Oboje właściciele przyłączyli się do gromadki, z mieszanymi uczuciami podążającej do lasu. Szło sześcioro członków Ludzi Lodu: Marco, Nataniel, Ellen, Gabriel, Indra i Miranda, a poza tym czterech robotników budowlanych, wśród nich majster i młody Ernst, który pośredniczył w nawiązaniu kontaktu z Ludźmi Lodu, przez wuja swojej dziewczyny, znającego pewną panią, która ma rodzinę w Norwegii, i tak dalej, i tak dalej. Zdumiewające, ile mogą człowiekowi pomóc znajomi znajomych! Ernst nie ukrywał dumy ze swojego dokonania.
Kiedy stali tutaj poprzednim razem, wszyscy wpatrywali się w Nataniela. Teraz patrzyli na Marca, czemu nie należy się specjalnie dziwić. Sprawiał wrażenie istoty z tamtego świata, był niczym echo z innego wymiaru. Tak wyglądał, kiedy jeszcze żył na Ziemi, a teraz chyba nawet bardziej, albowiem dopiero co wrócił z Czarnych Sal.
Wszyscy pomagali w usuwaniu kamiennych bloków. Pracowali kilofami, dźwigali kamienie i odnosili je na bok. Dziewczęta odgarniały ziemię, to znaczy Indra organizowała pracę i dyrygowała, ale sama nie zamierzała się wysilać. Kamienie nie były zbyt ciężkie, przecież złożyli je tutaj tylko dwaj mężczyźni nie mający do pomocy ani konia, ani wozu.
Marco zarządził krótką przerwę. Widzieli, że twarz niezwykłego młodzieńca jest dziwnie napięta.
Korzystali z okazji, by trochę odetchnąć.
– Czy ty coś wyczuwasz? – zapytał Nataniel cicho.
– Prawdopodobnie to samo, co ty.
– Tak, jakieś niecierpliwe czekanie, niemal desperacka nadzieja.
– Otóż to właśnie! Musimy być bardzo ostrożni. Wydaje mi się, że wkrótce do niego dotrzemy. Ale ja…
Umilkł, a wszyscy czekali w skupieniu.
– Co takiego, Marco? – chciał wiedzieć Gabriel.
– Nie podoba mi się ten pal tutaj – odparł Marco powoli.
Zebrani nie zwrócili na to uwagi. Dopiero teraz dojrzeli resztki czegoś drewnianego, co sterczało pomiędzy kamieniami. Mirandę przeniknął dreszcz. Podobną reakcję zauważyła u innych.
– Nieee – jęknęła Indra, wytrzeszczając oczy z dosyć mało inteligentną miną.
– Co? – zapytał majster równie głupawo. – Czy to wampir?
Niektórzy z trudem chwytali powietrze. Peter i Jenny byli bardzo bladzi. Kilku robotników zachichotało, ale Marco odnosił się do sprawy poważnie.
– Nie, to nie wampir. Po pierwsze, w skandynawskich wierzeniach ludowych nie ma wampirów, choć to może nie znaczy zbyt wiele. Któryś z rycerzy złego zakonu mógł jednak pochodzić z południa i chciał się zabezpieczyć przed sztuczkami czarnoksiężnika. Albo… Może tutaj leży właśnie jeden z braci zakonnych, nic przecież o tym nie wiemy. Ktoś pochodzący z Europy południowo-wschodniej, gdzie wiara w wampiry przetrwała do naszych czasów.
– Z Transylwanii – wtrąciła Indra, żeby pokazać, jak wiele wie.
– No właśnie – Marco uśmiechnął się do niej, a dziewczyna musiała stłumić uszczęśliwione westchnienie. – Nie sądzę jednak, żeby tu mógł zostać pochowany zakonnik – dodał.
– A po drugie? – zapytał Gabriel. – Dlaczego to nie może być wampir?
– Właśnie, po drugie. Wampir, który by został przebity palem, byłby definitywnie i nieodwołalnie martwy. Ta istota jednak żyje, może się z nami porozumiewać. I myślę, że to jest ktoś nieśmiertelny. Ktoś, kto nie może umrzeć. I dlatego zwraca na siebie naszą uwagę, co świadczy o jego niebywale silnej osobowości. O wielkiej mocy. Tak więc musi to chyba być sam czarnoksiężnik. Natanielu, jak on się nazywał?
– Tego Sol nie powiedziała.
– Szkoda! Imię bardzo by nam ułatwiło sprawę.
Marco wahał się, wciągał głęboko powietrze.
– To może podniesiemy ostatnie kamienie? Jeśli ktoś z was się boi albo jest zbyt wrażliwy, nie musi z nami pozostawać.
