach, a intensywne, mieniące się światło rozjaśniało ogromne wnętrze. Tutaj rzeka utworzyła mniejsze jeziorko, nie takie jak owo słynne wielkie, raczej sadzawkę, a w niej woda była bardzo gorąca. Z boku po lodowej ścianie spływał potok zastygającej lawy, tak niewielki, że sprawiał wrażenie szemrzącego w lesie strumyka. Wyłaniał się i wkrótce znikał pod lodem po drugiej stronie groty. To z niego dobywał się głęboko czerwony blask. Ponieważ sufit stanowił niebieski, twardy i lśniący lód, barwne efekty świetlne wyglądały po prostu fascynująco. Miranda, która zabrała ze sobą aparat fotograficzny, zaczęła robić zdjęcia. Nikt tylko nie wiedział, kto i kiedy je obejrzy.
Nie mogli od tego widoku oderwać oczu, zdawali sobie jednak sprawę, że nie wolno dłużej stać w siarkowych oparach, więc Marco dał znać, że wracają.
Wtedy ogarnął ich potworny strach.
Znaleźli się już mniej więcej w połowie drogi, po której niełatwo było się posuwać, musieli zawrócić, przejść obok licznych otworów i parskających siarczanych źródeł. Nagle usłyszeli potworny grzmot gdzieś w głębi lodu, grzmot, który przetaczał się przez ukryte korytarze, i nagle od sufitu oderwała się ogromna bryła, zamykając im drogę. Dolg chciał pociągnąć Mirandę z powrotem ku bulgoczącym źródłom, ale Móri i Marco chwycili oboje młodych za ręce i pobiegli tym samym korytarzem, którym przyszli.
Teraz cały lodowy sufit zaczął się chwiać.
– Spójrz! – zawołał Marco i szarpnął z całych sił Dolga, bo kolejny obluzowany blok lodowy w każdej chwili mógł się na niego zwalić. Wszyscy schronili się za rzeczką, w tym samym miejscu, z którego dopiero co odeszli.
Miranda trzymała Dolga za rękę i pomyślała, że po raz pierwszy znalazła się w tak bliskim kontakcie z tym samotnikiem ze świata elfów, ale była to tylko przelotna myśl, bowiem w następnym momencie musiała zająć się ratowaniem własnego życia.
Całe przejście zatrzęsło się, wszystko było w ruchu, nie ustawał ogłuszający grzmot i uświadomili sobie, że droga w głąb została zasypana ostatecznie i na długi czas, oni zaś nie mogą pozostawać w tej wypełnionej siarką grocie, bo się poduszą. Trzeba uciekać jak najszybciej!
Sufit łamał się na ich oczach. Wciąż jeszcze wyjście nie zostało odcięte, ale muszą się spieszyć.
Nie zdążyli się dobrze zastanowić, gdy usłyszeli, że kawałek przed nimi coś się zawaliło z potwornym łoskotem.
Droga do świata przestała istnieć.
17
Ellen ukucnęła obok swojej wnuczki Alice, nazywanej Sassą.
– Kochanie moje, taka jesteś słodka – powiedziała ze łzami w oczach, ponieważ widziała pod pokrytą bliznami skórą tę twarzyczkę, którą mała miała niegdyś, zaglądała w głąb samotnej i nieszczęśliwej dziecięcej duszyczki. – Ja jestem twoja babcia, Ellen, i tęskniłam za tobą zawsze. Chciałam cię znowu zobaczyć i lepiej poznać.
Mała nie odpowiedziała nic, była przestraszona, lecz nie usposobiona wrogo. Ellen wstała.
– A to jest dziadek, ma na imię Nataniel. Twój tata był bardzo do niego podobny.
W dalszym ciągu żadnej odpowiedzi. Dziewczynka wciąż odwracała twarz, zasłaniała ją rączką albo włosami.
– Dobrze ci było u Tovy? – zapytała Ellen.
Mała skinęła kilka razy głową.
– Kot ma na imię Hubert Ambrozja, bo Tova nie wiedziała, czy to kotek, czy kotka – mruknęła nieśmiało.
Niedawno Tova uznała, że ma obowiązek zająć się tym kociakiem, choć nie miała czasu na pielęgnowanie zwierząt, wciąż bowiem wiele podróżowała. Ellen wiedziała, że Alice przywiązała się do kotka, jakby istniała między nimi jakaś więź. Dwie samotne dusze.
– Tova mówi, że możesz zabrać Huberta Ambrozję. Będziesz przez jakiś czas mieszkała teraz u nas, z czego my się strasznie cieszymy, i chętnie udzielimy gościny również kotkowi. Zobaczysz, że wszystko znakomicie się ułoży.