Obie strony wiedziały jednak dobrze, że nigdy więcej się nie zobaczą.
Wrota bowiem stanowią granicę pomiędzy dwoma światami.
Jeśli zdołają je odnaleźć…
18
Ellen cierpiała.
Szczęście z odzyskania wnuczki mąciły jej poważne zmartwienia. Dzieci na miejscowym placu zabaw odkryły Sassę, ale konfrontacja okazała się bardzo nieprzyjemna. Wprawdzie Ellen zdołała dzieciom wytłumaczyć, co się stało, ale nadejdą przecież nowe spotkania z innymi dziećmi. W dodatku żadne z tych już poznanych nie podjęło inicjatywy wciągnięcia Sassy do gromady.
Wyglądało na to, że dziewczynka przywykła do samotności. Najchętniej zamykała się w swoim pokoju i bawiła z kotkiem, którego uwielbiała. Ellen nie miała odwagi zapytać synowej, jak sobie z tym wszystkim radziła, w głębi duszy myślała o niej bardzo ciepło, jako o matce, która tak znakomicie chroniła swoje okaleczone dziecko. Mimo wszystko to ładnie z jej strony, że nigdy nie chciała oddać córeczki, myślała Ellen.
Sassa jednak, która obdarzała babcię coraz większym zaufaniem, wspominała raz po raz o sprawach i wydarzeniach, które zdawały się świadczyć o czymś odwrotnym.
Na przykład o tym, że nigdy nie wolno jej było posiadać zwierzątka, ponieważ one przeszkadzają i okropnie brudzą. W ciągu ostatnich czterech lat życie Sassy było udręką. Przedtem zdarzało się, że mama przytulała ją gwałtownie i szeptała coś w rodzaju: „Zostaniesz ze mną, twój ojciec nigdy cię nie dostanie, bo on zrobiłby ci krzywdę”. Po śmierci ojca jednak dziecko okazało się znacznie mniej przydatne, matka nie miała się już na kim mścić. Wspominała nawet od czasu do czasu o tym, by umieścić dziewczynkę u jakiejś rodziny albo po prostu w domu dziecka, bo przecież nie można jej pokazywać ludziom.
Sassa, rzecz jasna, nie mówiła tego wyraźnie, w każdym razie nie świadomie. Wspominała tylko podczas serdecznych rozmów z babcią o różnych faktach ze swego nieszczęśliwego życia.
Nataniel wyprawiał się z wnuczką na długie spacery. Dziewczynka bardzo to lubiła, chętnie trzymała dziadka za rękę, kiedy wieczorem przechodzili obok jakichś ponurych miejsc. Zdarzało się, że całą drogę z nim rozmawiała, a kiedy Nataniel i Ellen zebrali razem wszystko, czego się dowiedzieli, postanowili, że Sassa nigdy nie wróci do matki, chyba że sama bardzo by tego chciała.
Wyglądało jednak na to, że nie chce. Absolutnie nie.
Ulgę, z jaką Ellen powitała wracających z Islandii wędrowców, trudno opisać.
Gdy już złożyli raport ze swojej nieudanej wyprawy do Kverkfjöll, czego Sassa wysłuchała z wytrzeszczonymi oczyma, Ellen zabrała Marca do innego pokoju i przedłożyła mu swoją ogromną, ogromną prośbę.
Żeby spróbował coś zrobić z twarzą wnuczki.
Marco skinął głową w zamyśleniu.
– Spróbuję – odparł. – Ale na to potrzeba trochę czasu.
– Dziękuję ci – szepnęła Ellen. – Dziękuję, najdroższy Marco!
Potem opowiedziała mu jeszcze, na jaki pomysł wpadli oboje z Natanielem. Że natychmiast po powrocie do domu żałowali, iż nie poszli z nimi do Kverkfjöll. Skoro jednak istnieją jakieś Wrota w podziemiach kościoła w Oslo, to czy oni by mogli…? Wszyscy troje? Plus jeden mały kociak…
Marco uśmiechnął się do niej promiennie. Naturalnie, że możecie, musicie tylko wszystko dobrze przemyśleć.
Już to uczyniliśmy, zapewniała Ellen.
Ponieważ teraz jeden pokój w domu dziadków zajmowała Sassa, a z Islandii przyjechała jedna osoba więcej, Dolg zamieszkał w domu Gabriela.
A tam same radosne niespodzianki! Przede wszystkim radość z powodu powrotu oczekiwanej Mirandy do domu, a także radość ze spotkania z Mórim, Dolgiem i Markiem.
– Ja tak strasznie żałowałam… – zaczęła Indra.
– Ty także? – zapytał Dolg. – Nataniel i Ellen podobno też bardzo tęsknili, do tego stopnia, że postanowili nam towarzyszyć, jeśli odnajdziemy Wrota.
