– Pomyśleć, że coś takiego istnieje pod Oslo – mruknęła Indra krocząca przed nimi. – Że też budowniczowie metra na to nie natrafili!
– Znajdujemy się teraz znacznie poniżej wykopów metra – wyjaśnił Nataniel. – Ale niebezpieczeństwo, rzecz jasna, istnieje, bo koparki mogą schodzić bardzo głęboko.
Jak to dobrze, że myśmy już przez to przeszli, myślała Miranda. Ogarniały ją takie same refleksje, jak Theresę i Tiril wtedy koło Tiveden. Nie mogła pojąć, dlaczego wciąż idą tylko w dół, w głąb Ziemi. Wrota powinny przecież prowadzić do innej rzeczywistości.
Zdawało się, że trwa to całą wieczność. Od czasu do czasu napotykali na miejsca, w których osypała się ziemia ze ścian, niekiedy korytarz się rozgałęział, oni jednak nigdy nie mieli wątpliwości, w którą stronę się kierować. Jakby była przed nimi tylko jedna droga.
Oczywiście zdarzały się i poważniejsze przeszkody. Na przykład ściany, które się zawaliły i zasypały cały wąski korytarz… Zawsze jednak udało im się oczyścić przejście. Jeszcze nie zostali definitywnie zatrzymani.
Szli już całą noc, gdy Marco dał znak, że należy odpocząć. Sassa padała ze zmęczenia, i nie ona jedna. Poza tym powinni coś zjeść, Ellen wyjęła więc zapasy w nadziei, że dla wszystkich wystarczy. Nigdy by się nie spodziewała, że pójdzie ich tak wielu. Może jednak duchy nie potrzebują jedzenia?
Gdy się pożywiali, Marco powiedział:
– Nie wiemy, jak daleko zaszliśmy, wiemy tylko, że nieustannie kierowaliśmy się na północ, jakby w głąb kraju. Droga wciąż jest otwarta, więc możemy po prostu iść dalej. Zgadzacie się na krótki sen tutaj?
Zebrani spoglądali po sobie. Miejsce nie należało do szczególnie sympatycznych z tymi wilgotnymi ścianami i podłogą z ziemi w ciasnym korytarzu. Czy jednak zdołają znaleźć lepsze? Nikt nie mógł tego przewidzieć. Wobec czego kiwali głowami na znak, że się zgadzają. Parogodzinny sen może przywrócić wędrowcom chęć do życia.
Dolg wstał.
– Chciałbym coś zaproponować – rzekł ze swoim łagodnym uśmiechem. – Jeśli jesteście jeszcze w stanie posłuchać chwilę.
Byli w stanie. Cóż to za niezwykły człowiek, myślała Miranda. Teraz, kiedy podobieństwo do elfa zniknęło, stała się widoczna jego własna osobowość i jego uroda. Te ogromne, czarne oczy, całkiem pozbawione białek, skośne i błyszczące. Móri mówi, że to rysy Lemurów. I ta skóra koloru kości słoniowej przy czarnych, wijących się włosach. Sylwetkę miał gibką, a jednocześnie bardzo silną. Był jak postać młodzieńca ze starego obrazu.
To z pewnością nie jest człowiek, którego można wielbić, myślała dziewczyna. Mimo to… Och, jak bardzo go lubię!
Dolg z przepraszającym uśmiechem zwrócił się w stronę Marca.
– Mój przyjaciel Marco, nie wiedząc o tym, podsunął mi pewną ideę. Kiedy znaleźliśmy się w pułapce we wnętrzu Kverkfjöll, on wezwał swoich krewniaków i przyjaciół, dwa czarne anioły, które nas ocaliły. To, że żyjemy, jest wyłącznie ich zasługą. Przed chwilą właśnie przyszło mi do głowy, że przecież ja też mogę postąpić tak jak Marco. Również mam dwóch bardzo potężnych przyjaciół. To są Obcy. Wiem, że starsi członkowie Ludzi Lodu o nich nie słyszeli…
– Owszem, opowiedziałem im twoją historię – wtrącił Marco.
– Znakomicie! Postanowiłem się dowiedzieć, czy jesteśmy na właściwej drodze, czy też może po prostu schodzimy coraz głębiej i głębiej do czegoś, co nie wiadomo gdzie się kończy. Albo może wkrótce droga zostanie przed nami definitywnie zamknięta, a my nie będziemy mieli już ani sił, ani jedzenia.
Przodkowie Ludzi Lodu przyglądali się Dolgowi z takim samym zainteresowaniem, jak ich żyjący krewni. Indra zauważyła, że na ustach Sol błąka się niebezpieczny uśmieszek, i pomyślała: „O, nie, od Dolga trzymaj się z daleka, on jest mój!” Chociaż znakomicie wiedziała, że ten człowiek do nikogo nie należy. Nie chciała, by Sol próbowała swoich uwodzicielskich sztuczek na tym czystym, niewinnym chłopcu.