Chociaż wielu rzucało na siebie nawzajem lękliwe, pytające spojrzenia, nikt nie chciał opuścić skraju lasu. Rzecz jasna, ten i ów głośno przełykał ślinę i cofał się nieznacznie, zaś Indra i Miranda nerwowo przestępowały z nogi na nogę.
Marco bardzo ostrożnie dźwignął jeden kamień i odniósł go na stronę. W ziemi ukazało się czyjeś ramię.
– Jezu – szepnął młody Ernst.
Nikt z zebranych nie był w stanie wykrztusić słowa. Sytuacja stawała się tak fantastyczna, że zaczęli wierzyć, iż im się to wszystko śni. Woleli, żeby tak było. W przeciwnym razie można zwariować, myślało wielu.
Tak też działo się z małym dwunastoletnim Gabrielem, który uczestniczył w ostatecznej walce z Tengelem Złym. Wierzył wtedy, że wszystko, co przeżywa, jest snem.
Fakt, że robotnicy budowlani przyjmowali to jako coś mniej więcej „naturalnego”, był z pewnością wynikiem tego, że od wielu tygodni wyczuwali, iż w lesie znajduje się coś dziwnego. Od dawna wiedzieli, że nie może się tu ukrywać nic pospolitego. Tak więc zarówno robotnicy, jak i młoda para, Peter i Jenny, przygotowani byli na wiele. Nie przygotowani, pewnie by pomdleli albo po prostu uciekli.
Wyczuwali jednak wyraźnie, iż balansują pomiędzy rzeczywistością a tym, co niewiarygodne, dlatego bardzo się starali zachować spokój i chłodny umysł.
Ramię było chude, ale nie wysuszone, jak można by się spodziewać. W ziemi znajdowały się też resztki ubrania.
Gabriel i majster budowlany uwolnili nogi i stopy pogrzebanego od ziemi i kamieni, a jednocześnie Nataniel i Marco odkopali drugie ramię i barki. Dziewczyny usuwały kępy trawy, zsuwające się do grobu.
– Dobre skórzane buty – mruknął majster. – To znaczy, resztki, jakie z nich zostały. Ciało wygląda natomiast, jakby ciężkie kamienie nie wyrządziły mu krzywdy.
– Rzeczywiście nie. Jak na człowieka, który żył w osiemnastym wieku, to on jest bardzo wysoki – skonstatował Gabriel. – Choć nie tak wysoki jak ty, Natanielu, albo jak Marco, raczej jak ja, a ja się szczególnie wzrostem nie wyróżniam.
– Jesteś taki jak trzeba – rzekła Ellen przyjaźnie, chociaż głos jej drżał z przejęcia.
Zwrócili uwagę, że Marco próbuje nawiązać kontakt z pogrzebanym człowiekiem, cały czas starając się przy tym go odkopać.
– Jeśli mnie słyszysz, to porusz palcami – poprosił Marco po norwesku. Był przekonany, że to czarnoksiężnik i że zrozumie ten język. Poza tym nikt z zebranych nie mówił po islandzku.
Czekali w napięciu. Już niemal zrezygnowali, gdy jeden z palców czarnoksiężnika poruszył się ledwie dostrzegalnie, jakby zardzewiał od długiego leżenia w ziemi.
Rozległo się głośne westchnienie ulgi. Teraz zemdleję, pomyślała Indra. Była jednak na to zbyt ciekawa. Musiała się przekonać, kto przez tyle lat spoczywał w grobie.
– W porządku – rzekł Marco do nieznajomego. – Świetnie, a teraz oczyścimy ci twarz. Postaram się to zrobić najdelikatniej jak można. Bądź przygotowany!
Pracowali bardzo ostrożnie. Odsunęli trzy niewielkie kamienie, odgarnęli ziemię.
– O Boże – szepnął Ernst.
– Hej – uśmiechnął się Marco do ciemnych oczu, które się właśnie otworzyły i błyszczały matowym blaskiem. – Witaj z powrotem na świecie!
Mężczyzna, bez wątpienia będący czarnoksiężnikiem, o czym świadczyła jego niezwykła twarz, coś szepnął. Marco uklęknął i nasłuchiwał. W końcu skinął głową.
– Tak, zaraz wyciągniemy pal. Ale o twoim synu nic nie słyszeliśmy.
Błysk rozczarowania pojawił się w ciemnych oczach. Nataniel na polecenie Marca chwycił resztkę drewnianego pala, tkwiącego w przeponie czarnoksiężnika, a ten naprężył mięśnie.
– Jak on mógł przeżyć? – zapytał jeden z robotników, wstrząśnięty.
– Jest nieśmiertelny – odparł Marco krótko. – Wierzcie mi, o tych sprawach wiem wszystko.
Czarnoksiężnik spojrzał na niego pytająco.
– Jestem Marco z Ludzi Lodu. Wszyscy zebrani po twojej prawej stronie należą do Ludzi Lodu.