Выбрать главу

Berengaria posłuchała natychmiast, Elena natomiast, zajęta głównie gapieniem się na Tsi-Tsunggę, zaprotestowała:

– Ja zostaję! Jestem silna i mogę pomóc przy naprawie muru.

– Przestań stwarzać problemy! – syknął Jori. – To robota dla mężczyzn.

– Owszem, niech Elena zostanie – przerwał mu Jaskari. – Mam wrażenie, że te drzwi są bardzo ciężkie.

Pamiętali jeszcze głuchy łoskot, jaki się rozległ, kiedy padały. Ziemia zadrżała im pod stopami.

Czternastolatki, Berengaria i Siska, podskakując zniknęły im z oczu i zatopione w rozmowie biegły brzegiem rzeki do łodzi. Reszta odczuła ulgę, że nie trzeba się już będzie nimi opiekować. Berengaria zabrała ze sobą Czika.

Uwagę gromadki pod murem zwrócił jakiś ruch w zaroślach po tamtej stronie. Po chwili ucichło.

Spoglądali na siebie.

– No to idziemy – zdecydował Armas.

Starali się ustawić tak, by ciężar drzwi rozkładał się mniej więcej zgodnie z siłami dźwigających. Najsilniejsi chłopcy mieli unosić je w najszerszej partii.

– Tutaj mech jest znacznie zimniejszy – stwierdził Jaskari zdumiony.

– I jest tu też zdecydowanie ciemniej – dodał Tsi-Tsungga w swoim dziwnym języku. – Chociaż Siska twierdzi, że w jej krainie mrok jest jeszcze gęstszy. Chodźcie, trzeba się spieszyć! Cieszę się, że moja wiewiórka przebywa w bezpiecznym miejscu. Uff! Ale to ciężkie!

Starali się pewniej uchwycić drzwi, ale dłonie ześlizgiwały się po gładkim materiale.

Wtedy dzikie istoty na zewnątrz odkryły, co się dzieje. Z odległości nie dostrzegały, że w murze powstał otwór, mur bowiem był przezroczysty. Teraz jednak stwierdziły, że owe przeklęte stwory z Królestwa Światła znalazły się na zewnątrz. Przeszły przez mur!

Co najmniej pięćdziesiąt dzikich istot rzuciło się z wyciem w dół zbocza.

Drzwi zostały z trudem ustawione na boku. Okazały się potwornie ciężkie.

Młodzi wydali równoczesny okrzyk zgrozy.

– Do środka! Wszyscy do środka! – komenderował Armas.

– No a drzwi?

Próbowali ciągnąć je ze sobą. Udało im się jakoś ustawić je kantem w otworze, ale Jori, który szedł na końcu, nie mógł się już obok nich przecisnąć do środka.

– Ratunku! – wrzeszczał. – Oni mnie zaraz złapią! O Boże, ale oni okropni… wyglądają strasznie… potwornie! Na Boga, pomóżcie mi!

Tsi-Tsungga próbował go wciągnąć, ale drzwi obsunęły się nieco i ostatecznie zatarasowały przejście.

– Pomóżcie Joriemu! – krzyczeli wszyscy równocześnie, nikt jednak nie był w stanie się do niego przedostać, ogarnięci paniką nie potrafili zorganizować działań, zapanował chaos.

W pewnym sensie cofnęli się do punktu wyjścia. Uratowali jedno istnienie przed kanibalami, ale zostawili przyjaciela w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Bo z pewnością dzicy to kanibale. Nawet z daleka widać było przecież malutkie ludzkie główki, które tamci nosili przytroczone do pasów. Poza tym nie mieli na sobie prawie nic.

Niedużego wzrostu, mogli się bez trudu przedostać przez szczelinę zbyt ciasną dla Joriego, syna Uriela i Taran.

Berengaria i Siska, przekrzykując się nawzajem, biegły do łodzi, urodzinowego prezentu Joriego. Do gondoli, która mogła się poruszać zarówno w powietrzu, jak na wodzie i która przyczyniła się do nieszczęścia, jakie młodzi spowodowali już pierwszego dnia jej użytkowania. Obie dziewczynki rozsiadły się wygodnie, a Berengaria opowiadała z dosyć ważną miną, co to takiego i do czego służy, gładząc równocześnie Czika.

– Mój ojciec jest wodzem – oznajmiła Siska uznawszy, że nowa przyjaciółka chyba zbytnio nad nią dominuje.

– A mój poetą – odparła Berengaria.

– Co to znaczy?

– Znaczy to mianowicie tyle, że mój tata nie potrzebuje dużo pracować.