Indra spostrzegła też, że i na Marca Sol spogląda pożądliwym wzrokiem. Ale kto tego nie czynił?
Najlepszą dla niej pociechą był fakt, że z konkurencji została wyłączona Bodil. Gdyby Indra musiała wybierać, wolałaby oddać owych wspaniałych mężczyzn Sol, w każdym razie nie Bodil.
Mój Boże, co za dziwne myśli krążą mi po głowie? Przestraszyła się i skoncentrowała się na tym, co mówi Dolg.
– Zrób to, Dolgu, jeśli możesz. Wezwij swoich przyjaciół. Obu Obcych – prosił Gabriel.
Dolg uśmiechnął się do niego z wdzięcznością.
– Już to zrobiłem – oznajmił, – Nie mogę twierdzić, że otrzymałem odpowiedź, chciałem tylko poinformować was, że próbowałem nawiązać kontakt. A teraz proponuję, byśmy poszli za radą Marca i spróbowali się trochę przespać. Nie mogę obiecać, że jutro coś się stanie, natomiast przed całodziennym marszem powinniśmy być wypoczęci.
Całodzienny marsz, zastanowiła się Miranda. Skąd, na Boga, będziemy wiedzieć, czy jest dzień, czy noc?
Ułożyli się najwygodniej jak to możliwe w tych nieprzytulnych warunkach. Sassa już zasnęła, zaciskając mocno rączkę na uchwycie koszyka. Również Hubert Ambrozja spał spokojnie, tak jak to zwykle czynią kocięta. Nie trwało długo, a wszyscy pogrążyli się w letargicznym, głębokim śnie…
Dwie niewiarygodnie wysokie istoty weszły do korytarza.
– A więc tutaj są! Miałeś rację, to nasz przyjaciel Dolg nas wzywał.
– A tam widzę jego ojca, czarnoksiężnika! Nareszcie, nareszcie się odnaleźli!
– Długo wędrowali, więc nie powinni już się męczyć. I widzę, że mają ze sobą jakieś dziecko. O, i kota! To znakomicie, nasza hodowla potrzebuje nowej krwi. Och… Chodź i zobacz sam!
Jego towarzyszysz podszedł bliżej.
– Na Święte Słońce! Co to jest?
– Duchy, dokładnie tak, jak w poprzedniej grupie, wtedy gdy rodzina czarnoksiężnika przekraczała Wrota. Patrz, a tę tam poznaję! Ona była z nami na bagnach… Jak to oni się nazywają?
– Ludzie Lodu. Bardzo nam wtedy pomogli.
Obcy uśmiechał się.
– Pamiętam, co ona zrobiła rycerzom złego zakonu. Zdarła z nich spodnie i stali całkiem nadzy, wyglądali żałośnie. Tak, tę grupę powitamy w Królestwie Światła z radością!
– Dolg zawsze wie, kogo wybrać. Na tych z pewnością można polegać.
– Jest wśród nich kilkoro żyjących ludzi, jak widzę. Zastanawiam się, dlaczego zdecydowali się na tę podróż, I… spójrz!
Obaj popatrzyli na śpiącego Marca.
– Moc – rzekł jeden z nich. – Szlachetna moc!
– Tak, to dla nas bardzo cenna osoba. I w ogóle wydaje mi się, że przybywa do nas wiele wartościowych istot.
– Bez wątpienia. W Królestwie Światła zapanuje wielka radość. Nie tylko w rodzinie czarnoksiężnika.
– My też będziemy się bardzo cieszyć – skinął głową ten drugi. – Dzięki nim zdołamy się znacznie zbliżyć do celu.
KRÓTKIE PODSUMOWANIE TEGO, CO SIĘ OSTATNIO ZDARZYŁO W KRÓLESTWIE ŚWIATŁA
Czworo najmłodszych członków rodziny czarnoksiężnika zakończyło wspólny wieczór urodzinowy wycieczką gondolą, na którą zaprosili również dwoje przyjaciół. Wyruszyli w stronę zakazanych terenów nad Złocistą Rzeką. Wkrótce przybyli do jeszcze bardziej zakazanego Srebrzystego Lasu i weszli w jego głąb.
Następnego dnia ich zniknięcie wywołało ogromne poruszenie i kłopoty. Wśród sześciorga zaginionych byli:
Jori, dziewiętnaście lat, roztrzepany syn Taran i Uriela, wnuk Móriego, który go nigdy nie widział. Jori miał brązowe, kręcone włosy, które zbyt rzadko strzygł. Odziedziczył łagodne oczy swego ojca i fatalną nieodpowiedzialność matki. Chciał być przywódcą, lecz nigdy do tego nie doszło. Fakt, że nie jest tak wysoki i przystojny jak jego kuzyni, kompensował sobie szaloną, czasami głupią odwagą.