– Dziękuję, Tsi – uśmiechnęła się Elena zmęczona przeżyciami. Od tego dnia nikt już nie mówił Tsi-Tsungga, wszyscy zaczęli nazywać go Tsi. Elena podziękowała również Armasowi za jego niezwykły atak na dzikusa i zapytała, gdzie się tego nauczył.
– Nie wiem – odparł zakłopotany. – Byłem po prostu wściekły i…
Wspólnymi siłami dostarczyli ogłuszonych intruzów z powrotem pod mur.
Czy tamci zamierzali zgwałcić Elenę? zastanawiała się Miranda. Wiedziała jednak, że w ich głowach lęgły się z pewnością jeszcze straszniejsze plany.
Zaczęli wynosić na drugą stronę muru uśpionych mieszkańców Królestwa Ciemności i układali ich rzędami na ziemi.
Wysoko w lesie Marco oraz obaj Obcy gonili tych, którzy uprowadzili Joriego. Załatwili sprawę krótko. Przeciwko takiej przewadze dzicy nie potrafili się bronić. Kiedy trzej potężni dotarli do Joriego, jakieś dwie kobiety ciągnęły chłopca, każda w swoją stronę, zaś mężczyźni z wściekłością próbowali im coś tłumaczyć. Podejrzewali, jak się okazało, że nieco wyżej czatuje na nich inne obce plemię.
Książę Czarnych Sal uniósł rękę i wszyscy zamarli, kobiety puściły chłopca, który bez sił opadł na ziemię. Strażnik Góry podniósł go i obejrzał, czy nie jest ranny. Na szczęście skończyło się na podrapaniach, natomiast stracił niemal całe ubranie. Potem Strażnik Słońca przemówił do dzikich i to, zdaje się, nie po raz pierwszy. Podkreślił wyrozumiałość, z jaką traktują ich władcy Królestwa Światła, i postraszył, że to się może zmienić. Jeden z tamtych najwyraźniej wódz, wybełkotał coś niezrozumiale, z czego wynikało, że oni też pragną Światła, i Strażnik Słońca odpowiedział, iż może do tego dojść jedynie pod warunkiem, że na dzikich plemionach można będzie polegać.
– A teraz idźcie! – rzekł na koniec. – I nie róbcie tego więcej.
Wódz mamrotał, że dziewczyna była ich zdobyczą, dopytywał się, jak przeszła na drugą stronę i dlaczego.
– Dlatego, że nie jest niebezpieczna. A poza tym samotna i nieszczęśliwa – odrzekł Strażnik Słońca. – I w ogóle to był pech, że mur został otwarty.
Rozmowa została zakończona, przybysze opuścili Królestwo Ciemności.
Zdołali bez większego trudu ustawić „drzwi” na właściwym miejscu, a Obcy zespawali je jakimś innego rodzaju pistoletem tak, że nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Móri rozluźnił swój hipnotyczny uścisk i więźniowie mogli wyjść naprzeciw krewnym niosącym im pomoc.
Bardzo ponuro usposobiona gromada wlokła się przez las ku rzece, gdzie czekały gondole. Nie pomogło to, że Elena nie przestawała chwalić Tsi-Tsunggi za jego odwagę, skoro on przecież nie należał do cywilizowanych części Królestwa Światła, nie pomogło też tłumaczenie, że chcieli jedynie pomóc małej księżniczce, będącej w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Obaj Obcy szli zagniewani i w końcu wszyscy umilkli.
Nieźle zaczęliśmy życie w cudownym Królestwie Światła, myślała Miranda z goryczą. Można zwątpić, czy rzeczywiście wszystko jest tu takie wspaniałe.
Przez cały czas dojrzewał w niej opór.
To przecież niesprawiedliwe, żeby tylko niektórzy mogli korzystać ze Światła, gdy tymczasem inni skazani są na życie w półmroku lub nawet w kompletnych ciemnościach. Muszę coś z tym zrobić, postanowiła Miranda.
22
Wszyscy bez wyjątku musieli poddać się radykalnemu oczyszczeniu, a następnie rozpoczęli długą kwarantannę bez możliwości komunikowania się z kimkolwiek z Królestwa Światła.
Najgorzej miała się Siska, jedyna pociecha, że mogła przez kratę rozmawiać z Berengarią. Długo musieli też siedzieć w odosobnieniu Jori i Elena, ale nie oszczędzono nikogo, nawet Obcych ani wiewiórki, która przecież nie zbliżyła się do dzikich.
Nikt z nowo przybyłych, Dolg, Miranda ani reszta, nie wiedział, że już po raz drugi tego samego dnia poddani zostali oczyszczaniu. Każdy, kto zjawiał się w Królestwie Światła, musiał przez to przejść, na ogół jednak zabieg odbywał się w czasie podróży, gdy ludzie pogrążali się w hipnotycznym śnie. Tak było z Theresą, Tiril i innymi członkami grupy w roku 1746.
