Dziewczynka pobiegła i spod stołu, gdzie się bawił, wyciągnęła kociaka. Buzia jej się rozjaśniła w groteskowym, krzywym uśmiechu i Ellen patrzyła na to z krwawiącym sercem. Zaczęła się zastanawiać nad przyszłością. Jeśli Sassa ma mieszkać u nas przez dłuższy czas, a Bóg mi świadkiem, że niczego bardziej nie pragnę, to dla niej oznacza to również nową szkołę i prawdopodobnie nowe upokorzenia.
Nikt, nawet ktoś obdarzony najlepszą wolą, nie mógł przecież powiedzieć, że buzia dziewczynki jest pociągająca. Była słodkim dzieckiem, ale z pewnością przyjdzie jej wiele wycierpieć. Może nawet przez całe życie, bo lekarze zrobili już co mogli. Połatali skórę małej najlepiej, jak umieli. Ale to nie wystarczy.
Dziewczynka bawiła się z kotem, a Ellen i Nataniel spoglądali na siebie ze smutkiem.
– Powinniśmy byli porozmawiać z Markiem – powiedział w końcu Nataniel, wyrażając myśl obojga. – On mógłby coś na to poradzić. Teraz jednak jest za późno.
– Nie tylko na to jest za późno – westchnęła Ellen. – Natanielu, wiele ostatnio myślałam…
– Ja też. Powinniśmy byli pójść z nimi!
Popatrzyli na dziecko. Wiedzieli, że nigdy nie będą pewni, czy mogą zatrzymać Alice na dłużej, nowa miłość jej kapryśnej matki może się skończyć, a wtedy z pewnością… chociaż Tova opowiadała im o okropnym chłodzie uczuciowym, z jakim matka odnosiła się do dziecka.
Nigdy nie będą czuć się bezpiecznie.
Gdyby tak mogli odejść z Mórim, Dolgiem i Markiem… oraz z dziewczynką?
Ta myśl coraz bardziej i bardziej dojrzewała w ich umysłach od chwili, gdy spotkali wnuczkę. Nikt nie miał pojęcia, jak ułoży się w przyszłości życie dziecka.
Ale przepadło. Teraz najważniejsze już się stało, trzej mężczyźni prawdopodobnie sforsowali Wrota i znajdowali się na tej swojej ziemi obiecanej, o której właściwie nikt niczego pewnego nie wiedział. Nic poza tym, że jest to cudowne miejsce, w którym mogą odpocząć ludzie źle potraktowani przez los.
Tacy jak Sassa. Albo jak oni sami. Oni bowiem utracili w sposób mniej lub bardziej tragiczny dwoje dzieci. Co teraz mogło ich jeszcze wiązać z Ziemią?
Z drugiej jednak strony, co znajduje się za Wrotami? I gdzie w ogóle leży to tak zwane idealne królestwo?
Ale niezależnie od tego, jak wiele Ellen i Nataniel się zastanawiali, to żadnemu nigdy nie przyszłoby do głowy, że Móri lub Dolg kłamią. Ich opowiadanie było po prostu fantastyczne, chociaż członkowie Ludzi Lodu nie takie fantastyczne rzeczy widywali.
Oboje gorzko żałowali, że nie poprosili tamtych o chwilę zwłoki, żeby mogli pojechać po wnuczkę i wrócić.
Wtedy jednak nie wiedzieli, jak bardzo dramatyczna jest jej sytuacja.
W domu Gabriela Indra leżała na swoim wygodnym łóżku otoczona wszystkimi niezbędnymi rzeczami, a mimo to złościła się jak nigdy przedtem.
Co z nią zrobiła ta podróż po Islandii? Tam na tej szarpanej wichrami wyspie na Atlantyku Indra wciąż była w ruchu. Pokonywała piechotą znaczne odległości i czuła, jak reaguje na to jej ciało, rozkoszowała się uczuciem, że mięśnie nóg pracują, oddychała lekko i swobodnie. Kiedy wróciła na swoje dobre, stare śmieci, poczuła się okropnie.
Może nawet więcej. Zaczęła żałować, że nie postąpiła tak, jak Miranda. Nie została jeszcze parę dni. Nie pojechała z Addim do Kverkfjöll, nie porozmawiała jeszcze trochę z Markiem i Mórim, a zwłaszcza z Dolgiem, z którym, szczerze powiedziawszy, zdążyła zamienić ledwie parę słów.
Przyszła jej do głowy pewna myśl i mimo prób nie mogła się od niej uwolnić: co by to było, gdyby mogła pójść wraz z tymi trzema niezwykłymi mężczyznami w głąb lodowca? Co by Miranda na to powiedziała? Nie, co tam Miranda, najważniejsze okazało się to, że Indra coraz częściej myślała, iż powinna była wraz z tamtymi niezwykłymi mężczyznami dojść do Wrót i może, może nawet je przekroczyć…
Nie mogła jednak sprawić ojcu takiego bólu.
