Выбрать главу

W twarzy pojawił się dojmujący ból, jakieś dziwne szarpanie, jakby coś rozrywało skórę, chociaż Marco ledwie jej dotykał.

– To będzie, niestety, trochę bolało – rzekł przyjaznym głosem. – I poprawa nie nastąpi od razu za pierwszym razem, to musi nam zająć trochę czasu.

– Ja wiem – odparła nieśmiało. – Jestem przyzwyczajona do tego, by czekać wiele miesięcy.

– Nie, tym razem aż tak długo czekać nie musisz – uśmiechnął się Marco, a jego uśmiech był tak piękny, że przepełnił serce dziewczynki dziwnym bólem i tęsknotą. Jakąś nieznośną tęsknotą za czymś nieznanym. Może za tym, by pokazać go całemu światu? Nie po to, by się chwalić, że go zna, lecz po to, by wszyscy ludzie mogli go podziwiać.

Nie pragnęła jednak, by został czymś w rodzaju gwiazdy filmowej, nie, nie, to zbyt banalne. Chciała, żeby… nie, nie mogła się zdecydować, czego naprawdę chce.

Czuła rozrywający ból w skurczonym, pokrytym bliznami policzku. Chociaż Marco sam niczego właściwie nie robił, trzymał tylko swoje ciepłe dłonie tuż przy jej skórze.

Jęknęła cichutko. Nie chciała tego, postanowiła, że będzie dzielna, ale jęk po prostu sam wyrwał się z piersi.

Wtedy Marco wstał i odsunął od niej dłonie.

– No, to tyle – rzekł. – Na dziś chyba wystarczy. Wrócimy do tego jutro, jeśli zechcesz.

Cóż mogła mu odpowiedzieć? Po prostu skinęła głową.

– Powinnaś się teraz przejrzeć w lustrze – zachęcał ów przyjazny mężczyzna, którego Sassa już pokochała całą duszą. – Na razie jednak nie oczekuj cudu!

Co by to miało znaczyć? Po pierwsze, niczego w ogóle nie zrobił, a po drugie, ona po niezliczonych rozczarowaniach była teraz odporna. Wielokrotnie przeżywała tę chwilę, kiedy trzeba było zdjąć bandaże. A potem spoglądała w lustro. Och, nie! Jakieś pośpieszne słowa: „Będzie lepiej, kiedy zniknie opuchlizna i zaczerwienienie”. Nigdy jednak dużo lepiej nie było.

Tak więc Sassa, zbliżając się do lustra, nie żywiła żadnych iluzji. Co on sobie wyobraża?

Kiedy jednak zobaczyła swoje odbicie, serce zaczęło tłuc się w piersi jak szalone. Ów paskudnie ściągnięty policzek został wyraźnie wygładzony, także oka nic już nie ciągnęło w dół i Sassa przestała wyglądać jak stary spaniel. Dzięki temu również zniknął nieustanny grymas, przypominający złośliwy uśmiech. A skóra…? Zrobiła się niemal gładka.

– No i co na to powiesz? – zapytał cicho za jej plecami. Sassa długo przełykała ślinę. Mogła tylko kiwać głową.

– Więc uważasz, że jutro możemy kontynuować? Wygładzić wszystko do końca?

– Tak, dziękuję – zdołała nareszcie wyszeptać, ponieważ głos wciąż odmawiał jej posłuszeństwa. To, co się stało, było dla niej głębokim wstrząsem.

Musi się pokazać babci!

Nagle uświadomiła sobie, że najpierw pomyślała o babci, a nie o mamie. Dziś rano dziadek powiedział, że będzie mogła wybierać, że nie musi wracać do mamy, jeśli woli zostać z dziadkiem i babcią i wyprawić się z nimi w bardzo daleką i, być może, niebezpieczną podróż.

Kiedy dziadek mówił „z powrotem do mamy”, Sassa zesztywniała ze strachu. Musiałaby wtedy opuścić Huberta Ambrozję i znowu musiałaby słuchać złego, przejmującego głosu matki w każdym momencie, kiedy dziewczynce coś się nie udało, znowu musiałaby być doskonała. I jeszcze ten okropny wujek, który teraz mieszka u mamy. Ten, który nie pozwalał, by Sassa pokazywała się przy stole, ponieważ na jej widok traci apetyt. A mama zawsze trzyma jego stronę. Zawsze!

Nie, za nic nie chciała wracać!

Zapytała dziadka, czy będzie mogła wziąć także Huberta Ambrozję w tę długą podróż, a on odpowiedział, że to oczywiste, przecież nie zostawia się na pastwę losu małego kotka, który na całym świecie ma tylko Sassę. Wtedy ucieszyła się bardzo i obiecała, że pojedzie z nimi, dokądkolwiek zechcą.

Przez cały dzień nieustannie przeglądała się w lustrach, uszczęśliwiona, i myślała, że ładniejsza nie może już być!