Tsi-Tsungga przeszedł drobiazgowe przesłuchania. Siska też musiała ze szczegółami opowiadać o życiu w swojej ciemnej dolinie.
Młodzi, którzy wywołali całe zamieszanie, nie uniknęli surowych wymówek. Najczęściej jednak Obcy rozmawiali z Markiem i Mórim.
Tiril przeżywała głębokie rozczarowanie, bo ledwo zdążyła przywitać się z mężem i synem, oni natychmiast zostali pozamykani w klatkach, jak to określała.
W końcu jednak kwarantanna dobiegła końca, nikt nie zdradzał objawów choroby, wobec czego pozwolono im wrócić do domów.
Tsi-Tsungga miał zostać odesłany do swoich ruin, ale młodzi protestowali tak gwałtownie i tak szczerze, że w końcu zamieszkał w pobliżu Wschodniej Rzeki, w osadzie Joriego i Jaskariego. Tam też osiedlili się Móri i Dolg, bo właśnie w tej osadzie Tiril miała dom.
Ludzie Lodu woleli mieszkać w Zachodnich Łąkach, czyli w sąsiedztwie rodziców Berengarii i Eleny oraz Oka Nocy. Tam też, u Berengarii, tymczasem ulokowano Siskę.
Strażnicy tak chcieli. Po przykrych doświadczeniach woleli rozdzielić młodych.
Po jakimś czasie zostali zaproszeni do nowo zbudowanego miasteczka, gdzie miała się odbyć podniosła ceremonia.
Miranda zdążyła się już przyzwyczaić do życia w Królestwie Światła. Indra i ojciec byli szczęśliwi, więc ona również. Zresztą kraj był naprawdę wspaniały.
Do stolicy polecieli wygodną gondolą. Widzieli w dole strumienie, pokryte kwieciem wzgórza, niewielkie osady, a w oddali Srebrzysty Las.
Pierwsze, dość dramatyczne spotkanie z Królestwem Światła mogło im dać fałszywe wyobrażenie, ale w miarę upływu czasu ogarniał ich spokój.
Mimo to Mirandę dręczyły wyrzuty sumienia. Siska opowiedziała o swoim plemieniu i innych ludach, jeśli ludożerców można nazywać ludźmi, ale to już inna sprawa. Miranda nie mogła zapomnieć zaciekłych, nienawistnych twarzy istot spoza muru. Ale tamten lud, żyjący w górach, powyżej terenów zamieszkanych przez ludożerców… Nie tylko Siska o nim wspominała, Armas również. To wysocy blondyni, niebezpieczni, ale nie aż tak do gruntu źli, jak te małe bestie. Dużo rozmyślała o istotach, których nigdy nie widziała. Dlaczego zmusza się je do życia w Królestwie Ciemności?
To niesprawiedliwość!
Zdążyła pokochać swój nowy kraj. I wszystkich przyjaciół, owo przyjemne ciepło i światło, które nigdy nie gaśnie.
Kiedyś Indrze przyszła do głowy okropna myśl, co by się, mianowicie, stało, gdyby nagle zaczęło się palić. Albo gdyby cała ta przestrzeń w głębi Ziemi nieoczekiwanie napełniła się wodą? Albo trującymi gazami? Nie ma tu przecież żadnej drogi ucieczki!
Wiadomo, co by się stało, wyjaśnił Armas. Wtedy mieszkańcy musieliby zostać ewakuowani do północnej części kraju. Tam otrzymaliby pomoc.
Północna część. Jedyne zakazane miejsce, do którego młodzi nie dotarli. Co więcej, nie mieli zamiaru się tam wybierać.
Gondola Mirandy wylądowała na rynku nowej osady wspaniale przystrojonej na święto. Znajdowało się tam już mnóstwo ludzi, wyglądało na to, że zaproszono wielu.
Tych z zewnątrz, oczywiście, nie…
Nie, nie wolno nieustannie o tym myśleć! Przynajmniej teraz.
Gabriela z córkami skierowano do odpowiedniego sektora rynku, gdzie spotkali przyjaciół. Przyszli i Ludzie Lodu, i rodzina czarnoksiężnika, wszyscy jak jeden mąż. Chociaż nie, brakowało Dolga. I Marca też. Miranda zobaczyła Tsi-Tsunggę z Czikiem na ramieniu, zwróciła uwagę, że zebrani przyglądają mu się z podziwem. Rzeczywiście bardzo się różnił od innych. W tłumie kręcili się Madragowie, ich jednak tutaj znano i szanowano. Tsi-Tsungga pomachał na powitanie i uśmiechnął się do niej, ale Miranda zdawała sobie sprawę z tego, że nie powinna na niego zbyt długo patrzeć, czuła, iż krew się w niej burzy. Usłyszała, że Indra wzdycha głęboko. Uważaj, siostrzyczko, on nie należy do rodu ludzkiego!