– Ja też nie potrzebuję. Jestem boginią i…

Nagle przypomniała sobie te ostatnie straszne dni, które spędziła w rodzinnej osadzie. Oraz nieskończenie długą ucieczkę. Przerażenie. Potworne niebezpieczeństwa Dopiero tutaj poczuła się bezpieczna.

Dolna warga zaczęła jej drżeć,

– Oj! Zbliża się jakaś gondola! – krzyknęła Berengaria. – Zaraz nas znajdą i będzie awantura. Kryj się!

Ale ludzie w gondoli już je dostrzegli i pojazd schodził w dół.

– No, nareszcie! Tu jest nasza Berengaria! – zawołała Taran surowo. – A gdzie reszta? I… Na Boga, kto to siedzi obok ciebie?

– To Siska. Właśnie ją uratowaliśmy. Przeprowadziliśmy przez mur.

Obaj Obcy zeskoczyli na brzeg rzeki.

– Czyście wy kompletnie powariowali? Jak do tego doszło? Berengario, musicie obie zostać w łodzi. I siedźcie jak najdalej jedna od drugiej! – ryknął Strażnik Góry pobladły.

Dziewczynki potulnie usłuchały.

– Dotykałaś jej, Berengario? – zapytał Strażnik Słońca tak samo rozzłoszczony.

– Tak. To ja ją przeprowadziłam na naszą stronę. Trzymałyśmy się za ręce.

– O, Święte Słońce! Taran, zostań tu z nimi i pilnuj, by żadna nie dotykała niczego poza łodzią. Sama też się do nich nie zbliżaj, mogą rozsiewać śmiertelną zarazę. A to zwierzę? Do kogo ono należy? Nie wolno wypuszczać go na swobodę!

– Ale ja nie jestem na nic chora! – zaprotestowała Siska. – Jestem księżniczką i boginią-dziewicą, żądam szacunku!

Strażnik Słońca patrzył na nią udręczony.

– Nie, nie jesteś chora, moje dziecko. Ale masz na sobie bakterie z tamtej strony, które mogą okazać się bardzo groźne dla naszego społeczeństwa. Jesteśmy wobec nich bezbronni. A teraz powiedzcie mi, tylko szczerze, gdzie reszta zaginionych?

– Pod murem – wybąkała Berengaria cichutko. – Próbują załatać dziurę.

Obaj Obcy w poczuciu bezsiły przymknęli oczy.

– Widział was ktoś z tamtej strony?

– Och, tak! Mnóstwo okropnych ludożerców – odparła Siska.

W tym momencie w lesie zadudniło i nad rzekę przybiegło dwóch Madragów. Siska krzyknęła przerażona i próbowała ukryć się za Berengaria.

– Siedź spokojnie! – wrzasnęła Taran, najwyraźniej bardzo serio traktująca swoją misję. Siska umilkła ze strachu.

Madragowie przysporzyli Królestwu Światła wielu nowych wynalazków, między innymi owych nieocenionych aparacików translatorskich, które pozwalały porozumiewać się nawzajem bardzo różniącym się od siebie istotom, jak Siska, Tsi-Tsungga czy wreszcie oni sami. Ba, ludzie mogli nawet dzięki nim nawiązywać kontakt ze zwierzętami, w każdym razie obie strony rozumiały się nawzajem. Tsi-Tsungga odkrył to już dawno temu i bez problemu komunikował się teraz z Czikiem, który od wielu lat był jego jedynym przyjacielem. W każdym razie do chwili, gdy wrócili młodzi, za którymi tak bardzo tęsknił.

Poza tym Madragowie to istoty niezwykle sympatyczne. Spokojne, skromne i przyjazne. Wszystkim życzą szczęścia, dlatego też wszyscy zawsze pozdrawiają ich z wielkim szacunkiem. Powitanie Madragów z Mórim i Dolgiem było doprawdy wzruszające. Taran również się ucieszyła.

Ktoś, kto widział jaka lub samca bawołu, może sobie wyobrazić, jak wygląda Madrag. Ma piękne, ciepłe oczy pod długą kędzierzawą grzywą i wielką, zwierzęcą głowę. Madragowie chodzą jednak na dwóch nogach, podobnie jak ludzie, tylko że mają u kończyn po trzy palce, a nie po pięć. Madragowie, ludzie-bawoły.

– A więc nareszcie wszyscy są razem? – zagadał Chor dobrodusznie. – A dzieci, jak widzę, sprowadziły tę obcą dziewczynkę. W takim razie, moim zdaniem, czas nagli…

– No właśnie – potwierdził Strażnik Słońca.

– Chodźcie z nami. Wiemy, gdzie oni są.

Zostawili dziewczynki pod opieką Taran i weszli do Srebrzystego Lasu.