– Co byś może mógł? – zapytali, gdy milczał zbyt długo.
Marco przeczesał palcami swoje krucze włosy.
– Co prawda zrezygnowałem z moich spraw w Salach. Pożegnałem się ze wszystkimi, ale mam tam kilkoro wiernych przyjaciół. Między innymi te dwa anioły, które zjawiły się owej nocy, gdy nasza matka urodziła Ulvara i mnie, pomogły małemu Henningowi, a naszą matkę zabrały do Sal. One mogłyby nam pewnie udzielić jakiejś rady.
– Niedokładnie zrozumiałem – rzekł Móri. – Ty sam jesteś księciem Czarnych Sal, a tymczasem zwykłe anioły mają większą władzę niż ty?
Marco uśmiechnął się łagodnie. Był tak urzekająco piękny, że w oczach Mirandy pojawiły się łzy.
– Ja jestem na pół człowiekiem – przypomniał Marco.
– Czarne anioły posiadają znacznie większe siły niż ja. Ale jednak zawsze bardzo mnie szanowały. Nie wiem tylko… – zawahał się na chwilę. – Nie wiem, czy mam prawo pytać o radę, skoro nie należę już do Sal?
Po krótkiej przerwie, gdy starali się ocenić sytuację, Dolg wyszeptał:
– Myślę, że powinieneś spróbować, Marco.
Książę przyglądał mu się niezgłębionym wzrokiem. Ci dwaj mieli tak podobne charaktery, że nikt nie wątpił, iż połączy ich wieczna przyjaźń. Marco skinął głową.
Odwrócił się i zebrani widzieli już tylko jego niezwykle zgrabne i proste plecy. Stał przez chwilę pogrążony w głębokiej koncentracji i kompletnym milczeniu.
Reszta czekała.
W końcu opuścił ręce i ponowne odwrócił ku towarzyszom.
– Nawiązałem kontakt z tymi dwoma, o których wspominałem, Pojęcia nie mam, co się teraz stanie.
Miranda, może odrobinę bluźnierczo, pomyślała, dlaczego nie zdecydował się nawiązać kontaktu bezpośrednio z ojcem, który z pewnością potrafi dokonać o wiele więcej niż jego słudzy. Odpowiedź znała jednak z kronik Ludzi Lodu. Ojciec, ów upadły anioł światłości, nie miał prawa opuszczać Czarnych Sal częściej niż raz na sto lat. I do następnej takiej okazji należało jeszcze bardzo długo czekać. Czarnym aniołom mógł jednak zlecać pełnienie różnych misji na Ziemi i często z tego korzystał.
– Teraz pozostaje nam tylko mieć nadzieję – westchnął Marco. – Jeśli się jednak nic nie zdarzy, to marny nasz los.
– Czy naprawdę niczego nie możemy zrobić? – zastanawiał się Móri. – Może spróbujmy topić lód? Kawałek po kawałku.
– Chętnie – zgodził się Marco, popatrzywszy na masy lodu otaczające ich ze wszystkich stron. – Lepsze to niż bezczynne czekanie.
– Patrzcie, jeden mniejszy blok wbił się tam, w wąskie przejście. Gdybyśmy tak zdołali…
Nie, to wszystko jest po prostu beznadziejne.
Na zewnątrz, w pogrążonym w gęstej mgle świecie, Addi wrócił do swego jeepa. Nastawił się na długie czekanie. Głos Marca nie brzmiał zbyt przekonująco, gdy oznajmiał, że muszą sforsować jedno trudne przejście, skoro jednak Addi obiecał, że zaczeka, to zaczeka, żeby nie wiem co. Powiedzieli, że nie potrzebują pomocy, więc trudno. Okaże się z czasem.
Wezwał raz jeszcze Marca i dowiedział się, że na razie wszystko w porządku. Wkrótce będą chyba na zewnątrz.
Właśnie owo „chyba” zaniepokoiło Addiego.
Usiadł wygodnie. Ze swego miejsca miał widok na wejście do lodowych pieczar.
Dziwne, jaki się poczuł zmęczony! I mgła zaczęła gęstnieć. Stało się to nagle, stwierdził po prostu, że nie widzi już wejścia.
Powieki mu opadały, walczył, żeby nie zamykać oczu. Chyba nigdy w życiu nie odczuwał takiego zmęczenia i senności. Jakby gdzieś w głębi głowy słyszał nieoczekiwane w tym miejscu odgłosy, potężny szum czy też łopot wielkich ptasich skrzydeł. Przez ułamek sekundy wydawało mu się nawet, że widzi dwa ogromne, czarne ptaki opadające w pewnej odległości od niego na śnieg, ale to tylko jakieś senne widzenie, bo kiedy następnym razem udało mu się unieść powieki, otaczała go wyłącznie mlecznobiała mgła
Addi dał za wygraną i pogrążył się w głębokim śnie.