Okazało się jednak, że może. Następnego dnia Marco zajął się najpierw jej ramieniem, były na nim paskudne, bliznowate zrosty, które należało rozprostować. Sama zobaczyła, że kiedy Marco przesuwa swoją piękną dłoń po bliznach, one powolutku się wygładzają, w końcu poparzone ramię wyglądało dokładnie tak jak to drugie, zdrowe. Marco najpierw przyglądał się właśnie zdrowemu, prawdopodobnie po to, aby wiedzieć, jak ma prawidłowo wyglądać to drugie.

Sassa była trochę rozczarowana. Skoro Marco postanowił się zająć ręką, to z pewnością uznał, że jeśli chodzi o twarz, nic więcej zrobić już nie można. Trudno, sama przecież tak właśnie myślała od wczoraj i raczej była zadowolona, ale kiedy zobaczyła, czego dokonał z ramieniem, poczuła się tak…

Marco jednak nie miał zamiaru sprawiać jej zawodu.

– No to teraz buzia – powiedział z uśmiechem. – Wytrzymasz jeszcze trochę?

– O, tak – szepnęła.

Znowu położył dłonie na jej twarzy. Znowu poczuła ostry ból, myślała, że ogłuchnie i oślepnie od niego, ale starała się niczego nie dać po sobie poznać.

Trwało to bardzo długo, o wiele dłużej niż z ramieniem.

– No to już – rzekł w końcu Marco zadowolony. – Wiedziałem, Sasso, że jesteś śliczna, ale nie przypuszczałem, że taka słodka! Idź no i przejrzyj się w lustrze!

Podeszła do toaletki i bez słowa patrzyła na swoje odbicie… Nagle wybuchnęła głośnym szlochem.

– Prawda, że nam się udało? – szepnął Marco, stając obok Oplotła rękami jego talię i wstrząsana szlochem zdołała wykrztusić: „Dziękuję, och, dziękuję! Ale czy myślisz, że to już tak zostanie? A może mi się tylko śni? Myślisz, że będę mogła taka być…?”

– W każdym razie dopóki nie skończysz osiemdziesięciu lat i nie pojawią się pierwsze zmarszczki – roześmiał się.

Sassa była w stanie tylko opaść na fotel dziadka, śmiać się i płakać na przemian z ogromnego, rozpierającego ja szczęścia.

To dziecko miało przecież za sobą wiele lat cierpień i upokorzeń, które musiało wypłakać.

Trwało to dość długo, a potem Marco pomógł dziewczynce zmyć łzy i oboje poszli się pokazać.

Od tej chwili Marco był największym idolem Sassy.

Większym nawet niż dziadek Nataniel, który tyle jej opowiadał o tatusiu. Sassa prawie nie pamiętała swego ojca i dziadek wyjaśnił jej, że on wcale nie był taki, jakim mama go przedstawiała, nie był zły, kochał swoją małą córeczkę i bardzo cierpiał, kiedy uległa wypadkowi, ale mama obciążyła go całą winą.

Sassa czuła, że to dziadek ma rację. Tatuś na pewno chciał ją widywać. Nie uważał, że jest brzydka i zła, pod żadnym względem, tęsknił za nią równie mocno jak babcia i dziadek.

Bardzo dobrze było się o tym dowiedzieć. I bardzo dobrze było mieszkać z dziadkami. To tak, jakby się wróciło do domu.

19

Kiedy trzeba było niepostrzeżenie wejść do kościoła, Gabriel okazał się nieoceniony. Dzięki swoim zawodowym znajomościom mógł pociągnąć za właściwe nici i oto pewnego późnego wieczora, kiedy większość mieszkańców miasta już spała, on stał z ciężkimi kościelnymi kluczami w ręce, czekając na rodzinę i przyjaciół.

Tymi, którzy, podpiwszy sobie, chcieli się przespać na pobliskim cmentarzu, nie należało się przejmować.

Nadeszli liczną grupą wszyscy, którzy zamierzali przekroczyć Wrota. Nie tak może liczną jak wtedy, gdy rodzina czarnoksiężnika schodziła do Królestwa Światła w roku 1746 koło Tiveden, lecz także sporą.

Móri i Dolg po raz trzeci podejmowali próbę. Teraz musi się udać. Nataniel i Ellen przyszli z Sassa, która niosła Huberta Ambrozję w małym koszyczku pokrytym siatką. Dziewczynka została ostrożnie poinformowana, o co w tej całej sprawie chodzi i co może się stać. Potraktowała to jako podniecającą przygodę, a poza tym absolutnie nie chciała wracać do matki. Dziadkowie napisali więc list, informując synową, że w całości przejmują odpowiedzialność za dziewczynkę, natomiast dom i majątek przekazali Tovie. Wszystko miało należeć do niej, jeśli, oczywiście, oni nie wrócą z kościoła.