– Tak, a ja byłam na to gotowa już na Islandii – wtrąciła Miranda z podnieceniem.
Wtedy również Gabriel odważył się wyrazić swoje pragnienie. Jeśli córki zechcą towarzyszyć Móriemu i Marcowi, to on sam też nie chce na tym świecie zostać.
Wszystko skończyło się wybuchem gromkiego śmiechu, a Miranda zaczęła tańczyć dookoła ojca.
Cieszyli się, mimo że motywacja Indry do opuszczenia Ziemi wydała im się niepoważna:
– Chcę odejść, bo prędzej czy później Bodil wypuszczą z więzienia, a ja nie zniosłabym już jej obecności!
Prawdziwych powodów swojej decyzji głośno nie wyjawiła. Nie przyznała się, że chce opuścić świat, by nie tracić kontaktu z tymi trzema wspaniałymi mężczyznami, których poznała, z Markiem, Mórim i Dolgiem. Nie należy mężczyzn wbijać w dumę!
Ale nikt nie wiedział, jak bardzo za nimi tęskniła, kiedy opuściła Islandię.
Tego wieczora dziewczęta i Dolg siedzieli długo w noc w pokoju Indry i rozmawiali. O tak wiele rzeczy pragnęły go zapytać, a on również chciał się dowiedzieć jak najwięcej o dziwnym życiu we współczesności. Inni, którzy wrócili z Islandii razem z nim, zdumiewali się, jak niewielkie wrażenie zrobiła na nim podróż samolotem, on jednak z uśmiechem odrzekł, że przecież ma doświadczenie w lataniu po wyprawie do twierdzy Sigiliona w Karakorum. To przecież zupełnie co innego, zaprotestował Móri. Lot to lot, upierał się Dolg.
Było bardzo wiele rzeczy i pytań, na które domagał się odpowiedzi. Najbardziej rozczarowało go to, że wiara w tak zwane zjawiska ponadnaturalne nie pogłębiła się, a raczej zmalała od czasu, kiedy on żył na ziemi. Indra, rzecz jasna, nie mogła usiedzieć w milczeniu.
– „Czas, kiedy ty żyłeś na Ziemi…” To właściwie brzmi dość okropnie. Czy miałeś wtedy ukochaną?
– Indra, coś ty! – zawołała Miranda. – Nie sądzę, żeby Dolg…
Młody człowiek uśmiechnął się lekko.
– Miranda ma rację. Nie miałem czasu na takie sprawy.
– To wspaniale – zaszczebiotała Indra, a wszyscy uznali, że to próbka jej poczucia humoru.
O tym, co te słowa znaczą, wiedziała tylko sama Indra.
Sassa patrzyła na cudownie pięknego mężczyznę stojącego przed nią. Wyglądał trochę dziwnie. I mówił też niezwykłe rzeczy, jak na przykład to, że wydobędzie jej dawną twarz spod szpecących blizn. Sprawi, że blizny znikną. Czy to jeszcze jeden lekarz? Lekarzom dziewczynka od dawna już nie wierzyła. „Sama się przekonasz, jaka będziesz śliczna, Sasso!” – powtarzali nieustannie, ale nic z tego nie wynikało. Musiała tylko leżeć bez ruchu przez długie miesiące, cierpiała przy tym bardzo, a oni przenosili kawałki skóry z innych części ciała. Za każdym razem było chyba odrobinę lepiej, nigdy jednak nie nastąpiła dostateczna poprawa. Wciąż połowa twarzy była ściągnięta przez co druga wydawała się zbyt wielka, a jednego oka w ogóle nie było widać. Nic dziwnego, że dziewczynka nie miała nigdy kolegów do zabawy ani żadnej przyjaciółki.
Teraz zaczynało być naprawdę niedobrze. Sassa bardziej niż przedtem interesowała się swoim wyglądem. Skończyła już dwanaście lat i zdarzało jej się ukradkiem spoglądać na chłopców. Oni jednak nie… Wolała nie myśleć o tym, jak chłopcy zazwyczaj ją nazywali.
Nigdy jeszcze nie widziała tak przystojnego mężczyzny, jak Marco. W ogóle nie przypuszczała, że mogą być ludzie tak doskonali, tak wspaniali. Spoglądanie w jego przyjazne oczy sprawiało jej niemal ból. Był jakiś dziwnie ciemny. Nie tak, jak bywają Afrykanie, nie, to zupełnie inny rodzaj czerni. Sassa nie potrafiła tego określić.
Marco położył dłonie na jej twarzy. Och, jaki przyjemny jest dotyk jego ciepłych dłoni, zarazem jednak poczuła drżenie w całym ciele, jakby przenikał ją prąd elektryczny. Nie, on nie może być zwyczajnym lekarzem.