Choć przecież ojciec ma jeszcze Mirandę.
Inna sprawa, czy ona sama byłaby w stanie opuścić ojca i siostrę na zawsze.
Jakie to wszystko skomplikowane! Biedny ojciec, cierpiał tak wiele. Nie mogła od niego odjechać w ten sposób.
Indra nie miała pojęcia, że podobne myśli krążą w głowie Gabriela. On także uważał, oczywiście, że nie wolno mu opuścić córek, ale przecież byłoby czymś wspaniałym zobaczyć ów tajemniczy świat po tamtej stronie mistycznych Wrót. No tak, ale teraz na wszystko za późno. Nigdy już nie porozmawia z Markiem, nigdy też nie spotka wspaniałego Móriego ani Dolga. To zasmucało Gabriela do głębi.
Miał nadzieję, że Addi zaopiekuje się dobrze jego młodszą córką, wsadzi ją do samolotu tak, by we właściwym czasie wróciła do domu.
Niech to licho, jakie dziwne myśli wzbudzili w nim tamci trzej tajemniczy mężczyźni! Myśli, których w żaden sposób nie umiał się pozbyć.
Ale jest za późno, za późno. Uświadamiał to sobie bez uczucia ulgi. Wprost przeciwnie.
Za nimi, w ogromnej grocie, którą dopiero co opuścili, sufit został mocno ściśnięty z dwóch stron, w wyniku czego obluzował się ogromny blok lodu i spadł wprost do wrzącej sadzawki. Syk i hałas powstał taki, że wędrowcom o mało nie popękały bębenki w uszach, a gęsty dym siarkowy z hukiem napływał do korytarza tuż za nimi.
Uciekali w śmiertelnym strachu. Ślizgali się po lodzie, wpadli do gorącej rzeki, jakoś się z niej wydostali, pomagali sobie nawzajem wspinać się na wysokie zwały lodu i w końcu znaleźli bezpieczne schronienie, gdzie dymiąca masa, posuwająca się za nimi, nie mogła ich dosięgnąć. Okazało się jednak, że dotarli do końca drogi. Przejście było zasypane dokładnie tak, jak się spodziewali.
Marco wezwał Addiego przez radio.
– Wpadliśmy w pułapkę – powiedział spokojnie, by nie straszyć kierowcy. – Ale potrwa to tylko chwilę. Nie potrzebujemy pomocy, damy sobie radę sami, wyjdziemy stąd. Wyjdziemy na zawsze, zrezygnowaliśmy już z poszukiwania Wrót, to teraz zupełnie bez sensu. Tak, mieliśmy tu kilka eksplozji i zawałów, ale znajdujemy się w bezpiecznym miejscu. Musimy się tylko przedrzeć przez jeden z korytarzy.
Rany boskie, myślała Miranda, a serce tłukło jej się w piersi z przerażenia. „Tylko przedrzeć się przez jeden z korytarzy?” To przecież niemożliwe, do diabła, nigdy stąd nie wyjdziemy.
Potężny grzmot gdzieś daleko za nimi przestraszył ją tak, że była bliska utraty zmysłów.
Marco zakończył rozmowę.
– Właśnie tutaj jesteśmy bezpieczni – rzekł do swoich przyjaciół. – Lodowa skała ochroni nas przed tym, co się dzieje dalej pod lodowcem. Ale lodowa ściana po tamtej stronie, te bloki, które spadły na dół…? Tak, coś musimy z nimi zrobić, co wy na to, panowie czarnoksiężnicy?
Móri i Dolg potrząsali głowami.
– Tym razem nie pomogą żadne czarodziejskie runy – westchnął Móri. – Dolg, czy nie mógłbyś wezwać na pomoc Starca? A może elfy?
Dolg zastanawiał się przez chwilę.
– Nie sądzę. Musicie wiedzieć, że nigdy nie opuściłem ani na chwilę Gjáin, w związku z czym pojęcia nie mam, jak się ich wzywa. Uratowali mnie kiedyś w Drekagil, ale przyszli do mnie z własnej inicjatywy. Teraz wypuścili mnie na zawsze, już do nich nie należę, więc nie sądzę, żeby…
– Tak – potwierdził Marco. – Dolg ma rację, nie możemy wymagać od elfów, by przesunęły setki ton lodu.
– Może znajdziemy jakąś szczelinę w innym miejscu? – zastanawiała się Miranda. – I może uda nam się ją poszerzyć.
Marco skinął głową.
– Już obejrzałem najsłabsze punkty w tej ścianie na prawo. Ale z tyłu za nią leży jeszcze jeden lodowy blok.
Stał długo pogrążony w myślach.
– Mógłbym może…