– Są tutaj – szepnął Marco. – Są po tamtej stronie zawału.
Miranda zdjęła z lodu przemarznięte, zsiniałe palce.
Na powierzchni został ledwie widoczny odcisk. Zauważyła, że mężczyźni zdołali wyżłobić głębsze ślady, ale nawet gdyby kontynuowali, to w takim tempie i tak musieliby spędzić w lodach całe życie.
Usłyszeli kilka słów w nieznanym języku i Marco natychmiast odpowiedział tak samo. Reszta nie rozumiała nic.
– Proszą, byśmy się cofnęli odrobinę – objaśnił Marco. – Musimy stać daleko od lodu, zamykającego przejście.
Nie bardzo ich zachwycała perspektywa cofania się ku wnętrzu lodowca i odsunęli się tylko tyle, ile to niezbędne. Potem zatrzymali się i czekali. Miranda nie pojmowała, co się ma stać, aż nagle musiała uskoczyć w bok przed potężną kaskadą wody, wydobywającą się z korytarza i walącą ku rzece.
Przybysze stopili lodowy blok! W jednej krótkiej chwili, jednym dotykiem czy tylko rozkazem, nie umiałaby powiedzieć, stopili przeszkodę zamykającą przejście.
Kiedy woda spłynęła, czwórka wędrowców zdecydowała się ruszyć z miejsca.
Przejście było otwarte i… Miranda nie mogła uwierzyć własnym oczom.
Stali w nim dwaj przybysze, dwie potężne, czarne sylwetki o ogromnych czarnych skrzydłach. Spoglądali na ludzi z poważnymi twarzami, surowymi, a mimo to niezwykle pociągającymi.
Uśmiechnęli się do Marca, który pospieszył ich witać i dziękować za ocalenie. Potem nowo przybyli zwrócili się do Mirandy, która drgnęła gwałtownie, nie spodziewała się, że będzie przedmiotem ich zainteresowania. Dygnęła niczym mała dziewczynka, kiedy podeszli bliżej.
Jeden odezwał się bezbłędną norweszczyzną:
– Twój przodek, Henning, stał się w młodości bardzo dobrym przybranym ojcem osieroconych bliźniaków, Marca i Ulvara, Mirando. W Czarnych Salach nigdy nie będzie to zapomniane. Dlatego z życzliwością patrzymy teraz na ciebie, jak zresztą zawsze na twoich krewnych.
– Dź… dziękuję – wykrztusiła, z wdzięcznością myśląc o prapradziadku Henningu.
Anioły spojrzały teraz na Móriego i jego syna.
– Czarnoksiężnik z Islandii. Przybrany syn elfów. To dla nas wielki zaszczyt, że możemy was powitać.
– Cały honor po naszej stronie – wtrącił Móri i zarówno on, jak i jego syn skłonili się w najgłębszym szacunku. – Najserdeczniej dziękujemy, iż zechcieliście przyjść nam na ratunek.
– Dlaczego jednak właśnie tutaj szukacie Wrót do Królestwa Światła? – zapytał jeden z aniołów wyraźnie rozbawiony. – Czy naprawdę musicie wybierać najtrudniejszą drogę?
Królestwo Światła? To świetnie brzmi. Bardzo obiecująco w każdym razie.
– Nie znaliśmy innej, wasza wysokość – wytłumaczył Móri.
– Marco, Marco – zwrócił się anioł ze śmiechem do przyjaciela. – Dlaczego nie zapytałeś nas?
– Co? Naprawdę znacie tę drogę? – zawołali jeden przez drugiego Marco i Móri, a Marco przypomniał sobie, że istotnie, kiedyś już słyszał o istnieniu Wrót.
– Bardzo dobrze znamy owo Królestwo i wiemy, że można do niego dojść na wiele sposobów.
– Wskażcie chociaż jeden! Najodpowiedniejszy dla nas – poprosił Móri.
– Ach, opowiada się tyle legend o Królestwie Światła! Nie ma ono żadnych powiązań z Czarnymi Salami, mimo to świetnie wiemy, jak się tam dostać. Wyjdźmy jednak na zewnątrz, nie podobają mi się te trzaski w lodowym stropie…
Miranda podzielała jego niepokój. Lód pękał i trzeszczał przejmująco ponad ich głowami. Ruszyli więc w stronę wyjścia, posuwali się bardzo wolno, droga bowiem okazała się niezwykle trudna. Miranda trzymała się blisko jednego z czarnych aniołów, a grupa towarzyszy, idąca obok drugiego, wyglądała, jej zdaniem niczym komary lecące za gigantycznym, wspaniałym ptakiem.